Aga Vs. Kokos – Runda 1 czyli: Pojedynek z Kokosem!
Spacerując sobie jakiś czas temu po markecie, rozglądając się tępo po półkach w poszukiwaniu niewiadomo czego, mój wzrok zatrzymał się na kokosie. Zwykłym, brązowym, kosmatym kokosie. Podeszłam do półki. Chwyciłam pierwszy z brzegu. Potrząsnęłam, bo intuicyjnie wydawało mi się, że tak to trzeba sprawdzić, czy coś tam bulgocze. Zabulgotało. Przebulgotałam jeszcze kilka innych i wybrałam ten najbardziej bulgoczący z bulgoczących. Wrzuciłam do wózka. Kupiłam.
Pytanie tylko dlaczego? Nie mam pojęcia. Ja chyba nawet nie lubię kokosa. To znaczy nie wiem czy lubię. Nie zjadłam go w swoim życiu na tyle dużo, aby móc to jednoznacznie stwierdzić. Kokos jest mi obojętny w zasadzie. Ale coś mnie tknęło. Miałam ochotę go kupić. Nie wiem czy po to, aby go zjeść, czy po to, aby zobaczyć co jest w środku i „jak to działa”, ale go mam. Jest mój. Teraz mogę go zabić.
No i tak czekał, kilka dni czekał na wyrok. Nie wiedział co się z nim stanie. Ja też nie wiedziałam. Aż do dnia dzisiejszego. Postanowiłam zobaczyć co ma w środku, a potem go pożreć.
Jak odkokosić kokosa?
Nie bardzo wiedziałam jak się za to zabrać. Sprawdzać też mi się nie chciało. Ale stwierdziłam, że chyba najlepszą z opcji będzie wwiercenie się w niego korkociągiem. Kokos jak wiadomo ma oczy. W sensie takie trzy czarne kółka na dupie. Przyłożyłam do jednego korkociąg i dość szybko przebiłam się do środka, skąd zapachniało białymi wiórkami, które oczywiście musiały wybrudzić mi całe narzędzie tortur… Ale nie ważne, ważne jest to, że mogłam wylać do szklanki to, co siedziało wewnątrz. Dużo tego nie było. Dosłownie łyk czegoś co się nazywa woda kokosowa – jak później wyczytałam.
A dalej to już nie miałam pojęcia co z tym robić, zatem poszperałam w internecie. Postępując zgodnie ze wskazówkami, roztrzaskałam zasrańca, aby wydobyć z niego to smaczne białe coś. Roztrzaskanie to nic, w porównaniu z katorgą jaką jest wydłubywanie jego wnętrza. Bo jak się okazuje, pod kosmatą skorupą jest jeszcze cienka brązowa skórka, jak to w owocach bywa. No i miałam dylemat, czy to obrać czy nie? Bo powiem Wam, że smakuje dobrze. Wbrew pozorom nawet twarde nie jest. Przerzuć się daje. Także właściwie nie wiem czy to się je czy nie. Ale w Internecie mówili mądrzy ludzie, że się obiera. Zatem męczyłam się i męczyłam. Jak już w końcu mi się udało to wrzuciłam ładnie obdłubane, białe wnętrze kokosa do blendera, dolałam wodę kokosową z odrobiną kranówy i zblenderowałam. Powstały mi piękne, przepyszne wiórki kokosowe.
Jednakże robotą zmęczyłam się tak bardzo, że nie chciało mi się już na to patrzeć, ani tym bardziej myśleć co dalej z tym zrobić. Zatem wsadziłam do lodówki i czeka tam, aż znów mnie natchnie na robotę. Ciekawe tylko, jak długo będzie czekać? Oby nie za długo, bo weźmie i wyjdzie z tej lodówki. Tyle będzie z kokosa.