Escape Tales: Rytuał Przebudzenia
Jakie są trzy super rzeczy na świecie? Nie, nie chodzi mi o seks, jedzenie i spanie. Mówię o takich trzech innych rzeczach, rozrywkach, aktywnościach. Ale nie aktywnościach fizycznych, tylko takich bardziej do myślenia, kombinowania, czytania. Podpowiem, że o każdej z tych aktywności piszę tutaj, na blogu. Już wiecie? Jak nie, to Wam pomogę:
1. Escape room.
2. Gra planszowa.
3. Gra paragrafowa.
Trzy wspaniałe rozrywki. Trzy genialne sposoby na spędzanie czasu wolnego. Ale wiadomo, że choć są świetne, lubimy je, to mają także pewne wady. Zatrzymajmy się na tym na chwilę.
Escape room: fajna opcja na spotkanie ze znajomymi, którzy lubią czasem pogłówkować. Fakt, czasem ciężko takich znajomych dobrać. Zdarza się, że jak już ich znajdziemy, to nie udaje nam się dogadać odpowiedniego terminu, a sami do eskejpa nie pójdziemy, bo zwyczajnie tak nie można. A przynajmniej jak dotąd nie spotkałam się z tego typu rozrywką jednoosobową (halo, halo, może w końcu ktoś to zrobi, co?) Niektórzy twierdzą, że ta rozrywka jest droga. Nie zgadzam się z tym, bo koszt jest niewiele wyższy od wypadu do kina, a zabawa o wiele lepsza niż ciągłe wpatrywanie się w ekran. Ale ok, przyjmijmy, że to także jest minus. A poza tym, jest to rozrywka jednorazowa. Nie pójdziesz drugi raz do tego samego pokoju. No i rzecz najgorsza, najpaskudniejsza: trzeba wyjść z domu. Nie ważne jaka jest pogoda, jak bardzo nam się nie chce jechać na drugi koniec miasta (kraju?) czy jak wielka jest nasza awersja do ludzi. Chcesz się bawić, musisz wyjść z domu. A jak już tam pójdziemy, na konkretną godzinę, to nie możemy przerwać w trakcie, zrobić przerwy i wrócić za tydzień itd. itp.
Gra planszowa: największa bolączka planszówkowiczów to trudność w zorganizowaniu ekipy do gry. Niektórzy mają mnóstwo gier, które tylko leżą na półkach, kurzą się, bo nie ma z kim zagrać. Niestety nie wszystkie umożliwiają tryb solo, więc musimy czekać aż w końcu, pewnego pięknego dnia, uda nam się skrzyknąć kilka osób by w końcu zagrać. A jak już przyjdzie co do czego, to okazuje się, że mechanika jest skomplikowana, gra nie jest dopracowana, grafika jest brzydka i pojawi się milion innych dziwnych powodów, które sprawią, że w przyszłości jeszcze trudniej będzie znaleźć kompanów do gry.
Gra paragrafowa: tu z kolei w drugą stronę. Chcielibyśmy zagrać z kimś, a nie samotnie. Owszem, zdarza się, że w paragrafówkach wprowadza się tryb np. dwuosobowy, ale z doświadczenia wiem, że się on nie sprawdza (a przynajmniej tam, gdzie go widziałam i próbowałam). Zatem jeśli mielibyśmy chęć na towarzystwo, nie chcielibyśmy siedzieć sami, smutni, zawinięci w kocyk i oczekujący na śmierć, no to sorry, ale w przypadku tej rozrywki raczej nie uda nam się zyskać przyjaciół do gry. Według mnie samotność jest wpisana w ten rodzaj zabawy.
Może podsumujmy nasze wady z tych trzech kategorii, wszystkie razem:
– brak możliwości grania w kilka osób
– brak możliwości grania w pojedynkę
– jednorazowa rozrywka
– trzeba wychodzić z domu
– drogo
– skomplikowana mechanika
– brzydka grafika
– nie można zrobić przerwy
– ograniczony czas
Pewnie można by było wymyślić tego znacznie więcej, ale to jest taki standard. Kwintesencja wad. No dobra, dobra, ale po co nam te wady? „Dlaczego ona gada o tych wadach, skoro to miała być recenzja?” Już Wam tłumaczę.
Wydawnictwo Board & Dice wraz z Lockme postanowiło zrobić coś, co te wady wyeliminuje. Stworzyli Escape Tales: Rytuał Przebudzenia, który jest hybrydą escape roomu, planszówki i gry paragrafowej. Jest zrobiony w taki sposób, że możemy cieszyć się zaletami tych wszystkich aktywności, nie zaznając przy tym ich wad. Można zatem powiedzieć, że w teorii wygląda to jak „zabawka idealna”. Powiem tak: to jest właśnie ten moment, gdzie teoria = praktyka!
Co mamy w pudle?
– 18 żetonów akcji
– 122 karty gry
– 9 kart zatracenia
– 18 kart lokacji
– 1 planszę gry
– 1 story book
– 1 książeczkę z zasadami
O co w tym wszystkim chodzi?
Wcielamy się w Samuela, kolesia, którego córka jest obecnie w śpiączce. Wiadomo, że bardzo pragniemy, by nasze dziecko się obudziło i było zdrowe. Aby się to stało, jesteśmy w stanie zrobić wszystko. Dowiadujemy się, że jakiś facet miał podobny problem, ale udało mu się wybudzić swojego syna. W nasze ręce trafia Księga, zawierająca tytułowy Rytuał Przebudzenia. Dzięki niemu, można przenieść się do innego wymiaru. Bardzo zależy nam na Lizzy, tajemnicza Księga może być naszą ostatnią szansą, by ocalić córkę. Do dzieła!
Mniej więcej tak wygląda zarys fabularny. Będziemy błądzić gdzieś w innym wymiarze, rozwiązywać zagadki, szukać, znajdować i tak dalej i tak dalej. Wszystko po to, by uratować nasze dziecko. Oczywiście cały czas będzie towarzyszyć nam ten klimat tajemniczości, mroku a nawet pewnego rodzaju dziwności, spotykanej w zaświatach.
Jak czyta się ten wstęp, można się przestraszyć, że będzie to bardzo skomplikowane. Ale tak jak pisałam na początku, ta wada też została wyeliminowana. Mechanika jest tutaj banalnie łatwa, a co najważniejsze: działa!
Mamy specjalną planszę, na której będziemy układać odpowiednie karty zawierające lokalizację. Jakie to będą karty, kiedy będziemy je zmieniać, wszystkiego będziemy dowiadywać się w trakcie gry, w zależności od tego, gdzie będziemy iść, co będziemy robić. Nie pokażę Wam żadnych kart, gdyż nie zamierzam nikomu psuć zabawy spoilerami. Ale planszę pokazać mogę.
Po ułożeniu na niej kart, widzimy który kwadracik odpowiada której części pomieszczenia. Do każdej lokacji jest także karta z przedziałkami w tych miejscach, oraz informacjami na którą stronę mamy się udać, aby obejrzeć poszczególne obszary. Po to właśnie mamy okrągłe, czerwone znaczniki, które układamy na odwiedzonych miejscach, aby nic nam się nie pomyliło.
Łatwe? No pewnie, że tak! I tu właśnie wkracza wspominana gra paragrafowa. Mamy ładny Story Book. Tam znajdują się bardzo wyraźnie ponumerowane akapity. Czytamy je, w takiej kolejności, w jakiej jest nam to zalecone. To z nich dowiadujemy się, które karty lokacji dobierać, jakie karty z zagadkami wyciągać. Tam napisane jest wszystko. To jest książka, która prowadzi nas za rączkę przez grę. A prowadzi nas bardzo przyjemnie. Wprowadza niezły klimat, no i jest naszym fabularnym przewodnikiem. Fakt, czasem denerwowało mnie, że coś tam znów się stało, choć niedawno działo się coś podobnego. Nie mam tu na myśli powtarzających się sytuacji, tylko określenia. Myślę, że redakcyjnie można by tu poświęcić dłuższą chwilę, aby było to dopieszczone na maxa. Aczkolwiek jest to niewielki szczegół, którego tak naprawdę pewnie większość osób nie zauważy. Absolutnie nie ma to wpływu na grę. Informacje są jasno podane, wiadomo co robić. Język jest przystępny, polecenia są konkretne, klimat jest zachowany. Czyli wszystko, co tu powinno się znaleźć.
