Iron Tales – Kazimierz Kyrcz Jr, Łukasz Radecki, Adam Froń, Juliusz Wojciechowicz, Jarosław Turowski, Kacper Kotulak, Krzysztof Azarewicz
Iron Tales – literacka składanka w hołdzie Iron Maiden to najnowsza pozycja od wydawnictwa Gmork. Wydawnictwa, które już zdążyło przyzwyczaić mnie do tego, że wszelkie antologie jakie wypuszczają na rynek, można kupować od nich w ciemno. Widzę nowość od Gmorków – nie zastanawiam się długo, biorę!
Jeśli ktoś nie ma takiego zaufania do wydawnictwa jak ja, z pewnością rzuci okiem na piękną okładkę przygotowaną przez Magdalenę Spurek. Następnie zaś zacznie wyczytywać nazwiska autorów tego dzieła. Myślę, że są to nazwiska które świadczą o jakości, więc bez obaw można zanurzyć się w tej muzycznej lekturze.
Krzysztof Azarewicz we wstępie przygotowuje nas na muzyczno – literacką podróż. Choć za wstępami nie przepadam, ten zdołał mnie nie wynudzić, a wręcz zaciekawić. Choć czytało mi się go dobrze, ze zniecierpliwieniem czekałam aż się skończy, pragnąc dorwać się do opowiadań. Można zatem powiedzieć, że Azarewicz wykonał dobrą robotę, bo moja chęć na czytanie Iron Tales, po kilku jego zdaniach przekształciła się w olbrzymią chęć pochłonięcia antologii. Co oczywiście uczyniłam.
Kacper Kotulak – pomysłodawca Iron Tales, znany mi dzięki antologii Pokłosie. Poprzednio pisał w hołdzie Stephenowi Kingowi, tym razem postanowił ukłonić się swej muzycznej miłości. W tekście „Reinkarnacja Benjamina Breega” nie tylko nawiązuje bezpośrednio do utworu, ale też bawi się w religijne rozważania, miesza do tego zombie poszukującego sposobu na śmierć, uczęszczającego na Spotkania Anonimowych Nieumarłych… Ogólnie jest tu dużo. Dużo wszystkiego. Dość chaotycznie, ale znośnie i z pewnością intrygująco.
Juliusz Wojciechowicz w pewnym sensie zdominował wydawnictwo Gmork. Pod jego szyldem wydał znakomity zbiór opowiadań Bez Znieczulenia, a także uczestniczył we wszystkich dotąd wydanych tam antologiach. Tutaj też „wysunął się na prowadzenie” jeśli chodzi o ilość tekstów. W Iron Tales możemy przeczytać aż pięć utworów Wojciechowicza. Dla mnie są one jakby kontynuacją debiutanckiego zbioru opowiadań. Króciutka forma, ale mocne, mroczne, poruszające. Julek nie rozwleka, nie rozdmuchuje treści. Zdecydowanie idzie na jakość, a nie ilość. Po raz kolejny udowodnił, że nie musi zadrukować setek stron, by stworzyć wciągające, sensowne historie. Która z nich urzekła mnie najbardziej? Nie umiem wybrać. Ale jest tak jak być powinno: krótko, konkretnie, ostro.
Jarosław Turowski to kolejny „człowiek z Pokłosia„. „Przyprowadź córkę na rzeź” rozpoczyna niewinne pytanie dziecka. Czasem tak w życiu bywa, że zastanawiamy się co można powiedzieć bliskim, a co lepiej ukrywać. Czy prawda zawsze powinna wyjść na jaw czy lepiej ją schować w bezpiecznym miejscu nie dopuszczając do niej innych? Dylematy głównego bohatera i mnie wprowadziły w nastrój zadumy. Wraz z nim zastanawiałam się nad słusznością niektórych czynów, co oznacza, że Turowski kupił mnie tym lekko makabrycznym tekstem.
