Kfason 7

I już po wszystkim… Miał być siódmy Kfason, był, skończył się, koniec, pozamiatane. Nie pozostaje nic innego jak czekać na wieści i odliczać czas do kolejnej edycji. Ale można robić coś jeszcze: wspominać. I dziś właśnie powspominam trochę minioną edycję festiwalu. Powspominam elementy programu, w których miałam przyjemność wziąć udział. Powspominam i przy okazji powypominam pewne rzeczy, które to mogłyby zostać poprawione, by przyszłe edycje były jeszcze lepsze.

Na początku przyznam Wam się do czegoś. To pierwsza edycja na jakiej byłam, na której nie pojawił mi się odwieczny problem pt.: „Gdzie iść?!” Zamiast tego zastanawiałam się, gdzie mniej nie chcę iść. Otóż w tym roku, patrząc na „rozkład jazdy”, niewiele tematów porwało moje serce. Nie wiem czy wynika to z tego, że pojawiło się tam sporo nieznanych mi ludzi? A może powodem jest co raz większa różnorodność jeśli chodzi o rodzaje twórczości? Myślę, że powodem jest co innego. Myślę, że powodem może być fakt, że w ostatnim czasie ogólnie niewiele rzeczy mnie jakoś szczególnie interesuje i aby wywołać we mnie olbrzymi entuzjazm, chwycić za serce czy chociażby zainteresować, to trzeba się bardzo, ale to bardzo postarać. Tegoroczny program nie powalił mnie na kolana i uważam to za olbrzymią zaletę tegorocznej edycji! W końcu mogłam zwolnić, nie biegać z piętra na piętro, usiąść w spokoju, zjeść coś i pogadać z ludźmi, z którymi widzę się przeważnie raz do roku. Zatem nieciekawy w moim mniemaniu program, okazał się być wspaniałym rozwiązaniem i możliwością pogadania z tymi, z którymi mam chęć pogadać.

Ale oczywiście, żeby nie było, kilka miejsc, kilka punktów programu sobie wybrałam. Obejrzałam, posłuchałam i nawet dobrze się bawiłam.

11.00
Oficjalne otwarcie festiwalu.

To element, który nie jest jakiś wybitny czy fascynujący. To punkt programu, który jest konieczny. Tradycyjnie organizatorka KFASON-u i dyrektor witają nas i życzą strasznej zabawy. Trwało to chwilę, więc przyszłam, bo na otwarciu być wypada. Usiadłam, strzeliłam fotę, pouśmiechałam się do Magdy by dodać jej otuchy, posłuchałam co mają do powiedzenia i uciekłam z Arteteki, bowiem wcześniej nie zdążyłam zjeść śniadania.

otwarcie2019

12.15-13.10
Ona, potwór – o sukubach, wiedźmach i wampirzycach. – P. Borowiec

Zdążyłam wrócić ze śniadania i pojawić się tutaj. A dlaczego akurat tutaj? A no dlatego, że obiecałam Piotrowi, że wpadnę do niego na prelekcję. W zasadzie to był jedyny powód. Przyszłam, usiadłam, zaczęłam słuchać. I muszę przyznać, że słuchało mi się bardzo dobrze. Borowiec potrafi mówić, zwłaszcza jak wie o czym mówi. Potrafi też mówić w taki sposób, by zainteresować publikę, której było całkiem sporo.

Była prezentacja, była ciekawa narracja i snucie opowieści odnośnie babskich potworów, były także książki, które przyjechały z nim do Krakowa nie tylko po to by wyczytać z nich fragmenty, ale też po to (lub głównie po to) by się nimi pochwalić i wzbudzić zazdrość wśród tropicieli wszelakich grozowych tytułów.

borowiec

W międzyczasie padło zasilanie, ale obsługa została wezwana i poratowała prądem. Prąd się „skończył”, ale Piotrek skończyć się nie chciał. I myślę, że siedzielibyśmy tam do tej pory, gdyby nie fakt, że były kolejne prelekcje w planie i trzeba było mu przerwać i pożegnać. Czułam pewien niedosyt, bo z chęcią kontynuowałabym tę podróż przez potworze opowieści. Ale też poczułam pewną ulgę, bo w pomieszczeniu zrobiło się cholernie zimno i wiejąco. Słyszałam o problemach z klimatyzacją, a że ta zazwyczaj sprawia, że jestem chora, to uciekłam na inne piętro. A szkoda, bo kolejny temat który miał się tu odbyć lekko mnie intrygował.

