Korova Burger Bar – Gliwice

Pisząc ostatnio o burgerowni Zdrowa Krowa (wpis tutaj), wspomniałam o tym, że nie jest to najlepszy burger w mieście. Nie jest, bo jest nim Korova Burger. Więcej takich miejsc w Gliwicach nie odwiedziłam. Może są, może ich nie ma, ale tej chwili to nie istotne, bo teraz najważniejsza jest Korova! Od razu mówię, nie dajcie się zwieźć „szyldowi” czy cokolwiek to jest przed wejściem. Bo wejście, nie oszukujmy się, wygląda tragicznie. Przechodząc obok niego, pewnie nawet nie zwróciłabym na nie uwagi. Ale tym razem dla odmiany, wiedziałam gdzie chcę iść i nawet szukałam owej ulicy. W końcu znalazłam coś takiego…

wejscie

Z lekkim niepokojem weszłam do środka. Ale to nie przyjemne uczucie bardzo szybko mnie opuściło. Wystrój super! Czarno- pomarańczowa kolorystyka, bardzo wyrazista, ale i przyjemna dla oka. Kolorystyka jak okładka książki „Mechaniczna pomarańcza”, którą to inspirowany jest ów lokal. Ze wstydem i żalem przyznaję, jeszcze nie przeczytałam tej książki. Zaznaczam: JESZCZE, bo przymierzam się do niej od lat, ale jakoś mi to nie wychodzi. Aczkolwiek mogę powiedzieć, że zaczęłam ją czytać. Kiedy? Czekając na burgera. Na stoliku, dla umilenia czasu oczekiwania, leżał sobie egzemplarz. Książka do czekania na żarcie? Jak dla mnie, MEGA pozytyw!!

wystrkoro

W menu jest 9 burgerów + jeden sezonowy. Wybrałam klasycznie: classic. Na pytanie: „jakie mięso?”, tym razem odpowiedziałam zgodnie z tym czego chciałam: „średnio wysmażone”. I tym razem otrzymałam dokładnie to, o co prosiłam. Jakoś wystrój i miła obsługa zaszczepiły we mnie jakieś hmm… zaufanie do tego miejsca? Nie wiem jak to określić, ale tutaj nie obawiałam się, że ktoś skopie swoją robotę. Wierzyłam w to, że wszystko będzie tak, jak być powinno. No i nie zawiodłam się, bo było. Po chwili (jako, że byłam pierwszym klientem tego dnia), otrzymałam swój zestaw. Burger z 200g wołowiny, fryty, colesław i sos czosnkowy.

zestaw

Burger był dobry, nawet bardzo. Choć zdarzało mi się jeść lepsze, więc nie jest to szczyt burgerowych możliwości. Ale spełnia swoje zadanie i jakbym mieszkała bliżej, pewnie nie raz bym tam zawitała. Sama jestem zaskoczona tym, co teraz powiem, ale fryty były genialne. Przeważnie jak dostaję je w zestawie, to jem, bo jem, ale te były na prawdę dobre. Może dlatego, że z młodych, nie obranych ziemniaków. Ciemne dosyć i cieniutkie. Nie przepadam za grubymi frytkami, a te były po prostu idealne!

burger

Jakby tego było mało, to przemiły koleś w koszulce Misfits (dodatkowy plus za koszulkę!), co chwilę donosił mi jakieś sosy, bo jeszcze nie zdążyli ich wystawić. Część sosów chyba robiona na miejscu, ale było też kilka „kupnych”. Cholera, nie pamiętam co to była za firma, ale jak coś ma papryczki jalapeno, to dla mnie jest już wygrane!

No i co jeszcze mogę napisać? Jedzenie dobre. Cenowo spoko. Bardzo wygodne fotele. Świetny wystrój. Super obsługa. Nawet kibelek fajny – z czaszką! Spory wybór sosów. Muzycznie nieźle (nie pamiętam już co leciało, ale było ok, bo w przeciwnym razie bym zapamiętała). Kurde… tak sobie myślę… chyba jakiś minus by się przydał, nie? No i jeden jest: mało miejsca. Dwa stoliki, a reszta to krzesełka przy blacie. Choć z drugiej strony, czy mało miejsca, to aby na pewno wada? Dzięki temu, jest przyjemnie, kameralnie. Może jednak nie jest to żadna wada? Jeśli nie jest, to już nie wiem co napisać. A może ktoś z Was tam był i dostrzegł coś negatywnego, co mi umknęło? Jeśli tak, to dajcie znać w komentarzach. A póki co nie pozostaje mi nic innego, jak tylko powiedzieć głośno: POLECAM!