Okręt podwodny – Podziemna pułapka

Okręt podwodny to escape room, który miał powalać klimatem – tak mówili. Jak ludzie coś mówią, to ja im nie zawsze wierzę i muszę sprawdzić sama. Zatem to był właśnie powód mojej podróży do Podziemnej pułapki.

W podziemnej pułapce byłam pierwszy raz w życiu. Zatem jak nie trudno się domyślić, teraz dowiecie się czegoś więcej o samym escape roomie, a nie tylko o znajdującym się tam pokoju. Otóż jeśli chodzi o tę firmę, to mieści się ona w bardzo ciekawym miejscu – w schronie. Tak, zgadza się, choć jest ich niewiele, to istnieją. I taki właśnie podziemny schron, został pięknie zaadaptowany na escape room. Na stronie firmy możemy przeczytać i obejrzeć na zdjęciach szczegółowy opis podroży. Najpierw schodzimy na dół po kilkunastu schodkach, następnie otwieramy pancerne drzwi i idziemy dłuuugim mrocznym korytarzem. Uwielbiam takie klimaty, więc miejsce to zwyczajnie mnie zauroczyło. Wygląda świetnie, więc ktokolwiek wymyślił by umieścić tam pokoje zagadek, jest geniuszem.

Poza tym, że super to wygląda, jest też nieźle zagospodarowane. Jest toaleta, jest umywalka – czyli najważniejsze elementy takich miejsc. Zawsze je odwiedzam, nawet jeśli nie po to by z nich skorzystać, to po to by sprawdzić ich stan i dostępność. Jeśli chodzi o przechowywanie rzeczy, z tym jest ciut gorzej. Owszem, jest wieszak, ale jeśli macie coś większego czy cenniejszego, to nie ma szafki do której można by to upchnąć. Na szczęście mieliśmy możliwość schowania swoich skarbów na zapleczu/ w kanciapie/ w centrum dowodzenia czy jakkolwiek inaczej chcecie to nazwać. Tradycyjnie brakowało mi zamykanych skrzyń/ szafek samoobsługowych, ale jest to kwestia, którą bez problemu można naprawić.

Klasycznie pytanie o nasze doświadczenie, instrukcja obsługi kłódek, informacje odnośnie bezpieczeństwa itd. Podstawy, ale bardzo ważne podstawy. Gdy mieliśmy to za sobą, nadszedł czas na fabułę. W bardzo dużym skrócie: Znajdujemy się na okręcie podwodnym, bez załogi. Musimy wypłynąć na powierzchnię, by się uratować. Trzeba to zrobić szybko, bo po 60 minutach okręt wybuchnie lub skończy się powietrze.

Weszliśmy do środka i zabraliśmy się do roboty, aby nie wybuchnąć. Ładnie, klimatycznie, intrygująco. Bardzo przyjemnie działało się w takiej podwodnej atmosferze. Niestety, nie długo. Po chwili w okolicy pojawili się ludzie, którzy wchodzili bądź wychodzili do innego pokoju. Słyszeliśmy wszystko co działo się na korytarzu. Czułam się bardzo niekomfortowo, bo nie tylko przeszkadzali mi wczuć się w klimat, ale też miałam świadomość, że wszyscy mnie słyszą, a ja często biegając po escape roomach bluzgam na cały świat. Nie mogłam bluzgać w spokoju, bo czułam się podsłuchiwana przez obcych. Cóż, schrony, piwnice i inne tego typu miejsca mają to do siebie, że drzwi są, delikatnie mówiąc, nie szczelne. Tutaj drzwi były takimi typowymi, piwnicznymi, co na górze mają wielki prześwit przez który można wrzucić szczura a nawet wiadro kotów. No i przez to również dźwięk się rozchodzi. W zasadzie to równie dobrze tych drzwi mogłoby nie być. I o ile w pokoju „Piwnica dziadka” (nie byłam tam, ale nazwa wiele mówi) takie piwniczne drzwi to dobry motyw, tak tutaj się on nie sprawdził. Jesteśmy pod wodą, mamy czuć, że jesteśmy odizolowani, oddzieleni od ludzi, od społeczeństwa. A niestety, nie jesteśmy. I to chyba mój największy zarzut względem tego pokoju.

Dalej było już lepiej. Było słychać trochę mniej, robiło się bardziej klimatycznie. Trochę kłódek, znacznie więcej elektroniki. Trochę kombinowania, dedukcji, układanek. Wszystkiego po trochu. Jedna rzecz była myląca, myślałam, że muszę ją wydobyć i spędziłam nad tym sporo czasu. W końcu zorientowałam się, że nie jest to element zagadki, tylko ktoś zaczął rozkręcać pokój i nakrętka ze śruby wpadła w mechanizm. Już zgłoszone, więc pewnie też już naprawione. Taki mały szczegół, ale potrafi zirytować.

Nie powiem, że dobrze nam poszło, bo to nie prawda. Nie wiem ile mieliśmy podpowiedzi, ale ewidentnie nie był to nasz dzień i wszystko szło nam bardzo opornie. A gdy pojawił się element w którym trzeba wykorzystać wiedzę szkolną, której normalni ludzie, w normalnych codziennych sytuacjach nie używają, to myślałam, że coś mnie strzeli. Jasne, są to podstawy, ale ja z tych podstaw korzystałam ostatnio dobre kilkanaście lat temu i zaskoczyło mnie to, że naprawdę jest to element zagadki. Ponoć był to banał, ale mój poziom frustracji był już tak wysoki, że nawet nie zabierałam się za tę robotę i czekałam aż mój towarzysz ogarnie temat.