Wspominałam o tych zagadkach, to może powiem co się dzieje z tymi zagadkami. Zagadki się znajduje. Są one ukryte w pomieszczeniach, dostajemy je gdzieś tam na trasie, w trakcie gry, pod postacią kart. Każda z zagadek ma pewien symbol, zaznaczony w rogu karty. I tu do gry wkracza troszkę techniki. Jest specjalna aplikacja, którą można sobie z powodzeniem obsługiwać na telefonie, tablecie czy komputerze. Spokojnie, nie będziemy korzystać z niej za dużo. Służy ona wyłącznie do tego, by wybrać na niej symbol odpowiadający naszej zagadce i tam wpisać odpowiedź. Jeśli będzie poprawna, dostaniemy informację odnośnie tego, który paragraf mamy czytać. Jeśli nie, możemy męczyć się dalej, kombinować lub też zobaczyć podpowiedź. Podpowiedzi radzę nie ruszać, bo szkoda marnować takie fajne zagadki i szukać pomocy z zewnątrz. Lepiej samemu posiedzieć, pokombinować. Nie wyobrażam sobie grać w Escape Tales i sprawdzać podpowiedzi. Po co? Tu nie ma limitu czasu. Fakt, na opakowaniu jest informacja, że gra trwa od 180 do 360 minut, ale to jest informacja poglądowa, nie wiążąca. Jak ktoś długo myśli, to może grać nawet tydzień. Czy to źle? Dopóki dobrze się bawi, to wszystko jest jak najbardziej ok!
Zagadki, zagadki… Z zagadkami różnie bywa. Pewnie nie raz spotkaliście się z zagadką, w której trzeba kombinować na zasadzie: „Co autor miał na myśli?” Mieliście tak? I to jest chyba najgorszy rodzaj zagadek. To co mnie bardzo cieszy to fakt, że tutaj nie znalazłam nic tego typu. A przynajmniej w tych łamigłówkach, które mam za sobą (czyli w większości, co widać na zdjęciu powyżej). Niektóre są trudne, to prawda. Są takie, które zajęły nam sporo czasu, denerwowały, sprawiały, że mieliśmy chęć rzucić to w cholerę, olać i iść dalej – i tak też robiliśmy. Były takie, które kusiły, by sprawdzić podpowiedź, ale nie dawaliśmy się tym skusić, nie ulegaliśmy. A były też takie, których rozwiązanie odgadywaliśmy od razu. Myślę, że nie ma tu reguły. Jednym łatwiej rozwiązać to, innemu tamto. Jeden bez problemu zrobi zgadywankę z liczbami, ale nie da sobie rady z układanką. A czasem jest tak, że siedzimy nad czymś godzinę i nie ma szans by to zrobić, ale wrócimy następnego dnia i robimy to od ręki. Zatem poziom trudności jest zależny od wielu czynników. Ale to co mogę Wam zagwarantować to to, że nie będziecie musieli się zastanawiać o co chodziło autorom. Będziecie myśleć nad rozwiązaniem i to fajnym rozwiązaniem, bo to co tam jest, trzyma niezły poziom. Wielokrotnie po rozwiązaniu, poza satysfakcją dochodziło mi takie: „Wow, ale oni to wymyślili! WOW!” Bo serio, wymyślili to nieźle! W dodatku dbają o to, co wymyślili. Przetrzegają przed tym, by nie czytać kart przed rozpoczęciem rozgrywki. Pod taliami znajdują się specjalne karty, które je zasłaniają, informując przy tym o zawartych tam spoilerach. W dobie nagminnego spoilerowania i zasypywania tego typu informacjami, to bardzo przyjemne uczucie. Czułam się zaopiekowana, czułam, że wydawnictwo dba o mnie i o komfort mojej gry. A wystarczyło tak niewiele – zwykłe karty!
