Fear the Walking Dead

Fear the Walking Dead, jak nie trudno się domyślić, nie jest takim sobie luźnym serialem, tylko w pewnym sensie wiąże się z popularnym i wszystkim znanym: Walking Dead. Plan był taki, by pokazać „jak to wszystko się zaczęło”. Kirkman i Erickson chcieli wprowadzić nas w świat żywych trupów, zobrazować początek apokalipsy. Zatem nie jest to tylko spin- off popularnego serialu, ale także prequel. Mamy za sobą pierwszy sezon. Drugi emitowany będzie już niebawem, co zmotywowało mnie w pewnym stopniu do napisania i tym samym zapoczątkowania postów „okołoserialowych”, które planuję już od dawna.

Pierwszy sezon skończył się szybciej niż się zaczął. W zasadzie to tak na dobre nigdy się nie zaczął. Od pierwszego odcinka czekałam aż się rozkręci, z tygodnia na tydzień dając mu szansę. Niestety, nic takiego nie nastąpiło. Z pewnością nie pomogło to, że sezon miał tylko sześć odcinków.

Oglądając złapałam się na tym, że nie mam komu kibicować. Bohaterowie byli dla mnie tak beznadziejni i irytujący, że przez większość czasu miałam nadzieję, że coś im się stanie. Powiem więcej, teraz gdy to piszę, muszę posiłkować się wiadomościami z internetu, bo nawet nie zdołałam zapamiętać imion głównych bohaterów.

Fear-The-Walking-Dead-Logo

Twórcy uniwersum TWD mają skłonność do kreowania głupich bachorów. Tam wkurzający Carl, tu rodzeństwo: Alicia, która pcha się wszędzie, gdzie nie powinna. Nick – młody ćpun, który jest świadkiem „początków”. Myślę, że postać Nicka to główny argument motywujący mnie do oglądania kolejnych odcinków. Wątek z nim jest dość zabawny. Dzieciak nie jest pewien, czy to co widział działo się naprawdę czy tak zaćpał z ziomkami. Ponadto próba walki z uzależnieniem podczas rozpoczynającej się apokalipsy jest dość kiepskim, ale też zabawnym pomysłem. Jednocześnie sprawia to, że ów serial nie jest już tylko horrorem, ale i dramatem. Fear the Walking Dead w dużej mierze skupia się na problemach zwykłych ludzi. Chyba bardziej niż jest to konieczne. Jasne, dobrze jest pokazać nam rodzinkę, aby wjechać później na nasze emocje i żebyśmy stresowali się, gdy czyha na nich zagrożenie. Niestety, w moim przypadku to nie zadziałało, bo tej rodzinki nie polubiłam.

Momentami zombiaki schodzą na dalszy plan, byśmy mieli szansę jeszcze bardziej przyjrzeć się rodzinie Clarków i śledzić ich rozterki. Madison i jej partner Travis też mają kupę nie pozałatwianych spraw, w tzw. „życiu normalnym”. I tutaj kolejna analogia do TWD. Tam mieliśmy trójkącik miłosny: Rick, Shane, Lori. Tu dla odmiany mamy dwie baby i jednego faceta. Madison, Travis oraz jego była żona: Liza. W tej historii pojawia się ona z synem, co wprowadza do akcji kolejną rodzinę: Manawa. W międzyczasie dołącza jeszcze rodzinka Salazarów i w ten oto sposób tworzy nam się coś, co nazwałabym: dramatem obyczajowym z zombie w tle. Choć i tak określenie jest trochę nad wyrost. Z zombiakami niewiele się dzieje. Jest zamieszanie, ludzie uciekają, choć nie do końca wiedzą przed czym.

Los Angeles to świetne miejsce akcji. Ma potencjał, sporo dobrych seriali było tam nakręconych. Liczyłam na to, że ten też będzie niezły, ale widocznie moje oczekiwania były zbyt wygórowane. Miał być ukazany początek, średnio to wyszło. Jednakże nie skreślam Fear the Walking Dead. Dziś w Stanach startuje drugi sezon. To, że pierwszy mnie wynudził i zawiódł, nie znaczy, że przestanę oglądać. Obawiam się, że to jeden z tych seriali, z którymi tkwić będę do samego końca, choć z odcinka na odcinek nic się nie zmienia na lepsze. Cóż, miejmy nadzieję, że w końcu polubię choć jedną postać, aby móc jej kibicować. Choć z doświadczenia wiem, że jak już kogoś polubię, to mi go zabijają, więc może to nie jest dobre wyjście? Czas pokaże.

_________

Tym oto wpisem rozdziewiczyłam dział „serialowy”. Bardzo luźno, bardzo pobieżnie, ale niebawem będzie lepiej, więcej i konkretniej. A przede wszystkim zrobię tak, aby było wiadomo o co chodzi 😉