Teatr żywych lalek – Escape Gdańsk
Teatr żywych lalek to drugi (i póki co ostatni) scenariusz w Escape Gdańsk, który miałam przyjemność sprawdzić. Po odwiedzinach we wspaniałej Pułapce Szeryfa, postanowiłam sprawdzić pokój mroczniejszy, straszniejszy, ale też trudniejszy.
Tym razem zjawiliśmy się tam we dwójkę, czyli klasycznie: ja i mój eskejpowy towarzysz. Miejsce już znaliśmy, trafiliśmy bez problemu. O samym miejscu opowiadać już nie będę, gdyż od moich odwiedzin u Szeryfa nic się nie zmieniło. Natomiast jeśli chodzi o Teatr żywych lalek, to mam co nieco do opowiadania.
To co zasługuje na szczególną uwagę to przede wszystkim klimat. Składają się na niego nie tylko rekwizyty i wystrój pokoju, ale też muzyka i różne odgłosy, które towarzyszą nam cały czas. Już od progu jesteśmy bombardowani mnóstwem nastrojowych elementów, które dla bardziej wrażliwych i nie odpornych na obrzydliwości, mogą okazać się nie do przebrnięcia. Jak nie trudno się domyślić, ja byłam zafascynowana. To jest pokój, który idealnie wpisał się w mój gust. Pierwsze skojarzenie na dzień dobry: Piła. A to jest bardzo przyjemne skojarzenie, więc byłam zachwycona.
Mówiąc, że od progu jest klimat, nie kłamałam. Jesteśmy wprowadzeni do pokoju w ciekawy sposób, który dodatkowo uatrakcyjnia nam grę. No ok, może trochę skłamałam, bo klimat jest już przed wejściem, gdy słuchamy wprowadzenia fabularnego. Jest dość długie i zawiłe, ale skracając brzmi to tak:
zepsuł nam się samochód na odludziu, nie mamy zasięgu, spotykamy jakiegoś dziada, który mówi, że nam pomoże, ale musimy iść z nim do domu obok po narzędzia. Idziemy i… budzimy się w tym właśnie pomieszczeniu. Ogólnie to chcielibyśmy przeżyć. Mamy zatem 60 minut na ucieczkę.
Fajnie? Pewnie, że fajnie. Motyw z mordercą zawsze jest fajny. Jest to bardziej mobilizujące i wkręcające niż jakieś tam zwykłe szukanie klucza do drzwi. Dlatego też mając niezłą motywację, wzięliśmy się do roboty. I choć momentami nie było łatwo, to jakoś się z tym uporaliśmy, aczkolwiek mieliśmy doliczone dwie minuty. I to jest wielki plus, że nie zostaliśmy wygonieni, tylko na spokojnie mogliśmy dokończyć dzieło. W sumie o doliczeniu czasu dowiedzieliśmy się dopiero po grze. Wychodząc, otwierając drzwi, na liczniku widzieliśmy 45 sekund do końca. Niemniej daliśmy radę.
Choć początek klimatycznie podobał mi się bardziej, to szedł zdecydowanie bardziej opornie. Potrzebowaliśmy podpowiedzi, które zostały nam zaproponowane, bo było widać, że jesteśmy w plecy z czasem. Jednej zagadki z pewnością nie rozwiązałabym samodzielnie. Nawet gdy otrzymaliśmy podpowiedź, nie byłam w stanie jej ogarnąć. Otrzymaliśmy drugą podpowiedź i dopiero mój towarzysz zrobił co trzeba, bo mnie to przerosło. Później dowiedzieliśmy się, że podpowiedź była w pokoju, niestety dla mnie była to zagadka z serii „co autor miał na myśli?” No i niestety się nie domyśliłam.
Aczkolwiek inne łamigłówki szły bardziej gładko. Przyznaję, że kilku elementów w pokoju sama bym z pewnością nie zrobiła. Ale większość była logiczna i rozwiązywanie szło całkiem sprawnie. Szczególnie w drugiej części, ponoć lecieliśmy jak burza, nadrabiając stracony na pierdoły czas. Niestety, jedna z tych „pierdół” nie wynikała z naszej głupoty, tylko z zepsutego rekwizytu. Fragment dekoracji nie był sprawdzony, a przez usterkę nie odczytaliśmy tego, co odczytać powinniśmy, by iść dalej. Wynika to z tego, że pokój jest bardzo awaryjny, tzn. łatwy do rozmontowywania. Są tam elementy wystroju, które mogłyby być zamontowane w inny sposób, by nie budziły wątpliwości. Ja też odczepiłam kilka rzeczy, bo wydawało mi się to sensowne, a okazało się, że ma to zostać na miejscu. Monitor zabrzęczał i zostałam poproszona o odłożenie elementu na miejsce (co zresztą często mi się zdarza w escape roomach). Zatem przy zepsutym elemencie, z pomocą przyszedł Mistrz Gry i jego podpowiedź.
Ogólnie podpowiedzi przychodziły w dobrym czasie. Kontakt z Mistrzem Gry był bardzo dobry, widać, że nad nami czuwał i angażował się. Co prawda gdyby było więcej monitorów, życie byłoby łatwiejsze, ale daliśmy radę. W poprzednim pokoju nie mieliśmy żadnych podpowiedzi, więc nie wiedziałam jak one wyglądają w tej firmie. Teraz wiem, że mają sens, niemniej wydaje mi się, że litery są za małe. Tekst rozciągnięty na cały ekran byłby znacznie lepszy, wygodniejszy. Tu trzeba było wysilać wzrok lub nawet podchodzić bardzo blisko.
Sam pokój nie tylko jest fajny, ale też bezpieczny. Kamerki, wyjście awaryjne, czujność pracownika. To wszystko składa się na poczucie bezpieczeństwa w pokoju, który klimatem jest daleki od zapewniania komukolwiek poczucia bezpieczeństwa. Natomiast jeśli chodzi o sam motyw, jest bardzo dobry. Zagadki różnorodne. I kłódki i elektronika i trochę zwykłego, klasycznego szukania na którym przeważnie się wykładamy. Myślę, że to jest bardzo dobry pokój. Może nie najlepszy w tej firmie, ale z pewnością godny polecenia. Dla fanów krwawych klimatów to taki „must be”. I szczególnie takim osobom będę go polecać. I polecam!
Zalety:
– klimat
– muzyka
– odgłosy
– wystrój
– dobry kontakt z Mistrzem Gry
– intuicyjne zagadki
– fabuła
– wprowadzenie do pokoju
– zagospodarowanie przestrzeni
– różnorodne zagadki
– wyjście awaryjne
Wady:
– małe podpowiedzi
– mało monitorów
– rekwizyty do naprawy
– zagadka „co autor miał na myśli?”
– dekoracje, które można rozmontować
Miasto: Gdańsk
Miejsce: Escape Gdańsk
Pokój: Teatr żywych lalek
Termin: 24.08.2019
Godzina: 16.00
Ilość osób: 2
Czas ucieczki: 61:15 (zostało 45 sekund, w trakcie doliczono nam 2 min)
