Śledzie czosnkowo – pietruszkowe
Dobra, spiszę ten przepis, bo już niemal wszyscy, którzy te śledzie próbowali, dobijają się do mnie i o niego proszą. A osoby, które ich nie próbowały, jak się dowiadują, że ktoś inny je próbował, to też chcą przepis. A te, które lubią czosnek i słyszą hasło: śledź z czosnkiem i pietruszką, też przepis chcą. Są też tacy, co jak się dowiadują, że w zasadzie są tu tylko trzy główne składniki i dwa takie znikome, to myślą sobie: „ojej, jakie to proste, chcę przepis.” A gdy zapewniam, że to jedno z najłatwiejszych wigilijnych dań, to już w ogóle jest szał. Krótko mówiąc: wszyscy chcą ten przepis!
No to przepis będzie. W sumie nie tylko dlatego, że jestem atakowana pytaniami, ale też dlatego, że od kilku lat, mam z tą potrawą niesamowity problem. Problem polega na tym, że odkryłam to danie kilka lat temu, zrobiłam je, zachwyciłam nim ludzi i od tamtego czasu, muszę je robić co roku, bo inaczej nie dadzą mi spokoju. Zatem jest to taki mój wigilijny standard. No i co roku mam problem z odnalezieniem tego przepisu, bo oczywiście nigdy go nie zapisuję. Znalazłam go kiedyś w otchłani internetu. W dodatku nie jestem pewna, czy co roku nie znajduję innego i czy za każdym razem nie tworzę odmiennej potrawy, ale jako, że nikt nie pamięta jak ona smakowała, to wydaje im się, że to jest to samo. Dlatego też tym razem, nie będę szukać kolejnych tworów w sieci, tylko po prostu spiszę tu swoją wersję, którą wprowadziłam w życie w tym roku. I ta wersja okazała się smaczna, więc jak będzie tu wisieć na blogu, to po 1. będziecie mogli ją użyć w swojej kuchni. Po 2. za rok ja nie będę mieć problemu i sobie tu zerknę i będę się cieszyć, że nie muszę już nigdzie więcej szukać i kombinować nie wiadomo czego. Oczywiście konkretnych proporcji Wam nie dam, bo ich zwyczajnie nie znam.
Składniki:
Filety śledziowe a’la Matias
Czosnek
Natka pietruszki
pieprz biały
olej
Proporcje:
Nie znam konkretnych, ale tak na oko, obstawiam, że w tym roku miałam około kilograma śledzia, główkę czosnku, łyżeczkę pieprzu a oleju tyle, by całość zakryć. Jeśli chodzi o natkę pietruszki, był to wielgachny pęk z Selgrosa, który był używany jeszcze do innych potraw, a sporo też go zostało. Zatem co do pietruszki, mogę powiedzieć tylko: dużo.
Co robimy? – Wersja szybka, okrojona.
1. Moczymy śledzie.
2. Kroimy śledzie.
3. Siekamy czosnek i natkę pietruszki.
4. Mieszamy wszystkie składniki.
5. Doprawiamy pieprzem.
6. Zalewamy olejem.
7. Wkładamy do lodówki.
Co trzeba zrobić? – Wariant rozszerzony.
1. Śledzie moczymy przez nie wiem ile. Chodzi o to, by wypłukać je z tego oleju, a także sprawić, by były mniej słone. Długo trzymamy w wodzie, często ją zlewamy. Oczywiście woda ma być zimna. Nie wiem po co to piszę, bo to rzecz dość oczywista, ale wolę napisać, żeby później nie było, że ktoś zagubił się w necie i Pilecka kazała mu śledzie zalewać wrzątkiem. Zimna woda, moczymy, od czasu do czasu skubiemy, sprawdzamy czy taki poziom słoności nam odpowiada. (To bardzo przyjemny etap, bo bezkarnie można się nażreć śledzia, udając, że się go sprawdza.)