Podsumowując: bardzo fajnie, ale za mało czasu. Lub, patrząc na to z drugiej strony: bardzo fajnie, ale za dużo materiału na taką ilość czasu. Liczę na kontynuację wątku za rok.


14.15-15.10
Groza jest kobietą – Panel Dyskusyjny
Uczestnicy: M. Krajewska, A. Łaniszewska, A. Musiałowicz, J. Pypłacz, A. Suchocka
Prowadzący: M. Wojteczek

To jest panel, który odbywa się co roku. Oczywiście co roku inne kobiety zasiadają do dyskusji. I to różnorodne kobiety, bo są tu zarówno takie co na koncie mają już sporo książek, również tych wydanych za granicą, a wystąpienia publiczne to dla nich chleb powszedni. Są też takie, które trzaskają opowiadania w różnych antologiach, blogują, zajmują się korektą, ale też deklarują podjęcie działań w związku ze stworzeniem powieści. Zatem „poziom” jest tu nierówny, dzięki czemu takie dyskusje mają szansę być ciekawsze, bardziej emocjonujące i mogą przyciągać więcej osób. Mogą, niestety nie zawsze tak jest.

I tutaj, choć dyskusja była interesująca, zabrakło mi tu kogoś, kto te babki ogarnie. Krajewska lubi gadać i ja też bardzo lubię jak gada, bo zwyczajnie dobrze się tego słucha. Moja pierwsza styczność z tą autorką miała miejsce rok temu na Kfasonie, bo właśnie na jednym z paneli urzekła mnie swymi opowieściami. Tutaj również wiodła prym, jeśli chodzi o ilość przekazywanych publice treści. Z kolei z Suchocką miałam do czynienia po raz pierwszy. Też gadania było dużo, ale było ono skierowane bardziej na autopromocję, niekiedy dość nachalną, przez co momentami irytującą. Pypłacz mówiła mniej niż poprzedniczki, choć też było tego stosunkowo dużo. Zabrakło mi tu głosu Łaniszewskiej, głosu młodego pokolenia, które to miało problem z przebiciem się do dyskusji. Musiałowicz także miała trudności z wskoczeniem, wbiciem się do rozmowy, aczkolwiek usilnie próbowała tego dokonać, przebrnąć jakoś przez mikrofonowych wyjadaczy, którym to nawet mikrofony przestały być przydatne w pewnym momencie i dyskusja toczyła się bez nich.

grozkobieta

Czy to źle, że te co miały dużo do powiedzenia tyle mówiły? Nie, ciekawe opowieści są jak najbardziej w cenie. Czy to źle, że te, którym ciężko było wkroczyć do rozmowy nie wkraczały do niej? Nie, doskonale wiem i rozumiem jak trudno czasem jest się przebić. Czy to źle, że obecne tam kobiety były tak zróżnicowane jeśli chodzi o literacki dorobek? Nie, wręcz uważam to za wielką zaletę. Według mnie to źle, że panel ten nie był odpowiednio moderowany. Wydaje mi się, że rolą prowadzącego jest właśnie prowadzenie. Prowadzenie dyskusji w taki sposób, by każdy miał szansę się odezwać, by zachować odpowiednie lub chociaż przybliżone proporcje jeśli chodzi o długość wypowiedzi uczestników. Nie bez powodu prowadzący ma mikrofon, którego nikomu nie oddaje. To on ma władzę cały czas i to on może przywoływać do porządku rozgadane Panie lub wywoływać do odpowiedzi te wyciszone. Nie jest to proste zadanie. Myślę sobie, że w tym składzie mogło być to trudne, nie wiem czy sama bym temu podołała. Ale zdecydowanie mi tu tego zabrakło, bo panel ewidentnie wymknął się spod kontroli i mam wrażenie, że uczestniczki nie tylko zdominowały, ale i onieśmieliły prowadzącego już na samym początku, przez co wycofał się trochę i pozwolił im na przejęcie dowodzenia.

