Bieg Kobiet 2018 – Gdynia
Bieg Kobiet to dla mnie bieg nie tylko miły, ale i sentymentalny. To od niego zaczęłam swoją przygodę w biegach zorganizowanych. To on sprawił, że zapałałam miłością do tego typu aktywności. To on zapoczątkował moje pisanie o tym i nieustanną pogoń za nowymi medalami. Dlatego też nawet przez chwilę nie wahałam się czy chcę uczestniczyć w kolejnej edycji.
W tym roku wypadała trzecia „moja edycja” tej imprezy. I trzeci raz, pogoda była masakrycznie gorąca. Dla niektórych pewnie to lepiej niż wiatr i deszcz, dla mnie upał był zabójczy. Aczkolwiek taki stan rzeczy ma swoje uroki. Pięknie wychodzą zdjęcia, ludzie są bardziej uśmiechnięci, pojawia się ten fajny, luźny, niemal wakacyjny klimat, zwłaszcza, że bieg odbywa się na bulwarze nadmorskim. Było pięknie, przyjemnie, choć niemal się na tę przyjemność spóźniłam.
No ok, „spóźniłam” to zbyt silne słowo, bo Ci którzy mnie znają, wiedzą, że się nie spóźniam, tylko wszędzie jestem o wiele za wcześnie. Tym razem tak wcześnie nie byłam, bo przez jakieś objazdy i długie poszukiwania parkingu nie udało mi się dotrzeć z wyprzedzeniem tak dużym, że zdążyłabym żałować, że nie jestem na miejscu później. Gdy już doczołgałam się do miasteczka biegowego, właśnie kończyła się prezentacja zajączków biegu. No i dlatego też nie wiedziałam, że jednym z nich jest Gdański Biegacz, Tomek pochwalił się tym dopiero po fakcie, więc nie mieliśmy okazji się tam spotkać. A szkoda. W poprzednich latach pamiętam, że zające były prezentowane na fejsbuku wcześniej, kilka dni przed biegiem. W tym roku mi tego zabrakło.
Za to na miejscu natrafiłam na dziewczyny z Gdyni, które poznałam przy okazji innych biegów. Dopoznałam jeszcze kolejne, więc miał mi kto towarzyszyć w wyprawie na start i początkowej fazie biegu. A z Justyną biegłam razem niemal do samego końca, co było fajne, bo mniej myślałam o tym jak jest gorąco i jak bardzo umieram.
Bardzo miłym akcentem byli także „kibice specjalni”. W Trójmieście zawitała Kasia Misiołek i wraz z Dorotą i małą Lilką postanowiły przyjść mi kibicować. Żałuję, że już po biegu nie udało mi się z nimi spotkać, ale te kilkanaście sekund jak mi tam mignęły, pomachały i coś pokrzyczały były niezapomniane i dodały siły do dalszej walki. Dzięki dziewczyny!
Jak wiecie zawsze biegam na luzie, nie przywiązując dużej wagi do czasu. W tym roku jest jeszcze większy luz i większe olewanie takich rzeczy. Początkowo byłam „między zajączkami”, wiedząc, że i tak ich nie dogonię. Człapałam gdzieś tam, umykały mi, ale to nie było istotne. Najważniejsza była ta atmosfera, ten gwar. Ta wielka, błękitna fala kobiet, sunąca po bulwarze, wspierająca się wzajemnie, walcząca o to by dobiec, ale też o to by żyć, bo nie zapominajmy, że ów bieg ma charakter profilaktyczny. Zawsze Pier(w)si to nie tylko super impreza sportowa, ale też wspaniała akcja uświadamiająca odnośnie raka piersi.
Gdy po dwóch okrążeniach, w końcu dotarłam do mety, tradycyjnie wpadłam na wielki korek. I utknęłam w tym korku zmierzającym w stronę medali. Dostałam medal i ucieszyłam się, że w końcu wygląda on lepiej niż poprzednie. Może nie jest wybitny, ale jest o niebo lepszy niż poprzednie. Nadruk kolorowy, co prawda łatwo się zdziera, ale póki się nie zedrze, wygląda ok. Liczę na to, że za rok zostanie to ulepszone jeszcze bardziej.
Próbując wydostać się z tłumu, zobaczyłam, że rozdawana jest woda. Ucieszyłam się jeszcze bardziej, bo w zeszłym roku dla mnie nie wystarczyło. Dostałam butelkę. Kilka metrów dalej stała kolejna osoba ratująca życie ludzkie za pomocą H2O i krzyknęła w moją stronę.
– Aga?! Aga Pilecka?!
Odpowiedziałam zdziwioną miną.
– Czytam, obserwuję!
– Dzięki!
Wydźwięk był taki, aczkolwiek pamiętam nie dokładnie, bo zmęczenie, upał i to wszystko mnie dosłownie zmiażdżyło. Byłam zszokowana, ale też miło zaskoczona. I, przyznam szczerze, pierwsza myśl jaka pojawiła mi się w głowie to: „kto to?!”. Ale już później, w domu na spokojnie jak doszłam do siebie, to coś zaczęło mi świtać i doszłam do tego, że to Gośka, którą to znam głównie z Instagrama. Poza tym, że było to zaskakujące i szokujące doświadczenie, to było też niesamowicie pozytywne i zwyczajnie miłe! Zatem dzięki wielkie, Twoje słowa sprawiły, że trochę odżyłam i nie padłam po biegu!
Później odwiedziłam depozyt, dorwałam znajome biegaczki. Jakieś zdjęcia, jakieś tam konkursy. Chwilę pokrążyłam po okolicy i niestety zawinęłam się dość szybko, bo musiałam jechać do pracy. Więc nawet nie miałam okazji dorwać Marzeny – organizatorki, która zresztą i tak wiecznie jest tam zabiegana więc nie łatwo byłoby ją zatrzymać na chwilę. Pewnie kolejnym razem się uda. Bo oczywiście liczę na to, że kolejne razy będą.
Jest jeszcze jedna rzecz, która zasługuje na specjalny akapit: Pakiet startowy. W tym roku był on na totalnym wypasie. I nie mówię tu o pakietach rozszerzonych z super koszulkami, specjalnymi cyckonoszami itd. Mówię o zwykłym, standardowym pakiecie, który poza jedzeniem zawierał także mnóstwo gadżetów. Moim ulubionym jest opaska. Zwykła, gumowa opaska od Under Amour. Niby nic, ale na takie upały to wspaniała alternatywa dla buffów, które zawsze noszę.
Jak już wspominałam, nie miałam względem siebie wygórowanych wymagań. Cel był aż jeden:
1. Dobiec.
I dobiegłam. W czasie też się zmieściłam, bo ciężko nie zmieścić się w godzinie. Trochę maszerowałam, bo nie chciałam pozostawiać towarzyszki biegu, gdy źle się poczuła. Także na spokojnie, powolutku, trochę biegu, trochę marszu i dotarłam do mety. I pewnie nie raz jeszcze do mety z biegu kobiet dotrę. I to co powtarzałam już niejednokrotnie, jeśli chcecie rozpocząć biegową przygodę, to jest najlepsze miejsce. Nie mówię, że w Gdyni, ale Bieg Kobiet to super impreza na start. Korzystajcie!
Dystans: 5 km
Numer startowy: 1213
Miejsce OPEN: 1210
Miejsce w kategorii wiekowej: 252
Czas 2,5 km: 00:19:25
Czas netto: 00:36:59
Wynik: 00:38:06