Escape Tales: Rytuał Przebudzenia to gra w której trzeba dużo myśleć. Gra opierająca się na myśleniu. I nie mam tu na myśli tylko myślenia zagadkowego, ale też strategicznego. W każdej lokalizacji do wykorzystania mamy określoną ilość żetonów, co oznacza, że możemy przyjrzeć się tylko określonej ilości zakamarków na planszy. Tych krążków nigdy nie jest tyle, byśmy mogli zobaczyć wszystko. Musimy rozważnie podejmować decyzje, kombinować co robić, w jakiej kolejności. Dodaje to trochę takiego klimatu grozy, niepewności. Podczas gry, poza ekscytacją, towarzyszy nam także napięcie i lęk. Czy się uda? Czy to dobry wybór? A co tam będzie? A może powinniśmy zrobić to? – Tego typu pytania, błąkały się w mojej głowie podczas całej rozgrywki.
Oczywiście może się zdarzyć tak, że krążki w danej rundzie nam się skończą, a będziemy ich bardzo potrzebować. W takiej sytuacji możemy wziąć kartę zatracenia, która może nas poratować. Tylko ostrożnie, bo takich kart jest tylko 9 na całą grę i mogą mieć one wpływ na zakończenie gry, o czym przekonałam się na własnej skórze!
Escape Tales: Rytuał Przebudzenia to gra, która bardzo dobrze się skaluje. Wiadomo: co dwie głowy to nie jedna. Także w więcej osób łatwiej będzie nam wymyślać rozwiązania. Niektóre zagadki rozwiązywaliśmy tworząc burzę mózgów, kombinując razem. Zdarzało się, że jedna osoba coś wymyśliła, druga coś dodała, skorygowała i wspólnie udawało się ogarnąć łamigłówkę. Według instrukcji cztery osoby to ilość maksymalna. Myślę, że jakby się ktoś uparł, to może zagrać nawet w 6, ale według mnie, za dużo osób to też nie jest dobrze. Ja grałam w trybie dwuosobowym, bo tak gram najczęściej. Tak jest mi najwygodniej, a poza tym o wiele łatwiej umówić się we dwójkę na grę w odpowiadającym terminie, niż w większym gronie. Ale jak już wspominałam, jeśli ktoś nie ma znajomych bądź też nie chce ich mieć, bo woli bawić się sam, to też ma taką możliwość. Gra jak najbardziej działa w wariancie solo i pozwala na jednoosobową, pełną emocji przygodę.
Gra prezentuje się pięknie. Grafiki przyciągają wzrok i dobrze, gdyż wbrew pozorom, większość rzeczy, które wydają się być wyłącznie po to, by ładniej to wyglądało, są przydatne podczas gry. Coś co może wydawać się maźnięciem, wymysłem ilustratora, okazuje się mieć duży wpływ na nasze powodzenie w grze. Całość wykonana jest ze smakiem, ale w sposób minimalistyczny. Nie ma tu mnóstwa nie potrzebnych pierdół, zbędnych kart czy przedmiotów. Jest dokładnie tyle, ile być powinno. Pudło mieści wszystkie elementy, wygląda solidnie i estetycznie. Nawet jego wnętrze opatrzone jest piękną grafiką.
Oczywiście nie jest tak, że jak się już raz usiądzie do gry, to trzeba nad nią siedzieć tak długo, aż się skończy. Można przerwać w trakcie, wrócić do tego za godzinę, dzień, tydzień czy nawet za rok. Ale nie sądzę, by ktoś wytrzymał aż rok, bo to wciąga, nie pozwala się oderwać i nawet jak odejdzie się od stołu, to myślami cały czas pozostaje się przy nim. Pierwszą rozgrywkę musieliśmy przerwać, bo po około 4 godzinach główkowania, zrobiła się noc, taka bardzo noc. I sama noc może nie byłaby problemem, ale dopadło nas takie zmęczenie, że rozwiązywanie jakichkolwiek zagadek przestało już mieć sens. Mózgi zasnęły, wyłączyły się, zatem i my musieliśmy wyłączyć aplikację, zamknąć grę i też się zasnąć. Praca i różne inne obowiązki sprawiły, że na powrót musieliśmy czekać niemal tydzień. Oczekiwanie było straszne, ale w końcu udało się wygospodarować więcej czasu i zasiąść do gry.
Pewnie zastanawiacie się jak to zapamiętać, jak się w tym nie pogubić? Ja zrobiłam rzecz najłatwiejszą: Zrobiłam zdjęcie planszy. Do tego w osobne miejsce odłożyłam wszystko co obecnie mamy na stanie, wszystkie karty, planszę i krążki. To moja metoda. Ale jeśli komuś nie odpowiada, to nie martwcie się, twórcy pomyśleli także o tym. W książeczce z zasadami jest specjalna tabelka, która pozwala na zapisanie poszczególnych informacji, dzięki którym bez problemu będziemy mogli wznowić grę. Bardzo miłe zaskoczenie. Widać, że gra była przemyślana.
Zarzut który pojawia się najczęściej przy tego typu grach to: „łeee… za drogo na jednorazową grę!” Po pierwsze, nie jest to gra jednorazowa. Dzięki temu, że są tu wprowadzone paragrafy, mamy możliwe różne drogi przejścia, różne zakończenia gry. Mało tego, grę można najzwyczajniej w świecie przegrać. Tak, też jest taka opcja i mi się ona przydarzyła. Nie powiem Wam co, jak i dlaczego, bo to jest tekst wolny od spoilerów. Ale tak, przegraliśmy. I wiecie co jest w tej porażce najdziwniejsze? Ambiwalencja. Z jednej strony był smutek i rozpacz, że się nie udało. Ale po chwili pojawiło się coś lepszego: „Ej, ej, ej, wiesz co to znaczy?! Musimy zagrać od nowa!” I choć nadal w głębi serca było mi trochę przykro, bo byłam świadoma swych błędów, to była tam też nadzieja i radość z kolejnej gry. Poza tym, aby grać po raz kolejny, nie trzeba przegrać. Tak jak wspomniałam, opcji przejścia jest kilka, więc nie jest to gra na raz, tylko na kilka razy. A cena? Około 100 zł? Ja wiem, że może dla niektórych sto złotych to dużo, no i ok, zgadzam się z tym, mało to nie jest. Ale jak patrzę sobie na tę grę, przypomnę sobie jak się dobrze przy niej bawiłam… Już nawet nie myślę o tym, ile pracy trzeba było włożyć w wykonanie tej gry, odnoszę to tylko do siebie i swojej przyjemności podczas rozgrywki. No i odnosząc się do tego, mogę powiedzieć jedną rzecz: Sorry, ale 100 zł w tym przypadku, to jest jak za darmo. Aż chciałoby się powiedzieć: „Ludzie, szanujcie się, podnieście cenę!” Nie powiem tego, ale poważnie, to jest dobry sposób na wydanie pieniędzy. Bardzo dobry sposób. Taki, który może sprawić Wam mnóstwo radości. A jak Wam się znudzi, ogracie tytuł, to zawsze możecie go komuś oddać, bo niczego nie trzeba tu niszczyć w trakcie gry.
Zalety:
– piękna grafika
– dobrze się skaluje
– prosta mechanika
– wymaga myślenia
– dobra regrywalność
– minimalizm
– opcja: przerwa w trakcie gry
– możliwość grania solo
– wciągająca fabuła
– długość rozgrywki
– mroczny, tajemniczy klimat
Wady:
– zgrzyty redakcyjno – korektorskie
– mała plansza
Czy w ogóle warto wykonywać Rytuał Przebudzenia?