2. Kroimy śledzie. Kroimy na niewielkie dziaby. Takie paski. W zasadzie to jakiej wielkości one będą, zależy od tego jakiej wielkości chcemy je uczynić. Ja lubię, jak są cieńsze niż grubsze. Ale w zasadzie nie ma to znaczenia. Kiedyś słyszałam piękne określenie rozmiaru śledzia. Tzn. „na raz w mordeczki”. długo zastanawiałam się o co chodzi, a jak już to do mnie dotarło, to dostałam ataku śmiechu. Także na raz w mordeczki, na dwa w dupeczki czy jak tam sobie chcecie. Ważne, żeby dało się jeść, a nie, że metodą na leniwca wrzucicie do miski całe płaty tak jak są. (Oczywiście też tak można, ale będzie się jadło niewygodnie.)
3. Siekamy czosnek i natkę pietruszki. Tu obowiązuje jedna zasada: im drobniejsze, tym fajniejsze. Czosnek najlepiej jak jest drobniutki (nie, nie kombinujcie opcji z wyciskarką. On ma być widoczny, konkretny, a nie rozciapany.) Zatem malutka, drobniutka kosteczka. Natka pietruszki może być nieco większa, żeby nie była spłaszczona, ale nadal ma być mała, a nie, że wrzucicie tam cały krzak w myśl zasady: „niech se goście sami pokroją jak chcą żreć.”
4. Mieszamy wszystkie składniki. Wiem, że w jakimś przepisie była opcja, żeby to układać pięknie warstwami. Ale według mnie to totalnie bez sensu. Szkoda czasu, a i tak się wszystko wymiesza. Zatem jak już pokroimy śledzia i wrzucimy go do miski czy innego słoika, to do tego samego naczynia dorzucamy czosnek i pietruszkę, bierzemy łyżkę i mieszamy. Mieszamy tak, by było dobrze pomieszane – to chyba logiczne. W końcu po to się miesza, by coś było pomieszane, nie? A jak już będzie pomieszane, tzn. że śledzie będą bogato oblepione pietruchą i czosnkiem, to znaczy, że wykonaliśmy dobrą robotę. A jeśli nie będą bogato oblepione, to znaczy, że albo źle wymieszaliśmy, albo daliśmy za mało zielska.
5. Doprawiamy pieprzem. Ja preferuję pieprz kulkowy, rozmoździerzowany. Wiem, że to więcej zabawy, ale mam fajny moździerz i muszę go do czegoś wykorzystywać. A tak poważnie, to taki świeżo rozdziabany pieprz to jest pyszna rzecz i ma lepszy aromat. Zatem dziabamy tyle ile chcemy i wrzucamy do naczynia z całą resztą. Warto trochę pomieszać.
6. Zalewamy olejem. Całość zalewamy olejem, tak by wszystko było przykryte. Teraz można jeszcze trochę pomieszać, by się tam ładnie pod olejem wszystko schowało, by pieprz się rozprowadził po całości i by pięknie to wyglądało i pachniało.
7. Wkładamy do lodówki. Tak, serio, wkładamy do lodówki. Wiem, że chcieliście już to jeść, ale to jest właśnie ten najtrudniejszy etap całej roboty – trzeba będzie trochę poczekać. Myślę, że po dobie lodówkowania śledzie byłyby najlepsze, ale bez przesady, nie bądźmy masochistami. Proponuję wrzucić do lodówki na noc, ewentualnie na kilka godzin, jeśli produkcję rozpoczęliśmy rano. Poczekajcie trochę, a później cieszcie się śledziowym tworem.
Kilka uwag na koniec:
Nie mam pojęcia ile śledzie mogą mieszkać w lodówce. Wydaje mi się, że tydzień na spokojnie, a pewnie i dłużej. Niestety nie mogę tego poprzeć swoim doświadczeniem, gdyż u mnie nigdy tyle nie przetrwały – były pożarte dużo wcześniej.
Ponoć z tej zalewy można korzystać wielokrotnie. Znaczy się, że jak wyjecie wszystkie śledzie, to możecie wrzucić tam nowe i ewentualnie uzupełnić poziom oleju. To też wiem tylko w teorii, bo z reguły gdy te śledzie się kończą, to kończy się też kilka innych rodzajów śledzia, a po zeżarciu tych paru kilogramów w ciągu kilku dni, stwierdzam, że może jednak wystarczy i trzeba od śledzia odpocząć. Ale jak ktoś robi mniejszą ilość, to myślę, że spokojnie może bawić się w recykling zalewy.
To tyle na dziś.
Smacznego!