Aczkolwiek z pewnością nie można odebrać Wojteczkowi uznania, jeśli chodzi o elegancję, znajomość tematu i przygotowanie. Prezentował się bardzo dobrze, profesjonalnie i przyciągał wzrok. Niestety zabrakło tu odrobinę śmiałości. Mimo to, panel bardzo mi się podobał. Wspaniale obserwowało mi się z pierwszego rzędu tę walkę, ukrywaną złość czy irytację. Bo wiadomo, gdzie jest dużo bab, tam przeważnie jest dużo emocji. I choć powierzchownie wszystko jest milusio, przyjemnie i sypią się przyjacielskie uśmiechy, to jak się temu przygląda, widać, że pod spodem są mniej przyjemne uczucia i nieudolnie ukrywana rywalizacja. Byłam tam, śledziłam poczynania na żywo, udało mi się to dostrzec i bardzo dużo skrajnych emocji pojawiło się we mnie, choć radość przebijała ponadto. I pomimo mankamentów o których wspomniałam, uważam, że był to jeden z lepszych paneli, jakie miałam przyjemność oglądać kiedykolwiek.

18.00 – 18.55
Robaki w zębach, czyli straszne przypadki medycyny ludowej (i nie tylko). – M. Krajewska

Jak już wspominałam, Krajewską bardzo lubię słuchać, zatem postanowiłam wyskoczyć na jej prelekcję, mimo iż obawiałam się, że na górze znów będzie zimno i nieznośnie. Ale nie było aż tak źle, dało się przetrwać. Dodatkowo zostałam zachęcona tym, że w prezentacji miały być jakieś paskudne zdjęcia, a ja lubię paskudne zdjęcia, więc mnie to przekonało. Początkowo myśleliśmy, że zdjęć nie będzie, bo były jakieś problemy techniczne, ale wezwana obsługa znów stanęła na wysokości zadania. No i zdjęcia były. Ale byłam trochę zawiedziona, bo widocznie moja skala paskudności i granica przyzwoitości jest przesunięta jeszcze dalej, gdyż fotki nie tylko mnie nie ruszały, ale też bardzo smuciły… tym, że było ich tak mało i nie były wystarczająco hardcorowe.

krajewska

Na szczęście Marta nadrobiła to słowami. Nie tylko ciekawostki o robakach, kołtunach i innych dziwacznych wierzeniach sprawiały, że bawiłam się bardzo dobrze. To, co dostarczyło mi najwięcej rozrywki, to sposób w jaki o tym opowiadała. I tak czasem sobie myślę, że ta kobieta minęła się z powołaniem, bo ja cholernie lubię słuchać tego co mówi i tego jak mówi. No i właśnie wysłuchawszy jej gadaniny rok temu, zostałam zachęcona do zakupu jej książki, by sprawdzić czy jej słowa przelane na papier mają równie dużą moc. Niestety jeszcze tego nie sprawdziłam, więc nie wiem. Ale wiem, że jakby wrzucić Krajewską na scenę, dać jej mikrofon i zmusić do odwalenia jakiegoś standupu, to jest szansa, że w końcu udało by się mnie przekonać do polskich standupów. No, tak działają na mnie te opowieści…

Wydaje mi się, że ta prelekcja już gdzieś kiedyś była. W sensie, że na Kfasonie nie było premiery Robali. A skoro gdzieś już się odbyła, to jest szansa, że odbędzie się jeszcze gdzieś. Zatem jak będziecie mieć okazję, koniecznie tam idźcie, bo tego po prostu świetnie się słucha.

