Autoterapia mięśniowo – powięziowa. Jak pozbyć się bólu, poprawić mobilność i być szczęśliwym we własnym ciele. – Jill Miller

Autoterapia mięśniowo – powięziowa. Jak pozbyć się bólu, poprawić mobilność i być szczęśliwym we własnym ciele to świeżutka, okołosportowa publikacja od wydawnictwa Galaktyka.

Jeśli miałabym określić tę książkę jednym słowem, powiedziałabym, że jest: ciężka. Mam na myśli ciężar jeśli chodzi o jej wagę, o gabaryty, nie o trudność czytania. Czytając informacje o książce, spodziewałam się, że będzie spora, przeładowana wiadomościami, obszerna. Jednakże dopiero gdy kurier wręczył mi paczkę, dotarło do mnie o jakich rozmiarach rozmawiamy.

Autorka stworzyła wielką księgę, wielkie bydle mające dobrze ponad 400 stron. Z reguły czytam w łóżku, leżąc, tutaj miałam pewien problem i część czytałam przy stole, na siedząco, aby książka mogła spokojnie spoczywać na blacie. Czy to źle? Wręcz przeciwnie. Autoterapia obładowana jest fachową wiedzą. Myślę, że Jill wyczerpała temat, a z pewnością zaspokoiła moją ciekawość i napisała o wszystkim o czym napisać powinna w danej dziedzinie.

„Ciężkie” czytanie wynika nie tylko z wagi książki, ale też z zawartych w niej informacji. Wiadomo, nie jest to beletrystyka, luźna opowiastka nie wymagająca myślenia. Tu trzeba trochę pomyśleć, a także skupić się by przyswoić odrobinę wartościowej wiedzy. Szczególnie podczas czytania o anatomii i przeglądania licznych zdjęć z tej dziedziny.

Ale to nie wszystko. Wspomniany przeze mnie „ciężar” to coś jeszcze. Ciężar wynika też z ładunku emocjonalnego jaki jest nam zaserwowany. Sporo tu tzw. historii z życia wziętych, a także listów do autorki. Dużo opowieści ludzi, którzy mieli problemy nie tylko fizyczne, ale i psychiczne. Nie zawsze są to wesołe opowieści, nie rzadko smutne, chwytające za serce lub wzruszające. Miller przytacza je, by następnie poinformować nas, że w danej sytuacji pomogła jej metoda i, że dzięki piłkom Roll Model wspomniane osoby poprawiły swoje zdrowie, samopoczucie czy najogólniej mówiąc: życie. Ciekawe wstawki, interesujące historyjki, ale według mnie, jest ich odrobinę za dużo. Czasem wydawało mi się, że są dopychane na siłę, by zwiększyć objętość książki. A ta jak już wspomniałam, jest olbrzymia.

Na wielkość publikacji składa się kilka elementów. Treść, grafika i coś, co nazwę tu roboczo „dodatkami”. Zacznijmy może od treści. Autoterapia mięśniowo – powięziowa podzielona jest na jedenaście zgrabnych rozdziałów. Ich podział jest sensowny, nie odczuwamy tu chaosu. Wszystko jest zrozumiałe, spójne i logiczne. Wiadomo dlaczego dana treść jest akurat w tym rozdziale a nie w innym. Jeśli chodzi o kolejność, też nie mam tu nic do zarzucenia. Najpierw wstęp, następnie wprowadzenie teoretyczne. Rozbudowany dział dotyczący anatomii (który, jak proponuje nam autorka, można pominąć, jeśli nie mamy chęci na naukę), a dopiero później plany ćwiczeń i poszczególnych sekwencji. Ta kolejność jest nie tylko wygodna, ale też ważna ze względu na nasze zdrowie i bezpieczeństwo. Wiadomo, że niektórych ćwiczeń nie można stosować bez przygotowania i choć odrobiny wiedzy na dany temat. Niebezpiecznie byłoby kupić książkę, otworzyć na pierwszej stronie i od razu zacząć się rollować. Mogłoby się to źle skończyć, dlatego też pierwsze działy informują nas i ostrzegają przed takim działaniem.

Uważam, że treść zawarta w tej książce jest obszerna i rzetelna. Autorka korzysta ze swoich doświadczeń a także z doświadczeń innych trenerów. Jej wiedza poparta jest licznymi przykładami i opowieściami. Jedyny minus, jedyna rażąca mnie rzecz to ciągła reklama jej produktu. Jill tłumaczy co robić, jak robić, ale też co chwilę sugeruje, żeby zakupić jej piłki do masażu. Rozumiem, że przy pomocy tej książki chce dotrzeć do szerszego grona, nagarnąć nowych klientów nie tylko na książkę, ale i na sprzęt. Jest to dla mnie zrozumiałe i w pewnym sensie naturalne. Niestety, w momencie gdy powtarza się tyle razy i co chwilę czytamy namowy do zakupu i historie o tym jak wszyscy wokół chwalą ten sprzęt, to zaczyna mnie to delikatnie irytować. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy te piłeczki nie są jakieś magiczne, nie mają supernaturalnych mocy. Jak to mówią: „co za dużo, to nie zdrowo”. No i tego było dla mnie odrobinę za dużo.

