Escape Quest: Świat Wirtualny
Muszę przyznać, że zabranie się za Świat Wirtualny trwało zdecydowanie dłużej niż sama gra. Po starciu z fabułą Sam w Salem zwyczajnie obawiałam się tego jaka historia mnie czeka. Ale w końcu postanowiłam zaryzykować.
Muszę przyznać, że nie było tak źle. Jeśli chodzi o treść, w porównaniu do poprzedniej części Escape Quest, tu było niemal bezboleśnie. Myślę, że tematyka zdecydowanie działała tu na korzyść. Otóż wirtualna rzeczywistość ma tę przewagę, że cokolwiek się tam nie wrzuci, jakiejkolwiek fabularnej bzdury się nie napisze, to zawsze można się tym wybronić. Zawsze można powiedzieć, że „hej, bo to taka gra”, albo nagle zmienić zasady, bo to już inna rozgrywka. Generalnie wszystkie chwyty są dozwolone i jak najbardziej były tu wykorzystywane. Zatem choć nie jest to historia najwyższych lotów, przynajmniej nic tu nie zgrzytało.
No dobra, miałam jeden zgrzyt. Wręcz mnie to zirytowało. Otóż twórcy pokazali tutaj jak bardzo nie wiedzą jak wygląda gra w Tetris. Według nich klocki lecą jeden po drugim, bez przerwy, a to nie prawda, bo niby jak mielibyśmy tym sterować?! To tyle jeśli chodzi o moje oburzanie się.
Zatem już wiecie, że w Świecie Wirtualnym jest Tetris. Ale jest tam też całe mnóstwo innych gier, multum odwiązań do popkultury, jakichś technicznych ciekawostek. Niektóre jakby wrzucane do treści na siłę, ale są. Przez chwilę miałam taką myśl, że to musi być świetna gra dla kogoś kto w tym siedzi, jara się tymi rzeczami, bo ja jeśli chodzi o gry komputerowe to hmmm… chciałam tu dać jakieś gamerskie porównanie czy super przykład, ale jak widzicie nawet tego nie jestem w stanie zrobić. Tematycznie nie jestem targetem. Ale później sobie pomyślałam, że może te takie typowe targety to też nie są tymi targetami? Może ten nieudany Tetris to tylko wierzchołek góry lodowej i taki wytrawny gracz to by tylko siedział, zakreślał tu błędy i się irytował? Niewykluczone. Ale tego nie wiem. Wiem tylko, że fabuła, choć przewidywalna, to jednak trzyma się kupy.

Element, który mi się tu podobał to wybór. Są sytuacje, gdzie podejmujemy decyzję co chcemy zrobić i od tej decyzji zależą nasze dalsze losy. Dzięki temu zyskujemy nie jedno, a dwa odrębne zakończenia historii. Fajny zabieg, ale byłby jeszcze fajniejszy, gdyby obie ścieżki wiodące nas do finału miały wszystkie zagadki zupełnie inne, a nie różniące się wyłącznie odpowiedzią.
Natomiast zagadkowo było mi tu bardzo przyjemnie. Nie było zwykłych cyfr, które wyłącznie trzeba było odnaleźć, ale faktycznie trzeba było coś robić. Zbieranie fragmentów liczb, które przydadzą się do wyliczeń i transportu do kolejnych zagadek, równoległe wyszukiwanie i robienie kilku łamigłówek jednocześnie. To zdecydowanie było na plus.
Minusem zagadkowym były niektóre typy, których ja osobiście nie lubię. W szczególności powtarzane już chyba wszędzie szyfry. Polecam granie z kimś, bo jak Tobie nie podpasuje rodzaj zagadki, to się z nią nie męczysz i zrzucasz ją na inną osobę i vice versa. Gorzej jak oboje nie chcecie się męczyć, ale zawsze wtedy można sięgnąć po ukrytą podpowiedź lub nawet odpowiedź.
Jednakże jeśli chodzi o trudność, nie mieliśmy problemu. Zagadki w większości były logiczne, dało się je zrozumieć, rozwiązać i tym sposobem pchnąć historię do przodu.
Escape Quest: Świat Wirtualny to całkiem sensowna eskejproomowa książka. Warto po nią sięgnąć, pobawić się. Natomiast Warto też nie mieć wygórowanych oczekiwań jak ja w przypadku poprzedniej części: Sam w Salem. Dzięki obniżeniu poprzeczki, trudniej się zawieźć, za to można czerpać frajdę z gry. Polecam taki wariant, zwłaszcza, że sama go doświadczyłam!
Za książkę dziękuję wydawnictwu: