Mort – Terry Pratchett

Mort
Pierwsza książka Pratchetta jaką przeczytałam. A także pierwsza z cyklu o Śmierci. I już mogę powiedzieć, że na pewno nie ostatnia w obu przypadkach.

Mort – od początku podobał mi się ten tytuł. Gdy okazało się, że to imię, byłam nim zafascynowana. Mort, a właściwie Mortimer książę Sto Helit. Ale to dopiero później.

Mortimer to mało rozgarnięty (bardzo delikatnie mówiąc) dzieciak pochodzący z biednej rodziny. Ojciec postanawia podrzucić go jakiemuś rzemieślnikowi, aby pod jego okiem mógł się uczyć zawodu. Spędzają cały dzień na rynku Ankh-Morpork, jednakże, co nie jest wielkim zaskoczeniem, nikt nie chce przygarnąć chłopaka. Już mają się zbierać do domu, gdy pojawia się Śmierć i bierze go na swojego ucznia.

Pod niekiedy absurdalną fabułą i wypaczonym humorem widać coś jeszcze – przemianę Morta. Z przygłupiego dzieciaka, stopniowo staje się on – tylko żebym nie przesadziła – odważnym mężczyzną. Otrzymuje nawet tytuł książęcy za ocalenie księżniczki Keli.

Jakby absurdu było mało, to jak się okazuje, Śmierć ma adoptowaną córkę Ysabell. Tak o, żeby było śmiesznie.

Absurd za absurdem…

Z resztą, co ja mam więcej pisać, idę czytać Kosiarza – drugą część serii 😉