Kazimierz Kyrcz Jr – autor którego całą twórczość przedstawiałoby się dość długo, więc wspomnę tylko o zbiorze opowiadań Femme Fatale i o jego prężnej działalności na portalu Niedobre Literki. Czytając antologię po kolei, najpierw trafiłam na „Stąd do wieczności”. Za jakiś czas dotarłam do kolejnego tekstu Kyrcza „Żelazne dziewice”. Czytając go, aż wróciłam do poprzedniego dzieła, bo podobieństwo występujących postaci aż mnie poraziło. Może nie tyle podobieństwo, co niemal identyczny, charakterystyczny sposób rozmowy bohaterów. Delikatnie mi to zazgrzytało, bo wolę gdy bohaterowie są bardziej unikalni, wyróżniający się. To chyba jedyna rzecz do jakiej mogę się przyczepić w tych utworach.
Adam Froń to jedyny autor z którego twórczością nie miałam jeszcze styczności, choć można było poznać go za pośrednictwem antologii Toystories i Zwierzozwierz. Tu, pierwszy tekst „Szybki lub martwy” przekonał mnie do jego twórczości. Mimo iż jest on bardzo przewidywalny i niemal od początku domyślałam się dokąd zmierza fabuła, to jednak w pewien sposób mnie urzekł. A konkretnie chwycił mnie za serce narracją. Szybko, dynamicznie, niczym w utworze Iron Maiden. Czyli tak, jak być powinno.
Łukasz Radecki autor o którym już jest głośno, między innymi za sprawą Zombie.pl popełnionego wraz z Robertem Cichowlasem. Ale też autor, o którym niebawem będzie jeszcze głośniej, bo na ten rok zapowiadanych jest kilka kolejnych książek Radeckiego. Do antologii Iron Tales, jako jedyny napisał wyłącznie jeden tekst. Ale ten jeden tekst w zupełności wystarczył i umieszczony na samym końcu jest taką wisienką na torcie. „Łzy Klauna” to opowieść bardzo smutna i bardzo prawdziwa. Przygnębiająca, ale też porywająca. Tekst, którego tak naprawdę wolelibyśmy nie znać, ale przypuszczam, że nawet nie czytając go, wiele osób zaznało go w realnym życiu. I chyba właśnie dlatego tak mocno porusza, tak bardzo sprawia, że nie możemy się od niego oderwać choć usilnie próbujemy to zrobić. Nawet gdy w jakiś sposób uda nam się odłożyć książkę, przerwać lekturę, to jej bohater i tak pozostanie w pobliżu. Jeśli mamy szczęście, nie jesteśmy nim my. Ale możemy być niemal pewni, że takich klaunów w naszej rzeczywistości, może nawet w najbliższym otoczeniu, jest całe mnóstwo. Może uda nam się ich rozpoznać w porę. Może nie. Czas pokaże.
Iron Tales to zbiór w hołdzie Iron Maiden. Oznacza to, że zapewne rzucą się na niego głównie fani zespołu, pragnąc doszukiwać się licznych powiązań i smaczków, jakie zaserwowali nam twórcy. Czasem są to niewielkie nawiązania, jak chociażby użycie tytułu utworu. Zdarza się, że jakiś bohater słucha akurat Iron Maiden z kolei inny ubiera koszulkę zespołu. Niektóre teksty nawiązują fabułą bezpośrednio do treści utworów muzycznych, inne są dalszą, mniej powiązaną interpretacją. Pytanie tylko, czy aby czerpać radość z lektury, trzeba znać te wszystkie powiązania? Czy koniecznością jest odnalezienie tych wszystkich smaczków? Już śpieszę z odpowiedzią.
Doszukiwanie się tego typu rzeczy, z pewnością będzie dodatkową rozrywką dla osób, które byłyby skłonne oddać swą duszę Eddiemu. Ale do rozkoszy literackiej jaką możemy tu zaznać, wystarczy nam wyłącznie umiejętność czytania. Podobnie jak to było w przypadku Pokłosia, aby je docenić, nie trzeba było ubóstwiać czy nawet znać twórczości Stephena Kinga. Tak i tutaj, znajomość muzyki nie jest konieczna. Dlaczego o tym piszę? Bo fanów Ironów nie trzeba będzie przekonywać do lektury. A jeśli jest tu ktoś zbłąkany, kto ma wątpliwości czy sięgnąć po tę pozycję, to z pełną odpowiedzialnością mówię: tak!
Lub bezpośrednio u wydawcy Tutaj.
Za książkę dziękuję wydawnictwu:
