23. Bieg św. Dominika – Bieg Kobiet LOTTO CUP 5 km – Gdańsk
Bieg Kobiet w Gdyni, który odbył się pod koniec kwietnia, jak się okazało, był świetnym startem „biegowej przygody”. Tak mi się spodobało, że postanowiłam znów machnąć jakąś piątkę. Planowany wyjazd do Torunia nie wypalił z powodów zdrowotnych, za to wczorajsze zawody w Gdańsku na szczęście doszły do skutku.
Bieg św. Dominika to, jak podają organizatorzy: „hit sportowego lata na Wybrzeżu, uznawany w swojej klasie za najbardziej atrakcyjną dla uczestników i partnerów imprezę biegowo-promocyjna w Polsce”. Z pewnością jest to wydarzenie istotne w świecie sportu. Wyścig wózkarzy, a następnie cztery biegi. Najpierw prolog „Goń św. Dominika – 1200 m. Następnie kolejno: bieg kobiet oraz bieg mężczyzn, oba na dystansie 5 km. Na końcu wydarzenie najważniejsze: Mistrzostwa Polski na 10 km. Można powiedzieć, że impreza poważna, ogólnopolska. Dlatego też tym bardziej zdziwił mnie brak podium. Zwycięzcy wchodzili na płaską scenę i zamiast podium mogli otrzymać „przezabawną” reprymendę od prowadzącego, gdy stanęli w złej kolejności. Na szczęście podium to nie mój problem, bo do takich zabawek mi daleko.
Za to sprawą, która mnie dotyczy, jest ogólna organizacja. W wydarzeniu na Facebook’u do tej pory widnieje informacja, że impreza odbędzie się 3 sierpnia 2013 roku i nie zostało to zmienione, pomimo sygnałów od uczestników. Niezbyt sensownie skonstruowane formularze też nie wróżyły niczego dobrego. Widząc to, trochę się obawiałam, że np. trasa też będzie źle oznaczone i się zgubię. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Dobre oznakowania, obsługa, sanitariusze rozstawieni na całej długości, poczucie bezpieczeństwa zapewnione.
Brakowało mi wspólnej rozgrzewki, która potrafi pozytywnie naładować i dać niezłego kopa na start. Ale szczerze mówiąc, nie wiem czy w standardzie tego typu imprez są rozgrzewki. Coś takiego było na Biegu Kobiet, do którego zawsze będę się odnosić, z racji tego, że był moim pierwszym.
Na szczęście te wszystkie niedociągnięcia nie przeszkadzały tak bardzo i ginęły dzięki uśmiechom i zaangażowaniu organizatorów. Pozytywna ekipa to jednak podstawa każdej imprezy. O tym, że ludzie zaangażowani w całą akcję są fajni, przekonałam się już podczas odbierania pakietów startowych dzień przed. Tak, dobrze przeczytaliście: pakietów. Bowiem tym razem na bieg wybrałam się razem z kumpelą. Powód? Obecnie jestem bez samochodu i potrzebny był mi transport. Nie mniej nie żałuję, że wyciągnęłam ją ze sobą. Dzięki temu przekonałam się, że zawody mogą być jeszcze fajniejsze, jak się startuje z kimś, nawet jeśli na mecie jedna osoba musi siedzieć i czekać. Na szczęście, nie ja musiałam czekać, jak widać warto było biec wolniej.
Dotarłyśmy do Gdańska i przywdziałyśmy nasze super różowe koszulki. Wiedziałam, że będą różowe, ale nigdy nie przypuszczałam, że jakiś ciuch może być tak konkretnie różowy. Za długo nie można na nie patrzeć, bo grozi to oślepnięciem, serio. Nie mniej, do biegania nadają się idealnie, bo są ostre, widoczne, a gatunkowo też całkiem spoko. Niestety, nie udało mi się oddać tej „różowości” na zdjęciu.
Tym razem też postawiłam przed sobą trzy cele, choć w trochę innej kolejności.
1. Zmieszczę się w czasie.
To było dla mnie kluczowe i szczerze mówiąc, obawiałam się tego. Otóż mój tryb życia i ogólny stan w ciągu ostatnich dwóch tygodni nie zwiastował nawet tego, że przebiegnę kilometr bez przerwy, a co dopiero pięć w czasie poniżej 40 min? No, ale jak już zapisałam się na bieg, umówiłam się, to uznałam, że nie ma wyjścia, trzeba się zmusić i to zrobić. Gdybym szła sama, nikt by nie wiedział, że się tam wybieram, mogłabym olać sprawę i udawać, że w ogóle nie miałam zamiaru startować. A tak co, wycofać się? W życiu! No i się udało.