W Okręcie podwodnym jest też rzecz, która mogłaby zostać wykonana troszeczkę inaczej. W sposób, który nie budziłby wątpliwości, tak jak to było w naszym przypadku. Robiłam coś, co wydawało mi się sensowne i zostaliśmy poinformowani, że tak nie można. Później dużo czasu zmarnowałam, by to naprawić, cofnąć. Ogólnie w tym miejscu zmarnowaliśmy dużo czasu. W zasadzie to w całym pokoju zmarnowaliśmy dużo czasu, bo wyjątkowo marnie nam szedł.

Natomiast to co zasługuje na szczególną uwagę, to klimat. To jest coś, co najczęściej jest chwalone. Dużo razy, z różnych źródeł słyszałam o tym właśnie pokoju. Że super klimat, że trzeba tam iść i w ogóle. No ok, klimat jest. Pokój jest bardzo dopracowany. Ktoś włożył w jego wykonanie bardzo dużo serca, postarał się, to widać. Całość jest dopieszczona i gdyby nie dźwięki z zewnątrz, faktycznie można uwierzyć, że jest się pod wodą. Można się wczuć, a nawet zestresować, że zaraz zginiemy. Dużo maszyn, ciekawych mechanizmów – jest co robić.

podziemna pulapka

Niestety, tak jak zawsze się wkręcam i angażuję, tak tutaj coś nie poszło. Początkowe hałasy z zewnątrz chyba tak zdołały mnie zirytować, że już do końca nie udało mi się wtopić w otoczenie i poczuć tak, jak poczuć się powinnam. I choć doceniam ogrom pracy i wspaniałe wykonanie, to jednak czegoś mi tu zabrakło. Efekt „wow” był, ale głównie w kwestii aranżacji. Jeśli chodzi o początkowe zagadki, były one raczej przeciętne. Jeden z elementów, na którego zrobienie mieliśmy tylko cztery próby (o tym dowiedzieliśmy się już przed wejściem, jednak nie chcieliśmy by nam zdradzano co to takiego) był dość ciekawy, nietypowy. Zagadki nie były trudne, ale trzeba było zmienić podejście, zmienić tryb myślenia. Do części tego co się tam działo, nie można było podejść jak zawsze, na zasadzie: „ciekawe jak to rozwiązać?” Tu trzeba było przestawić swoje myślenie, uwierzyć w to, że faktycznie jest się w tej łodzi i zachowywać się, jakby było się pod wodą i chciało się wypłynąć na powierzchnię. A aranżacja pozwalała na to, by tak właśnie się poczuć. I myślę sobie, że dużo straciłam, przepadła mi niepowtarzalna okazja by odebrać to tak, jak powinno być odebrane. Ale zwyczajnie czasem tak jest, że nie jest to Twój dzień i cokolwiek się nie zrobi, to wszystko jest na „nie”.

Na szczęście w pokoju nie byłam sama, a widząc entuzjazm mojego towarzysza, wiem, że to nie z pokojem było coś nie tak, tylko ze mną. Dlatego też tekst pojawia się po dłuższym czasie, w rozwiniętej, zmienionej formie, gdyż pierwotna wersja była zbyt subiektywna, przez co bardzo krzywdząca dla escape roomu, który jest jednym z lepiej dopracowanych pod kątem wystroju.

Przenieść łódź podwodną do schronu to nie lada wyzwanie. Podziemna pułapka tego dokonała, umieszczając te wszystkie mechanizmy i inne bajery. I to nie jest tak, że pokój jest tylko klimatycznie ozdobiony. Nie chcę za dużo zdradzać, ale tam jest dosłownie wszystko. A co najważniejsze, to „wszystko” działa. I nie chodzi tylko o to, że jest to dodatkowy bajer, taka zabawka, przerywnik od zagadek. Ale my autentycznie musimy wypłynąć. Taki jest cel, taka jest nasza misja. Nie mamy uciec z pokoju, mamy wyprowadzić ten pokój na powierzchnię – i to jest prawdziwy hit.

Tak jak już napisałam, nie poszło nam najlepiej. Nie zmieściliśmy się w czasie, została nam ostatnia zagadka do wypłynięcia. Na szczęście Mistrz Gry nas nie wyganiał, pozwolił dokończyć nam grę, co było bardzo miłym akcentem. Lubię gdy nie wygania się graczy, tylko daje się im szansę na dokończenie, zobaczenie co dalej. A później jeszcze jest czas na pytania, można rozwiać wątpliwości odnośnie poszczególnych zagadek itd. To jest bardzo duży plus.

Bardzo możliwe, że słuchając tyle o tym pokoju z Podziemnej Pułapki, miałam wygórowane oczekiwania. Poprzeczka w mojej głowie została podniesiona tak wysoka, że ów pokój nie sprostał wyzwaniu i jej nie przeskoczył. Dawno nie byłam tak mało usatysfakcjonowana escape roomem jak w tym przypadku, ale jak już wspomniałam, to wynika raczej z mojego feralnego nastawienia tego dnia. Co do klimatu się zgadzam – poziom bardzo, bardzo wysoki. Okręt podwodny to pokój, który z pewnością będę polecać osobom, kochającym wodę, morskie klimaty i tego typu sprawy. Natomiast myślę, że szczury lądowe też byłyby zachwycone takim pływaniem, bo klimat zwyczajnie powala!

Miasto: Gdańsk
Miejsce: Podziemna Pułapka
Pokój: Okręt podwodny
Termin: 30.07.2019
Godzina: 16.00
Ilość osób: 2
Czas ucieczki: ok. 65-70 min? (kilka minut po czasie)