Co do tego nie mam żadnych wątpliwości! Nie jestem pewna, czy trafiłam wcześniej na jakąś grę planszową czy paragrafową, podczas której niezliczoną ilość razy mówiłabym: „Ale to jest super!”, „To jest genialne!” itd. Nie przesadzam. Początkowo myślałam, że mój współgracz będzie się wkurzać, że znów to mówię, że w kółko to powtarzam, ale doszło do tego, że mi przytakiwał, potwierdzał i dodawał, że „No, świetne!” czy coś w tym stylu. Myślę, że jak dotąd żadna planszówka czy paragrafówka nie wywołała u mnie tyle radości i podziwu dla twórców, który nagminnie wyrażałam w trakcie gry. W escape roomach było inaczej, bo tam bywałam zajarana i podekscytowana, ale nie przypominam sobie, bym w kółko o tym gadała, bo zwyczajnie nie było na to czasu, musieliśmy się spieszyć. Ale tutaj zachwyt towarzyszył mi cały czas. W zasadzie to nadal mi towarzyszy, bo jest już prawie trzecia w nocy, rano muszę wstać do pracy, ale ta gra jest taka super, że nie mogę przestać o niej pisać. Więc piszę dalej. Piszę i piszę i przestać nie mogę.
Ale oczywiście, to tylko mój zachwyt. A mój zachwyt nie oznacza, że wszystkim innym też się spodoba, bo takiej pewności nie mam. Za to jestem pewna, że każdy powinien spróbować i sam się o tym przekonać, bo najzwyczajniej warto. W zasadzie to jedyny poważny minus jest taki, że plansza jest malutka, a co za tym idzie, karty, które na niej układamy także. Osoby starsze, czy te ze słabszym wzrokiem mogą potrzebować wsparcia pod postacią szkła powiększającego. Nie śmiejcie się, my używaliśmy takowego, by mieć pewność, że niczego nie przeoczyliśmy. W zasadzie to takie małe, płaskie, foliowe, mogłoby być dorzucone do zestawu. Ja takie otrzymałam dawno temu, z księgarni, jako gratis do zamówienia wielkiej paki książek. Myślę, że taki mały gadżecik nie kosztuje wiele, a byłby miłym ukłonem w stronę tych, których wzrok nie działa na najwyższych obrotach.
I to by było na tyle. Jak mówiłam na początku, autorzy łącząc grę planszową, paragrafową i escape room, wyeliminowali główne towarzyszące tym kategoriom wady. Dodali do tego całą masę zalet. Zrobili to w taki sposób, że nie pozostaje nic innego, jak pogratulować wspaniałego produktu, podziękować za umilenie tych kilku godzin (i kilku kolejnych, bo niebawem wracam do rozrywki i lecę od początku!). No i mam wielką nadzieję, że podczas gdy ja będę sobie grać, cieszyć się, delektować grą i polecać ją na lewo i prawo, to wydawnictwo będzie ciężko pracować, by stworzyć kolejny tytuł z tej serii. Jeśli będzie on na tym poziomie co Rytuał Przebudzenia, to wiem, że można brać w ciemno. Jeśli będą oni kontynuować dobrą robotę, jaka została wykonana tutaj, to wiem, że wszystkie przyszłe Escape Tales będzie można kupować bez zastanowienia. Oj, jest na co czekać. Już to wiem. I już czekam! A jeśli nie rozumiecie mojego zachwytu, to może oznaczać tylko jedno: jeszcze nie graliście. Najwyższy czas nadrobić to niedopatrzenie!
Podstawowe informacje:
Liczba graczy: 1 – 4 osób
Wiek: 12 +
Czas gry: 180 – 360 minut
Autorzy: Jakub Caban, Matt Dembek, Bartosz Idzikowski
Ilustracje: Magdalena Klepacz, Paweł Niziołek
Wydawca: Board & Dice
Za grę dziękuję wydawnictwu:
2 myśli na “Escape Tales: Rytuał Przebudzenia”