2. Brak marszu, tylko bieg!
Poprzednio mi się udało, więc stwierdziłam, że nie będę już bardziej zaniżać swojego poziomu. Uznam to za standard i postaram się tego trzymać już zawsze, przynajmniej w przypadku dystansu 5 km.
3. Nie będę ostatnia.
Po prostu. Tu nie ma żadnego głębszego sensu. Zwyczajnie uznałam, że nie chcę być ostatnia, no i tak też zrobiłam.
Udało mi się osiągnąć trzy założone cele. I można powiedzieć, że osiągnęłam jeszcze jeden, o którym wcześniej nawet nie myślałam. Byłam skupiona głównie na tym, by wyrobić się w 40 minut, a tu przez przypadek udało się…
4. Poprawić swój czas.
Jedna minuta i osiem sekund szybciej. Dobrze? Jak na coś, co nie było zamierzone, to myślę, że dobrze. A zważywszy na ten upał (tak, dla mnie to już była za wysoka temperatura na taki wysiłek), to nawet bardzo dobrze.
Cele osiągnięte, można powiedzieć, że jestem usatysfakcjonowana wczorajszym dniem. Ale to nie wszystko! Jak to mówią, człowiek uczy się przez całe życie. Jak widać w takich warunkach również.
Na 23. Biegu św. Dominika nauczyłam się dwóch rzeczy:
1. Fajnie jest biegać z kimś
W sensie, że z kimś jechać na bieg, a nie biec całą trasę.
Szczególnie jak później ten ktoś zrobi Ci pyszny obiad, a następnie wyskoczy z Tobą na piwo. Dzięki!
2. Picie na trasie to zły pomysł.
Na trasie stali ludzie z kubełkami z wodą. Na początku mnie to ucieszyło, bo już przed startem uświadomiłam sobie, że popełniłam straszliwy błąd – suszyło mnie jak cholera i byłam skupiona głównie na tym. Jednakże uznałam, że bez sensu teraz pić, na pierwszym okrążeniu mogę sobie odpuścić. Przy drugim naszła mnie myśl, że teraz nie, może przy kolejnym – ostatnim już. Przy trzecim natomiast uznałam, że w ogóle bez sensu pić, to tylko 5 km, dam sobie spokój. I tak minęłam ze dwie osoby z kubkami, aż w końcu przy ostatnim zmieniłam zdanie, spontanicznie skręciłam i wzięłam kubeł. Udało mi się wypić może dwa łyki, później się oblałam. A żeby ludzie nie pomyśleli, że nie umiem pić, to następnie oblałam się już z premedytacją, że niby pierwsze oblanie też było zamierzone. Nie wiem po co i co mną kierowało, ale tak właśnie zrobiłam. Trwało to kilka sekund i nagle na mej drodze wyrosła ostatnia już dziewczyna z workiem, więc wrzuciłam śmiecia, w którym jak się okazało, było jeszcze trochę wody, więc i ona została oblana, sorry. Bez kubka, po wypiciu dwóch łyczków, mokra i zażenowana tym wszystkim pobiegłam dalej, gubiąc przy tym rytm. Nie wiele było tej wody, ale wystarczyło, żeby zrobiło mi się niedobrze i abym stwierdziła, że to był bardzo zły pomysł. Wniosek? Jak nie umiesz, to nie pij! (Jak widać ta zasada dotyczy nie tylko alkoholu).
Pomimo niedociągnięć, bieg uważam za udany. Fajna atmosfera i przed i w trakcie. Na trasie zdołałam sobie nawet pożartować z jedną kobietą, która była w szoku, bo pierwszy raz została zdublowana. Strasznie przeżywała, że dziewczyny z czołówki nas wyprzedziły i wspólnie uznałyśmy, że biegać w takim tempie, to jednak nie jest normalne. No, bo dla mnie nie jest. Każdy ma swoje tempo, mi moje żółwie, jak najbardziej odpowiada. I takie też wystarczyło, aby dostać piękny medal. W dodatku ciężki, można tłuc nim zombie.
Dystans: 5 km
Numer startowy: 310
Miejsce OPEN: 255
Miejsce w kategorii wiekowej: 43
Pierwsze okrążenie: 0:10:58
Miejsce po pierwszym okrążeniu: 256
Drugie okrążenie: 0:21:06
Miejsce po drugim okrążeniu: 254
Czas netto: 0:31:11