Chata Guślarki – Escape Time

Mimo iż Chatę Guślarki odwiedziłam ponad tydzień temu, to wspomnienia związane z tym pokojem są nadal żywe. I choć swą pierwszą przygodę w Escape Time odbyłam aż 1,5 roku temu, to też doskonale pamiętam jak ona wyglądała.

Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: Escape Time to miejsce, które zachwyca i pozostaje w pamięci na długie lata. Choć pokoi zagadek w Trójmieście jest całe mnóstwo, to przeglądając opinie w internecie, nie sposób nie dostrzec zachwytu nad tym właśnie miejscem. Wygląda na to, że nie jestem odosobniona w swojej opinii na ten temat.

Początkowo trochę obawiałam się wyprawy do Chaty Guślarki. Nie chodzi tylko o to, że dawno w tego typu zabawach nie uczestniczyłam (wspomniane 1,5 roku). Wiedziałam, że jeśli będziemy potrzebować podpowiedzi – otrzymamy je i to w sposób nie irytujący, nie psujący zabawy. Byłam też spokojna, bo pamiętałam, że pracują tam fajni ludzie, z którymi można pogadać na luzie, dowiedzieć się co nieco po rozegranej grze. W dodatku ta ich „fajność” nie zastępuje profesjonalizmu, jak to niekiedy bywa. Dobrze przygotowane nie tylko pokoje, ale też poczekalnie zachęcają do powrotów. Bijące zaangażowanie i fascynacja tym co robią ci ludzie, także sprawia, że ma się chęć tam przychodzić. Wszystko brzmi świetnie, pięknie, idealnie. Zatem czego się obawiałam?

Główna obawa była jedna: że Guślarka mnie zawiedzie. Pamiętam mój pierwszy pokój w tym miejscu, pamiętam jak próbowałam uciec od Krwawego Wodza. Pamiętam jak bardzo mi się tam podobało, jak wszystko było dopracowane, mroczne, tajemnicze i zachwycające. Bałam się, że Escape Time swym debiutanckim pokojem tak wysoko postawił poprzeczkę, że nie będzie w stanie zrobić już nic, co utrzyma się na zbliżonym poziomie. Myślałam, że wznieśli się na eskejpowe wyżyny i teraz już tylko będą z nich spadać. Jak bardzo się pomyliłam…

W wiosce panuje zaraza. Pacjentem zero jest niejaki Antoni. Leży on w tytułowej Chacie Guślarki i hmm… no umiera, co tu dużo gadać. Stara kobiecina wymyśliła jak faceta uzdrowić, zapisała specjalną recepturę, niestety musiała wyjść. I teraz wkraczamy my. Wchodzimy do jej izdebki i kombinujemy co też babsko wymyśliło i jak Antka uratować. W naszych rękach jest jego życie, a także życie mieszkańców całej wsi. Po takim wprowadzeniu wskoczyliśmy do pokoju, z ambitnym planem: zwyciężyć!

Już od progu czuć było klimat tego miejsca. Pomieszczenie zostało tak przygotowane, że faktycznie miałam wrażenie, że jakimś magicznym sposobem przedostałam się do tajemniczej chatki. A tajemnic i magii było tu sporo. Wystrój adekwatny do tematyki. Dekoracji nie za wiele, dzięki czemu miejsce nie było przytłaczające. Czasem tak jest, że rzeczy w pomieszczeniu jest tyle, że nie wiadomo za co się zabrać. Tu było skromnie, nic nie rozpraszało. W pewnym momencie nawet złapałam się na myśli: „przecież już wszystko sprawdziłam, tu nie ma nic więcej do znalezienia, co mam robić?!”, na szczęście kolejny pomysł jaki wpadł mi do głowy sprawił, że znalazłam odpowiedź na to pytanie i ruszyłam dalej.

guślarka

Jeśli chodzi o zagadki, są one różnorodne. Kłódki to wiadomo – standard w takich miejscach. Tutaj były, lecz nie było ich za dużo co jest wielką zaletą. Ponadto plusem jest to, że przed wejściem do pokoju, pracownicy zawsze pytają czy umiemy otwierać różne rodzaje kłódek i w razie czego służą pomocą i instruktażem jeszcze przed wejściem do środka. Kto był w pokoju Krwawego Wodza, ten wie, że twórcy z ul. Asesora lubią też bawić się elektroniką. Tu też jej nie zabrakło, była świetnym urozmaiceniem i sporo rozwiązań odpalało mi reakcję: „Wow, ale to było super!”.

