Defekt Pamięci – Krzysztof Bielecki

Defekt pamięci
Książka „Defekt Pamięci” jest… inna. Po prostu. Wiadomo, że każda książka jest inna, nie da się znaleźć dwóch identycznych. Jednak ta swoją innością poraża, od samego początku.

Zaczynając już od tego, że nie została ona wydana w sposób tradycyjny, tylko wydrukowana w ramach Akademickich Inkubatorów Przedsiębiorczości. Również promocja książki, była dość innowacyjna. Jak na powieść, bo oczywiście w innych dziedzinach jak np. marketing, takie metody są wykorzystywane.
Jak widać promocja poprzez social media opłaciła się. Pozycja ta, zyskała dość sporą sławę i dzięki licznym konkursom, trafiła nawet do mnie. Gdy wzięłam ją do ręki, pierwsze co pomyślałam, to „ale cieniutka”, gdyż ma zaledwie154 strony. Jednak jakie są to strony…

Chciałam tylko przejrzeć jak się zapowiada, przeczytać kilka zdań. Oczywiście ze środka zaatakowały mnie naklejki, które również są częścią kampanii promocyjnej. „Co byś zrobił, gdybyś codziennie musiał pisać dwie strony tekstu, aby powstrzymać nadchodzącą zagładę?” Mimo, iż już niejednokrotnie słyszałam to hasło, zaintrygowało mnie po raz kolejny. Zaczęłam czytać. I skończyłam. Nie, nie po kilku zdaniach, tak jak planowałam. Skończyłam w momencie, gdy skończyła się powieść. Skończyłam, lecz nadal tkwiłam wewnątrz akcji. Wpatrywałam się nieprzytomnie w ścianę i jedyne, co huczało mi w głowie, to takie wielkie „wooooow”, wywołane zaskoczeniem, zdziwieniem i z fascynacją.

Jest to pozycja bardzo specyficzna. Kool Autobee to na pozór nudny pracownik biurowy, uzależniony od proszku z tonerów. Nienawidzi pisać ani czytać. Pod tym względem, jest za pewne przeciwieństwem autora, któremu dobrze udało się przelać owe cechy na papier tak, że brzmią wiarygodnie. Pewnego dnia, do pisania zostaje zmuszony, właśnie po to, by chronić świat, przed zagładą. Nie jest jedyny. Jest więcej postaci „piszących”. Są także Motywatory, które owego pisania pilnują. Żeby było jeszcze ciekawiej, zarówno jedni, jak i drudzy, mają różne, dość nietypowe moce. Moce zarówno dobre, jak i złe.

W pewnym momencie akcja naprawdę robi się zagmatwana. Chcąc to do czegoś zaklasyfikować, nie wiadomo, czy to pokręcony kryminał, czy już science fiction. Ale po co klasyfikować? Ważne, że czyta się dobrze. Lekko, szybko. Płynie się w nakreślonej historii. Niestety, nie cały czas płynie się gładko, gdyż opowieść, nie jest wolna od błędów logicznych. Nie są może one porażające, jednakże ocieramy się o nie, podczas książkowej przygody, co do przyjemnych doznań nie należy. Jednak fabuła, jest na tyle wciągająca, że jesteśmy skłonni wybaczyć autorowi, te drobne potknięcia, byleby czytać dalej. Dalej. Do samego końca. Ach, ten koniec… Koniec jest tu tym, na co warto czekać cierpliwie.

A autor? Krzysztof Bielecki. Przyznam, że nigdy wcześniej o nim nie słyszałam. Od lat tworzy i organizuje gry miejskie. To doświadczenie, jak przypuszczam, miało również spory wpływ, na specyficzną i jakże efektowną kampanię promującą książkę. Aczkolwiek szkoda, że nie miała ona miejsca w całej Polsce, choć wiem, że to by było niezwykle trudne do zrealizowania. „Defekt pamięci” nie jest debiutem Krzysztofa. Bielecki napisał już wcześniej trzy inne książki . Poza Defektem, nie czytałam żadnego z jego dzieł. Ale jeśli pozycje te, są równie absurdalne i pokręcone, chyba się skuszę.