24. Bieg św. Dominika – Bieg Kobiet LOTTO CUP 5 km – Gdańsk
W sobotę odbył się 24. bieg św. Dominika. A w zasadzie to kilka biegów. Tradycyjnie już: prolog, wyścig wózkarzy, bieg kobiet na 5 km, bieg mężczyzn na 5 km i elita mężczyzn 10 km. Ja oczywiście startowałam na piątkę, damską piątkę, ale tego chyba dodawać nie muszę. Był to mój drugi bieg „z serii”, dlatego też mam porównanie jeśli chodzi o organizację itd. Jako, że od zeszłego roku trochę doświadczeń biegowych mi się nazbierało, wiem też jak bieg św. Dominika wypada na tle innych imprez.
Najpierw trochę ponarzekam.
Zacznę może od worków, a raczej ich braku. Szczerze mówiąc, nie pamiętam w co pakowany był pakiet startowy w zeszłym roku. Najczęściej na tego typu imprezach dostaje się materiałowy worek, co jest świetną opcją. Nie jest to może worek najwyższej jakości, ale przydaje się do transportowania butów, a przy okazji jest dobrą opcją na promocję sponsora. Tu najwyraźniej sponsora nie było, gdyż uczestnicy otrzymali reklamówki. Ale nie takie zwykłe reklamówki, tylko te najzwyklejsze, czarne, pasiaste, tzw. „siatki menelki”. Gdy to zobaczyłam, uznałam, że z pakietu startowego powinien zniknąć Lech Free, a jego miejsce powinna zająć Czarna Kobra, zdecydowanie bardziej by to pasowało, Czarna Szmata dopasowałaby się do klimatu. Także w przyszłym roku, proponuję by Specjal zajął się sponsorowaniem tego wydarzenia.
No ok, trochę się nabijam, ale prawdą jest, że tegoroczne zawody były zdecydowanie „biedniejsze”. Paskudna siata, mniejsze napoje, niepełne pakiety startowe. Organizatorzy trąbili od tygodni, że Ziaja ufundowała jakiś tam kosmetyk dla wszystkich uczestniczek. Fajnie, tylko, że go nie ma. Nie bardzo wiem czyja to „zasługa”. Czy organizatorzy postanowili zatrzymać całą partię dla siebie czy może Ziaja się rozmyśliła i dała tylko próbki, które walają się dosłownie wszędzie? Nie wiem, wnikać nie będę, ale takie zagranie jest zwyczajnie nie fair.
W opiniach czytałam o ginących depozytach, na szczęście tego nie doświadczyłam, bo miałam swój prywatny, ruchomy depozyt, z dodatkową funkcją biegania i robienia zdjęć. Za to udzielanie nierzetelnych informacji lub brak wiedzy na temat podstawowych rzeczy, to niestety zjawisko często spotykane. Gdy po biegu spytałam jednego faceta z obsługi gdzie rozdają drożdżówki, dowiedziałam się, że nie wie, a szkoda, bo chętnie by zjadł. Musiałam go uświadomić, że żeby na nią zasłużyć, to trzeba przebiec. Jeszcze ciekawszą akcję miała moja znajoma, która w biurze zawodów dowiedziała się, że numer startowy KONIECZNIE musi być przypięty agrafkami. Pasy na numery startowe nie są tolerowane i zostanie zdyskwalifikowana, jeśli takiego użyje. Podjęła ryzyko, jak kilkadziesiąt innych osób. Zgadniecie co się stało? Nic, zupełnie nic. Brawa dla obsługi.
Bieda wspomniana na początku przejawiała się w czymś jeszcze. Na biegach z reguły jest tak, że wygrywają najszybsi, a takie pokraki jak ja, mają szansę na jeszcze fajniejszą nagrodę, dzięki losowaniom. Tak jest w różnych miejscach, tak było też na św. Dominiku w zeszłym roku. Pamiętam jak drobna babeczka została wylosowana i miała problem, bo nagle utknęła na scenie z wielkim pudłem zawierającym telewizor. Na szczęście ktoś pomógł jej się z tym zabrać. Ale tak, losowania są dodatkową atrakcją i szansą dla tych, co nigdy na podium się nie pojawią. W tym roku losowanie nagród było wyłącznie dla ludzi startujących w Prologu (krótki, darmowy bieg). Dla osób biorących udział w pełnopłatnych biegach, nie było nic.
I tu nie chodzi o to, że ja się czepiam, że mam jakieś zawyżone wymagania. Porównuję tegoroczną edycję z tą poprzednią. A gdy patrzę na oficjalną stronę biegu i widzę tekst: „Od 1994r. rokrocznie nieodłączną częścią Jarmarku św. Dominika jest Międzynarodowy Bieg św. Dominika. To hit sportowego lata na Wybrzeżu, uznawany w swojej klasie za najbardziej atrakcyjną dla uczestników i partnerów imprezę biegowo-promocyjna w Polsce.” (pisownia oryginalna) to hmm… trochę się boję. Jestem przerażona tym, co może mnie jeszcze czekać.