Tak, tego typu reakcji było kilka. Niemniej jeden element zachwycił mnie najbardziej. Niestety, nie mogę Wam powiedzieć co to takiego, bo zepsuję Wam całą zabawę. Po opuszczeniu pokoju rozmawiałam o nim z obsługą i o tym jakie to fajne i genialne i w ogóle. Bo takie właśnie było. Cenię tych ludzi za kreatywność. Pomysłowe zadania i intrygujące zastosowania pospolitych przedmiotów to ich mocna strona. Autentycznie byłam zachwycona i ten zachwyt trwa do teraz. Zwłaszcza, że podobno z tym elementem poradziliśmy sobie bardzo szybko, właściwie to od razu. Inni gracze mają na tym etapie problem i często trzeba dać im podpowiedź. Zatem poza zachwytem, rozpiera mnie także duma!

Ogólnie duma mnie rozpiera. No, może nie tak bardzo, bo jednak lekko przekroczyliśmy czas, ale jakoś udało nam się uratować Antoniego i wyjść z Chatki. I tu kolejna zaleta, że Escape Time pozwala na dokończenie gry po czasie, jeśli zajdzie taka potrzeba. Tym razem dużo tego czasu nie potrzebowaliśmy, bo było to około 5 minut. Uważam, że to całkiem niezły wynik, zwłaszcza, że mieliśmy tylko jedną podpowiedź, gdy mistrz gry zauważył, że już trochę się miotamy i czegoś nam brakuje. Podpowiedź subtelna, ale od razu wiedzieliśmy co zrobić.

Ogólnie większość czasu wiedzieliśmy co robić. Były krótkie momenty zagubienia, ale po chwili jakoś wspólnie rozwiązywaliśmy daną zagadkę, wskakiwaliśmy na dobry tor i działaliśmy dalej. Nie wiem czy to doświadczenie z poprzednich Escape Room’ów, czy może pomocne było to, że już trochę znaliśmy pomysły Escape Time po pobycie w ich poprzednim pokoju, ale było łatwiej. Zdecydowanie łatwiej. Nie mówię, że było prosto, ale jeśli chodzi o trudność, to myślę, że to jest dobry pokój na start. Chociaż… może to być też kwestia doświadczenia (niewielkiego, ale jednak). Jakkolwiek by nie było, to pomieszczenie mnie zachwyciło i z pewnością będę je polecać. Bawiłam się wyśmienicie, choć trochę się zmęczyłam od nadmiernego myślenia.

Męcząca była jeszcze jedna rzecz: upał. Wiecie, że źle znoszę taką pogodę. Trafiliśmy tam podczas okropnie parnego dnia, żar dosłownie wlewał się przez okno. Biegając po pomieszczeniu w tę i z powrotem spociliśmy się jak świniaki. Jest to niewątpliwie minus, jednakże niezależny od organizatora, tylko od tej cholernej pogody (jeśli ktoś ma genialny pomysł w stylu: „klimatyzacja”, to niech zamilknie, bo klimatyzacja mnie zabija i takich pomieszczeń unikam). Z drugiej strony miało to swój urok i dodało jeszcze więcej klimatu. Jeśli miałabym wyobrazić sobie chatę jakiejś starej guślarki, co siedzi tam, odprawia jakieś czary, robi magiczne receptury, gotuje coś na ogniu itd. to nie wyobrażam sobie, że babsko siedzi w igloo. Oczyma wyobraźni widzę chatę, właśnie taką, jaką pokazali nam jej twórcy. I w tej chacie jest gorąco. Potwornie gorąco, że ciężko się poruszać i trudno myśleć. Dokładnie tak tam było. I teraz jak o tym pomyślę, nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej. Ten pokój to ideał i obawiam się, że znów nie mam do czego się w nim przyczepić.

Trochę kłódek, szczypta chemii, odrobina elektroniki i mnóstwo niepowtarzalnego klimatu. To jest przepis na udany pokój. To jest receptura na Chatę Guślarki, którą będę wspominać jeszcze przez długi czas. Ale mam nadzieję, że nie będę czekać kolejne 1,5 roku na odwiedzenie następnego pokoju, tylko zbiorę się szybciej, zwłaszcza, że w repertuarze Escape Time szykuje się coś super!

Miasto: Gdańsk
Miejsce: Escape Time
Pokój: Chata Guślarki
Termin: 1.08.2017
Godzina: 12.30
Ilość osób: 2
Czas ucieczki: ok. 65 min (5 minut po czasie)

Za gościnę dziękuję:

escape time logo