19.00-21.00
Co gryzie grozę: Rozmowy na 7-lecie Kfasonu-u – K. Grudnik, M. Paluch

I oto doczekaliśmy się ostatniego punktu programu. Punktu, który chyba wzbudzał najwięcej ciekawości, gdy tylko pojawił się harmonogram wydarzenia. Punktu, który to był dla mnie takim punktem koniecznym, zwłaszcza, gdy dowiedziałam się, że nie będzie streamingu. I nie, nie chodziło o to, że „ojej, muszę zobaczyć, bo jak nie będzie streamingu, to nie będę mogła obejrzeć na YouTubie”. To było coś na zasadzie: „oho, jak nie będzie streamingu, to może być ostro, trzeba tam być!”

zakonczenie

Czy było ostro? Raczej nie. Także znów poczułam zawód. Myślałam, że będzie jakaś kłótnia, że rozpęta się burza. Niestety, burze wybuchają tylko wtedy, gdy nie widzimy się, jesteśmy daleko i jest bezpiecznie. Tutaj, siedząc razem, już ciężko wykrzyczeć w twarz co się myśli. Jakaś cząstka mnie chyba się łudziła, miała nadzieję na jakąś kłótnię, rozładowanie tego napięcia, rozwianie niedomówień, które to od lat się utrzymują i niepokoją „środowisko”, wyjaśnienie sobie paru spraw. Niestety, moja naiwna cząstka umarła szybciej niż się narodziła.

Dyskusja zeszła na tematy bardziej profesjonalne. Głównie kręciliśmy się wokół wydawania i marketingu. Trochę liźnięta została jakość twórczości, ale to był wątek krótkotrwały, dyskusja znów wróciła na bezpieczny, bezkonfliktowy szlak. Niby ciekawie, ale oczekiwałam czegoś innego, bardziej emocjonującego, więc nie byłam zadowolona.

Za to prowadzący nie musieli się dużo wysilać. Publiczność przejęła rozmowę i w pewnym momencie nawet dało się dostrzec porozumiewawczy wzrok Magdy i Krzyśka, mówiący: „po co my tu siedzimy? Przecież to się dzieje samo.” No i taka jest prawda, po chwili, po rozpoczęciu, mogli sobie spokojnie iść na piwo i zostawić rozmowę. Powiem więcej, jakby sobie poszli i nie upilnowali zakończenia o czasie, prawdopodobnie dyskusja trwałaby nadal. To jest temat rzeka. Temat, który mógłby się ciągnąć bardzo, bardzo długo. A kto wie, może jakby wystarczająco długo to drążyć, doszlibyśmy w końcu do pikantnych szczegółów i kłótni, na które tak bardzo czekałam?

identyfikator

Niestety, tego się już nie dowiemy. Natomiast dowiemy się, (albo raczej Wy się dowiecie, bo ja Wam o tym powiem), że to był dobry festiwal. Miejsce jak zawsze to samo, ale jak zawsze Arteteka spełnia swoje zadanie. Choć pojawiają się kłopoty techniczne, bardzo szybko zostają zażegnane, gdyż obsługa biblioteki zawsze szybko i sprawnie nadciąga z ratunkiem. Jest miło, jest przyjemnie, jest przytulnie… do tego stopnia, że zaczynam się zastanawiać czy aby na pewno tak właśnie powinien prezentować się festiwal grozy? Ale to właśnie sprawia, że tu się wraca. że chce się wracać, że chce się tu być i z utęsknieniem czeka się na kolejny rok, by zobaczyć czy i tym razem Magda ogarnie tę najważniejszą grozową imprezę. No i tym razem ogarnęła.

I to już koniec oficjalnej części. Koniec prelekcji, paneli, dyskusji. Koniec programu. Koniec oficjalnej części 7. edycji Kfasonu. A po tym oczywiście after i część nieoficjalna, na którą czeka się cały rok. Ale żeby dowiedzieć się co tam się dzieje, to trzeba tam przyjechać i zobaczyć samemu. Ode mnie niczego się nie dowiecie.