Koniec narzekania.
Jeśli chodzi o sam bieg, to na wstępie muszę Was przeprosić. Pisałam, że chyba pobiłam życiówkę, ale to nie prawda. Teraz widać jak świetnie ogarniam cyfry i ogólnie jakie to dla mnie super-hiper-mega ważne, że nawet jednego czasu nie umiem zapamiętać. Żadnej życiówki nie pobiłam i dziwne by było, jakby stało się inaczej. Prawdą jest, że sobota nie była próbą pobicia rekordu, tylko walką o przetrwanie. Dosłownie.
Należę do osób, które nie potrafią jeść śniadań. W dodatku nie mam „swojego śniadania”. Codziennie rano męczę się, zastanawiam się co w siebie wmusić, żeby „zaliczyć” dany posiłek. Kończy się to różnie. Często tak, że w ogóle nie jem, bo tak jest łatwiej. Nieraz zjem coś takiego, że momentalnie zasypiam. W sobotę było tak, że zwróciłam wszystko tuż przed wyjściem z domu. Tak, nie umiem jeść śniadań.
Taki stan nie jest wymarzonym stanem do biegu. W zasadzie to nie jest stanem do czegokolwiek. No, ale pojechałam do Gdańska i uznałam, że pobiegnę. Chyba gorszej pogody nie można było trafić. Tak duszno, gorąco, parno… Mam wrażenie, że o 15 była kumulacja tego całego upału. Całe lato, które miało pojawić się w Trójmieście w lipcu, czekało by nadejść jednego dnia. I nadeszło. Słońce paliło, nie dało się oddychać. Ja nie funkcjonuję w taką pogodę. Jak jest tak ciepło, na ogół w ogóle nie wychodzę z domu, chowam się i co chwilę biorę zimny prysznic. Teraz się nie dało schować, trzeba było wyjść. I w dodatku biec. No to pobiegłam.
A jeszcze zanim pobiegłam, podeszła do mnie jakaś dziewczyna i spytała gdzie jest start. Niepewnie wskazałam ręką, bo w sumie to nie do końca wiedziałam. Za jakiś czas przyszła znów, że chyba jednak tam dalej, więc w sumie miło, że mi o tym powiedziała, bo pewnie dalej stałabym jak sierota, bo jakoś nie specjalnie na ten start chciało mi się iść. I chyba nawet zasugerowała, że wypadałoby już iść, więc zostawiłam rzeczy w swoim mobilnym depozycie i poszłam. No i tak właśnie poznałam Anię, która to debiutowała na tym biegu (i to jak ładnie debiutowała!). I tak jak zawsze gdzieś tam się chowam po kątach, tak teraz zostałam wyciągnięta do tłumu, wciągnięta w interesującą konwersację i dzięki temu zapomniałam: jak bardzo jest ciepło, jak mi niedobrze i jak mi się nic nie chce. Nie wiem co Cię skłoniło żeby akurat mnie o coś pytać (pewnie to, że ludzie, którzy powinni coś wiedzieć, nie wiedzieli nic), ale dobrze, że to zrobiłaś, dzięki! 😉
Określenie „jaki ten świat mały” sprawdza się po raz kolejny, bo po chwili tuż obok pojawiła się Dominika, którą rzekomo mieli zdyskwalifikować. Pogadałyśmy chwilę, prawie przegapiając start. Ale jednak udało się go usłyszeć i ruszyć do przodu. Po 200 m już miałam dość wszystkiego. I wtedy do moich uszu dotarły słowa wypowiadane przez mikrofon. Ze sceny stojącej przy fontannie Neptuna rozległ się głos: „Numer 307. Agnieszka Pilecka. agapilecka.pl”. Zdziwiło mnie to. Ucieszyło. No i dodało trochę powera. No, bo hej, kto ma taką reklamę za darmo? Przyspieszyłam, choć nie na długo.
Nie wymagałam od siebie za dużo. W zasadzie to obawiałam się, że nie zmieszczę się w limicie czasowym (40 minut). Zawsze się tego obawiam, ale tym razem ze względu na poranne atrakcje i pogodę, moje obawy wzrosły.
Cele były następujące:
1. Nie wywiozą mnie ambulansem (lub karawanem).
Tak, serio, taki miałam główny plan. O dziwo, udało się. Jak głupek zabierałam kubki z wodą stojące na trasie i zamiast pić wylewałam sobie wszystko na głowę, bo inaczej nie zniosłabym tego słońca. Chwilowo przynosiło to ulgę, później trzeba było czekać do kolejnego okrążenia.
2. Zmieszczę się w limicie czasowym.
No to ważne, bo przecież nie dostałabym medalu! W końcu nauczyłam się włączać stoper w zegarku, więc przy starcie go kliknęłam, żeby mieć jako takie pojęcie ile czasu mi pozostało. Dobry patent, bo już się nie stresowałam jak w zeszłym roku i końcówkę biegłam na luzie z założeniem, że lepiej dobiec sekundę przed końcem niż za chwilę tu paść i nie zdążyć się doczołgać.