Jeśli chodzi o oprawę graficzną, to już sama okładka sugeruje nam, że jest nieźle. W zasadzie to powiedziałabym, że jest o wiele lepiej niż tylko „nieźle”. Każdy rozdział rozpoczyna się tytułem ze zdjęciem. Następnie jest mini wstęp na kolorowym tle. Kolor tła odpowiada kolorowi rozdziału, dzięki czemu łatwo je rozróżnić, ale też jest to bardzo estetyczne. Nie ma tu miliona wzorków czy innych zbędnych rzeczy. Tekst, od czasu do czasu ramka w danym kolorze, aby zaznaczyć ważniejsze treści. Minimalistycznie, przejrzyście i ładnie.

autoterapia

Do tego dochodzą jeszcze zdjęcia. Sporo zdjęć. Mamy zdjęcia Jill z kościotrupem. Może brzmi to zabawnie, ale to bardzo dobry, oryginalny i ciekawy sposób pokazywania poszczególnych obszarów ludzkiego szkieletu. Jill stoi ze sztucznym, szkolnym kościotrupem i wskazuje pewne miejsca. Pod spodem mamy opis, informację odnośnie tego jaki to jest obszar. Zdjęcia są wyraźne, a pokazywane miejsca są oczywiste, łatwe do zlokalizowania. Dobra metoda, gdyż na zwykłym rysunku nie zawsze mamy jasność co autor chce nam przekazać.

Mamy także mnóstwo zdjęć autorki. Ale nie takie zwykłe zdjęcia, nie jest to nic nie wnosząca sesja. Są tu fotografie odnośnie wszystkiego o czym nam opowiada. Czyli na przykład błędne postawy zarówno siedzące jak i stojące, różne piłki, sprzęty a także ćwiczenia. Chyba wszystkie ćwiczenia. W rozdziale z opisanymi sekwencjami rolowania jest mnóstwo fotek. Każda sekwencja ma ich kilka. Strony są przepełnione, kolorowe i chyba nie ma wątpliwości co mamy robić, gdy zapragniemy ćwiczyć wraz z książką. Jest sporo publikacji, w których obrazuje się tego typu rzeczy zdjęciami. Ale nie jestem pewna czy w jakiejś było ich aż tyle. Ten ogrom, te żywe kolory, ilość tego wszystkiego aż przytłacza. Ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Patrząc na te wszystkie kolory, na ilość zdjęć aż poczułam się onieśmielona. Muszę przyznać, że bardzo mi się to podoba.

Do tego mamy jeszcze „dodatki”. Co mam na myśli? Rzeczy, które bardzo lubię, są bardzo przydatne, a niestety często ich brakuje. Tu ich nie zabrakło, a w dodatku jest ich o wiele więcej niż się tego spodziewałam. Mamy tu skondensowaną wiedzę, wybrane najważniejsze rzeczy, takie skrótowe, ale także drogowskazy gdzie szukać więcej. Są tu: największe korzyści z rolowania, najczęściej zadawane pytania, obszerny słowniczek, polecane materiały i rzecz według mnie najważniejsza: index. Komuś może się to wydawać mało potrzebne czy nawet zbędne. Dla mnie jest to najważniejszy element książki. Teraz, gdy już jestem po lekturze całości, a gdy zapragnę sobie przypomnieć jakiś fragment, nie zamierzam czytać wszystkiego od nowa. Wystarczy, że zajrzę sobie do indexu, odszukam interesujące mnie zagadnienia i przeczytam konkretnie o tym, co jest mi potrzebne. To bardzo wygodne rozwiązanie. Cieszę się, że tu zostało zastosowane. Bo choć tego typu rzeczy są powszechne, to niestety często nie są stosowane w książkach, co jest dla mnie totalnie niezrozumiałe.

Jill Miller jest określana mianem „nauczycielki nauczycieli”. Szkoli instruktorów, terapeutów a nawet lekarzy. Uczy i zarazem promuje swoje ćwiczenia korekcyjne Yoga Tune Up a także metodę Roll Model. W swej książce Autoterapia mięśniowo – powięziowa. Jak pozbyć się bólu, poprawić mobilność i być szczęśliwym we własnym ciele. krok po kroku opisuje zalety, zastosowania a także poszczególne ćwiczenia ze specjalnymi piłkami. Lektura tej pozycji była dla mnie dość ambiwalentna. Tak jak wspomniałam na początku, książka ta okazała się „ciężka” pod pewnymi względami. Z drugiej strony, była dla mnie niesamowicie lekka. Lekki język, na który zapracował Piotr Pazdej odpowiedzialny za przekład. Dobra korekta i redakcja również przyczyniły się do tego, że przez treści płynęłam dość sprawnie. Ale przede wszystkim, tę lekkość zawdzięczamy autorce, która napisała książkę w sposób interesujący, spójny i wciągający. Choć nie jest to powieść, żeby musiała wciągać nas fabularnie, to warto jak tego typu publikacja przykuje naszą uwagę na dłużej, zaciekawi. Jak widać „nauczycielka nauczycieli” jest dobra w tym co robi. Potrafi przekazywać wiedzę nie tylko ustnie, ale i pisemnie. Robi to na tyle dobrze, że wyżej wymieniona pozycja, okazała się dla mnie lekka i przyjemna. Mimo iż bardzo „ciężka”.


Za książkę dziękuję wydawnictwu:
Galaktykalogo