Sherlock. Studium w różu.
Sherlock. Studium w różu to pierwszy tom komiksu wydanego przez Studio JG. Celowo użyłam tu słowa „komiks” a nie „manga”, gdyż tego drugiego nie lubię i słowo to ma dla mnie pejoratywny wydźwięk. A ta publikacja zasługuje na uwagę i przedstawienie w superlatywach, choć nie jest wolna od pewnych niedociągnięć.
Ale prawda jest taka, że to, co teraz leży obok mnie, jest mangą. W dodatku taką, która mnie zaskoczyła. Spodziewałam się publikacji większej, jak w przypadku Lovecrafta od Tanabe Gou, a w moje ręce trafiła mała książeczka. To pozytywne zaskoczenie i pewnie gdybym zaczytywała się w tego typu rzeczach, nie byłoby to dla mnie niczym dziwnym. Ale nie czytam mang, więc jest to dziwne i muszę przyznać, że olbrzymią przyjemność sprawiło mi wertowanie tych maleńkich stron i poznawanie historii krok po kroku.
Aczkolwiek jak nie trudno się domyślić, czytanie szło mi bardzo opornie. Nie, nie były to problemy wynikające z fabuły. Technicznie jest dla mnie trudne przestawienie się i czytanie od końca, od prawej do lewej. Wydaje mi się to tak absurdalne, że w dalszym ciągu mi się myli, przez co akcja w mojej głowie nie posuwa się zbyt szybko. Na szczęście fabularnie jest na tyle interesująco, że szybko przezwyciężyłam tę niedogodność i brnęłam dalej. Brnęłam z fascynacją, zainteresowaniem, mimo iż tę historię doskonale znam.
Sherlock bazuje na serialu o tym właśnie tytule. Studium w różu to tytuł pierwszego odcinka emitowanego przez BBC. Steven Moffat oraz Mark Gatiss, pisząc scenariusz (zarówno do serialu jak i do mangi), inspirowali się dziełem Arthura Conana Doyle’a. Wyrwali Holmesa z dziewiętnastowiecznego Londynu i osadzili go we współczesności. Pomysł genialny, podobnie jak ten, by przerzucić historię na papier.
Oglądając rysunki, nie sposób nie zauważyć podobieństwa do prawdziwych aktorów. Przerzucając strony, naszym oczom ukazuje się Benedict Cumberbatch i Martin Freeman, dzięki czemu lektura jest jeszcze przyjemniejsza. Mimo iż treść jest po polsku, nie po angielsku, łapałam się na tym, że słyszę w głowie głos Benedicta, co oczywiście działało jak najbardziej na plus. Olbrzymią zaletą jest też to, że bohaterowie, jako, że wzorowani na prawdziwych osobach, wyglądają realistycznie. Są mało mangowi i nie straszą wielkimi, paskudnymi oczami.
Całość podzielona jest na sześć rozdziałów. „Spis treści” informuje nas, na której stronie odnajdziemy dany rozdział. Niestety pojawia się problem z numeracją: nie wszystkie kartki ją mają. W zasadzie to więcej jest tych bez, niż tych z cyframi. Nie ma tu też żadnej reguły. Odniosłam wrażenie, że numery pojawiają się od czasu do czasu, jak na przykład twórcy sobie o tym przypomnieli, a później znów, długo, długo nic. Jest to nieregularne, chaotyczne i dość irytujące. Jasne, że ładniej wyglądają obrazy, gdy nie nabazgrze się na nich cyfr, ale jeśli chcemy się odnaleźć, staje się to uciążliwe.
Sherlock. Studium w różu jest pierwszym tomem. Z tego co się orientuję, planowane są dwa kolejne. Zatem jeśli realizacja będzie wyglądała jak do tej pory, uzyskamy na papierze cały, pierwszy sezon serialu, opatrzony pięknymi, czarno – białymi obrazami. Jednakże mam nadzieję, że na jednym sezonie się nie skończy, że kolejne produkcje też zostaną przelane na papier, bowiem zarówno historia jak i jej mangowe wykonanie, są tego warte. Ja z pewnością będę czytać i mam nadzieję, że tego czytania będzie możliwie jak najwięcej.
Za komiks dziękuję wydawnictwu:

Jedna myśl na “Sherlock. Studium w różu.”