3. Nie przejdę do marszu.
Już przy pierwszym okrążeniu byłam przekonana, że na tym polegnę. Widząc co raz więcej osób, które chodzą w mojej okolicy, myślałam, że zaraz też ulegnę, zwłaszcza, że jedna kobieta wyprzedziłam mnie chyba z 20 razy. Wyprzedzała mnie, przechodziła do marszu. Za chwilę patrzę, znów mnie wyprzedza, a po chwili kolejny marsz. Postanowiłam, że dotrzymam do 3 okrążenia. Jak przy trzecim, ostatnim okrążeniu zobaczę, że mam jeszcze zapas czasu i mogę zwolnić, to sobie pomaszeruję. Miałam czas, ale jak przyszło co do czego, uznałam, że wytrzymałam już tak długo, to lecę dalej.
Na końcówce odpalił mi się „rywalizator” i pognałam do przodu wyprzedzając kilka osób. Niestety ten tryb włączył mi się trochę za wcześnie i przed końcem musiałam zwolnić, bo pędząc takim tempem dalej, zwyczajnie bym padła i musieliby mnie przeturlać do mety. W sumie, to mogłoby być całkiem zabawne.
Jakoś dotarłam, dostałam medal. Medale konsekwentnie z jednej strony mają informację która to edycja biegu, nazwę i datę. Z drugiej natomiast jest zabytek Gdańska. Niestety, seria już nie jest fajna i spójna, bo w tym roku nie ma podpisu miejsca, jakie znajduje się na kawałku żelastwa. Szkoda.
Dość pisania. Pomimo kilku niedociągnięć, nadal uważam, że był to całkiem niezły bieg. Trasa jak co roku, trzy pętle, niestety także po kostce brukowej. No i wiadomo, pomimo odgrodzenia trasy barierkami, taśmami, co chwilę jakaś rodzinka musi pchać się z wózkiem przez środek, bo nie mogą przejść na około. Ale za głupotę obcych ludzi organizator nie odpowiada. Tak samo jak za pogodę. Gdyby pogoda była winą organizatora, uznałabym, że to najgorszy organizator na świecie. Ale z tymi upałami nie miał on nic wspólnego, zatem było ok. Jeśli nic nie pokrzyżuje mi planów, za rok też pojawię się na starcie biegu św. Dominika. A jak dobrze pójdzie, to nawet na mecie!
Dystans: 5 km
Numer startowy: 307
Miejsce OPEN: 276
Miejsce w kategorii wiekowej: 49
Pierwsze okrążenie: 0:11:16
Miejsce po pierwszym okrążeniu: 282
Drugie okrążenie: 0:21:42
Miejsce po drugim okrążeniu: 282
Czas netto: 0:32:13
haha dokładnie nikt nie wiedział gdzie jest start 🙂 Fajnie było Cię poznać ! ja dzięki tej rozmowie przed samym startem też trochę wyluzowałam ^^ A co do drożdżówek to ja nawet nie wiedziałam, że rozdawali ??? !!!!!! pozdrawiam :):)
Ja też nie wiedziałam. Żarłam swojego prywatnego banana i rodzice mnie spytali czemu nie jem drożdżówki.
-jakiej drożdżówki?!
-no tu ludzie jedzą drożdżówki, to chyba gdzieś rozdają.
– drożdżówka?! Ja chcę drożdżówkę!!
I pobiegłam na wspomniane poszukiwania 😉
Tak, luz przed startem się włączył, więc super. Do zobaczenia na kolejnych biegach! 😉
Hej Biegaczko !!!
Myślałam że to ja tam umrę i zostanę juz na zawsze . To samo miała ze startem jednak stres mnie nie opuszczał -zdążę przed 40 min czy nie -o rany !!!
a z tymi wyprzedzającymi i maszerującymi -było to dla mnie demotywujące 🙁
a wiesz że ta co mnie 15 razy zwalniała i maszerowała po czym mnie wyprzedzała -była przede mną ? 🙂 tez nie mogę w to uwierzyć ;D
Pozdrawiam
Sylwia
Fajnie,że ktoś ma podobne odczucia jak ja
Oby w przyszłym roku było trochę chłodniej, bo w takich warunkach bieganie to samobójstwo
Dzięki. Na jakim biegu widzimy się w przyszłości?
Hejka.Byłam 280 na mecie. Miałam takie same odczucia jak Ty byle dobiec do mety i zmieścić się w limicie czasowym. Nie wiedziałam ,że rozdawali drożdżówki,wiśnie. Teraz przygotowuję się na 10 km na Westerplatte ,czego nie dobiegnę to dojdę,limit 2 godz..
W taką pogodę to liczy się tylko to, by się doczołgać do mety, na nic więcej tu nie liczę 😉 Drożdżówki sami żarli, dlatego się nie chwalili, że mają. Możliwe, że nasze kremy z pakietu spotkał taki sam los, nie wiem. Dla mnie póki co 10 km to za dużo, ale jutro startuję na 5 km w Park Tour w Gdańsku. Powodzenia na Westerplatte! 😉