Adventure Time – Królewny Pikseli
Adventure Time – Królewny Pikseli to drugi tom powieści graficznej wydanej przez Studio JG. Jako, że jestem po lekturze Igrając z ogniem to już mniej więcej wiedziałam czego się spodziewać. Niestety, ta wiedza sprawiła, że się zawiodłam.
Od strony graficznej nic się nie zmieniło. Kolorowa okładka. Wnętrze czarno – białe. Proste, czytelne rysunki – pod tym kątem wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Układ też pozostał niezmieniony. Na początku opowieść. Na końcu zaś, krótka, „niema” przygoda Guntera. Podobnie jak historyjka o BMO w poprzednim tomie, ta tutaj także mnie nie porwała. Podtrzymuję swoje stanowisko, w dalszym ciągu twierdzę, że te kilka stron, te kilkanaście kadrów jest tu po prostu zbędne. Nie ma żadnego związku z głównym wątkiem, niczego nie wnosi fabularnie co jest wręcz irytujące.
Jednakże to co jest najważniejsze, to główna, długa opowieść. Historia o królewnach. Początek jest rewelacyjny. Urodzinowa impreza niespodzianka dla KGK. Która jak się okazuje nie ma urodzin i wie o imprezie, bo sama ją wymyśliła. Z kolei goście podają najróżniejsze powody swojego przybycia, jednak żaden z nich nie świadczy o tym, że mają ochotę tam być. Wręcz przeciwnie.
Po takim wstępie spodziewałam się świetnej historii, błyskotliwego rozwoju akcji. No, bo jakby nie patrzeć, ten absurd, ten rodzaj humoru i sposób w jaki zostało to przedstawione, ma olbrzymi potencjał. Jeszcze bardziej nakręciłam się na czytanie.
Niestety, to moje nakręcenie szybko się odkręciło i minęło. Ów potencjał nie został wykorzystany, twórcy nie zrobili tam niczego nadzwyczajnego. Opowieść została spłaszczona, zmiażdżona, a fabularnie zwyczajnie zaczęła mnie nudzić. Łapałam się na tym, że sprawdzałam ile stron zostało mi do końca (przypominam, że seria konsekwentnie jest bez numerów stron), bo strasznie mi się to dłużyło. Żadnych zwrotów akcji, mdłe, drętwe, aż ma się wrażenie, że wstęp do tego komiksu robił ktoś zupełnie inny. Ktoś z pomysłem, humorem, wizją przygotował początek, a resztę historii pociągnął nie wiem kto, jakiś praktykant? Oczywiście tak nie jest. Pomysłodawcą całości jest Pendleton Ward. Jak widać, tym razem jego pomysł absolutnie nie trafił w mój gust. Szkoda.
Nie mniej będę czekać z utęsknieniem i nadzieją na lepsze treści kolejnych tomów. Na brzegu okładki już powoli widać wyłaniający się rysunek. Nie mogę się doczekać, gdy kompletny będzie stać na mojej półce. Bo poza samym czytaniem i delektowaniem się lekturą, mamy tu też ucztę dla oczu, nie tylko wewnątrz komiksu, ale i z wierzchu.
Za komiks dziękuję wydawnictwu: