Królestwo Gore – Łukasz Radecki

Łukasz Radecki to człowiek, którego większość fanów horroru powinna kojarzyć. Ma na swoim koncie pokaźny dorobek literacki. Sporo opowiadań a także powieści, pisanych zarówno samotnie jak i z innymi. Jeśli ktoś do tej pory nie kojarzył tego autora, to jest duża szansa, że w tym roku się to zmieniło, gdyż 2017 to rok, w którym twórczość Radeckiego jest wydawana jedna za drugą, dosłownie.

Jedną z tegorocznych pozycji jest właśnie Królestwo Gore od wydawnictwa Videograf. Niecałe trzysta stron opowiadań, zebrane i oprawione w piękną okładkę wykonaną przez Darka Kocurka. Wielkie krwawe oko, mężczyzna z nożem w połączeniu z tytułem i nazwiskiem autora, czynią z tej książki typowy „must have”. Wizualnie wygląda to bardzo zachęcająco i nie sposób przejśc obok tej pozycji obojętnie. Podobnie jak nie sposób przejść obojętnie obok opowieści Łukasza. Choć zawarte tu opowiadania, w większości były już publikowane, to warto mieć w swojej biblioteczce tę zbieraninę tekstów, wybranych spośród wieloletniego dorobku literackiego pisarza gore.

Czternaście opowiadań. Krwawych, dosadnych, ale co najważniejsze: nie pozbawionych sensu. Czasem czytając opowiadania gore innych autorów, odnosiłam wrażenie, że skupiają się oni tylko na tym, by zrobić wielką jatkę, rozchlastać wszystko co się da, powypisywać mnóstwo obrzydliwości i być święcie przekonanym, że tekst świetnie im wyszedł. Brak ciekawej fabuły, sensu, bohaterowie nijacy. Same flaki dla flaków. Oczywiście, flaki są super, pisanie o nich jest super, czytanie o nich też jest super. Jednakże samo babranie się w tym, to według mnie troszeczkę za mało. Na szczęście Radecki nie należy do autorów bez pomysłu na fabułę. Jego opowiadania mają sens, niekiedy nie widoczny na pierwszy rzut oka, co dodatkowo zmusza czytelnika do myślenia. Intrygujące postacie, ciekawe wątki to rzeczy dzięki którym można dać się porwać, wciągnąć w opowieść, nawet w przypadku, gdy nie przepadamy za typowym, brutalnym gore.

Tak, dobrze przeczytaliście. Choć mamy tu makabrę, według mnie w większości przypadków nie jest ona aż tak makabryczna, by pospolity Kowalski nie był w stanie przez nią przebrnąć. W dodatku poruszane wątki są w stanie wynagrodzić mu tę brutalność. Nie skupiając się na niej, będzie miał przed sobą interesujące, intrygujące opowiadania, najogólniej mówiąc: o życiu.

Teksty te są różnorodne. Znajdziemy tu opowieści demoniczne, coś dla wielbicieli zombie, trochę postapo a nawet fabularyzowany dokument, który przeraża swą prawdziwością. Czytelnik zdecydowanie nie ma prawa się nudzić, gdyż każda historia jest inna, dzięki czemu ten zbiór opowiadań staje się dość uniwersalny. Co prawda targetem są tu głównie miłośnicy gore, ale jak już wspomniałam, nie gore jest tu kluczowe, a opowieści snute przez Łukasza. A dzięki tej różnorodności, każdy czytelnik ma szansę znaleźć tu coś, co będzie bliskie jego sercu.

radecki

„Fundacja Hackenholta”, choć mnie nie powaliła, z pewnością zasługuje na uwagę. Jest to tekst, oparty na faktach. Jak wspomina sam autor, bohaterowie oraz liczby są autentyczne. Wiedząc to, mając świadomość, że niestety, nie jest to wyłącznie chory wymysł autora tylko historia, działa to trochę przytłaczająco. Radecki potrafi grać na emocjach czytelników.

Mi zdecydowanie bardziej zagrał w opowiadaniu „Robaczywek”, którym wywołał we mnie współczucie i nawet smutek. Ten tekst okazał się dla mnie refleksyjny. „Per aspera ad inferi” to tekst, który zdobył Nagrodę Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego, więc jego tytuł jest rozpoznawalny. Czyta się go lekko, momentami może nawet za lekko. Nie jest zły, ale myślę, że sporo innych tworów Radeckiego, bardziej zasługuje na takie wyróżnienie.

„Ogrodniczka” to świetny dowód na to, jak Łukasz potrafi obrazowo opowiadać. I choć, jak wspomina w posłowiu, nie przepada za pisaniem scen erotycznych i tego nie robi, tutaj udowodnił, że potrafi to robić. I według mnie, zdecydowanie powinien to robić.

„Wazon” to nie tylko opowieść o zemście, ale też ukazanie znieczulicy społeczeństwa. Podobnie jak „Imperium robali”, pisane jest przyziemnie, łatwo utożsamiać się z bohaterami, bo znamy ich z codziennego życia. Seba i inne osiedlowe chłopaki to obraz bardzo popularny, lecz w tym przypadku nie można powiedzieć, że nudny.

Radecki dobrze tworzy bohaterów. Pokazuje ich takimi jakimi są – zwykłymi. Są ludźmi jakich znamy, jakich pełno w naszej okolicy, a może nawet takimi, jakimi sami jesteśmy. Dzięki temu łyka się te teksty, wsiąka się w nie. Wszystko jest takie swojskie, autentyczne, nie nawydziwiane. I właśnie ta normalność jest tu najstraszniejsza. Ta zwyczajność przeraża i boli najbardziej. Wszystko jest takie ludzkie, a co za tym idzie: okropne.

Sam autor mówi o tym na końcu: „Jedno jest pewne. Jedynym złem na tym świecie jest człowiek i nie ma nic gorszego niż to, co bliźni potrafi uczynić drugiemu.” I myślę, że to jest najlepszym podsumowaniem. Nie żadne flaki, nie to jest tu straszne. Zawsze uważałam, że najstraszniejszy jest człowiek i to co potrafi uczynić innym. I o tym właśnie jest Królestwo Gore. Nie zawsze dosłownie, ale o tym opowiada nam Łukasz Radecki. Choć momentami lektura była bolesna, jestem zadowolona, że po nią sięgnęłam. Cieszę się, że ktoś podziela mój pogląd. Jestem szczęśliwa, że patronuję tej książce, gdyż jest tego warta.

Za książkę dziękuję wydawnictwu:
videograf-wydawnictwo-logo