Przenośne Drzwi – Tom Holt
Tom Holt – przez wielu porównywany do Pratchetta i w sumie coś w tym jest. Pewnie fani Pratchetta z chęcią zrobiliby mi teraz krzywdę, ale za mało jego książek przeczytałam, abym mogła z tym twierdzeniem się nie zgodzić.
Bo u Holta humor też jest absurdalny. Niektóre porównania są tak idiotyczne i zarazem rozbudowane, że po prostu miażdżą czytelnika.
Aczkolwiek faktycznie, przeczytałam tylko trzy Pratchettowe książki i jedną Holtowa do tej pory. Ale już z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że ten drugi jest jakby bardziej oczywisty. Bardziej przewidywalny, co zdecydowanie działa na jego niekorzyść. No, bo czytając, chyba lepiej być zaskoczonym. Fajnie, jak czasem na twarzy pojawia Ci się wyraz w stylu „WTF?!” z którym nie masz pojęcia co zrobić. A gdy jedziesz autobusem, to pasażerowie siedzący naprzeciw Ciebie, już tym bardziej nie wiedzą co z tym zrobić, i najzwyczajniej się przesiadają, bo myślą, że tak będzie dla nich bezpieczniej.
No, ale wracamy do książki. Tej jednej, konkretnej „Przenośne drzwi”. Paul, główny bohater, to taka życiowa pierdoła. Ofiara losu jakich mało. Albo w sumie nie tak mało. I jak na taką pokrakę przystało, Paul oczywiście jest tym, który musi uratować sypiącą się z każdej strony sytuację. Spoiler? Nie, w żadnym wypadku. Gdy tylko zaczniecie czytać, od razu wiadomo, że tak będzie.
Oczywiście nie mogło się też obejść bez wątku miłosnego. Paul Carpenter (jak on oryginalnie się nazywa!) kocha się w swej współpracownicy, której imienia niestety nie pamiętam. Ale spokojnie, sam zainteresowany też jej imienia nie pamięta i w myślach zawsze nazywa ją standardowo, „chudą dziewczyną”. A może to imię nawet nie było nigdy podane? Nie wiem, w sumie mało mnie to teraz obchodzi, bo książka się skończyła.
Podsumowując. Lekka, zarówno jeśli chodzi o papier i o samo czytanie. Szybko się pochłania. Warta swej ceny. Szczególnie, jak ktoś załapał się na promocję, tak jak ja, i kupił ją za pięć złotych (dosłownie). Aczkolwiek w cenie normalnej też tragedii nie ma.