Zagroda Zębów – Wit Szostak
Wzięłam w ręce kolejną publikację Szostaka wydaną przez Powergraph. Wzięłam, pomacałam, obejrzałam. Zdziwiło mnie, jaka jest cieniutka. Poczułam się lekko zawiedziona tym faktem. Otworzyłam ją, by powąchać i sprawdzić ile ma stron. Powąchałam. Zachwyciłam się świeżością. Ale ilości stron nie znalazłam. Brak numeracji. Kolejne zaskoczenie. Kolejne zdziwienie.
Usiadłam. Jeszcze raz pogładziłam piękną okładkę. Otworzyłam z niewielką obawą, by za moment zanurzyć się w lekturze. Otworzyłam tę Zagrodę Zębów. Powoli, małymi kroczkami, przekraczałam jej próg. Wchodziłam głębiej i głębiej, aż w końcu wsunęłam się tam całkowicie. Przedarłszy się przez zębową zagrodę, znalazłam się we wnętrzu.
Czym było to wnętrze? Czy to wnętrze samego autora? Czy może tylko otchłań jego wyobraźni? Czymkolwiek by to nie było, przepadłam. Zatopiłam się w ciemnej przestrzeni („ciemnej jak wino”). Wynurzałam się spod jej fal, po to tylko, by po chwili znów zatonąć, później wypłynąć na powierzchnie, zaczerpnąć odrobinę powietrza i następnie znów zaginąć pod jej taflą. Dryfowałam dość długo. Nieustannie. Aż do momentu, gdy przewróciłam ostatnią stronę i powoli zaczęłam powracać do rzeczywistości.
Choć przyznaję, że jeszcze nie do końca powróciłam – co chyba widać – i nie wiem czy chcę już powrócić w pełni. Wit Szostak posiadł umiejętność wciągania mnie do swojego świata. W jakiś magiczny sposób za każdym razem mnie wciąga, wprawia w zadumę i każe mi tam siedzieć. No i siedzę, posłusznie, bo cóż innego mogłabym uczynić?
Jednakże tym razem jest trochę inaczej. Zagroda Zębów jest trudna do sklasyfikowania. Sam autor nie wiem jak określić to dzieło. Ni to poezja, ni to proza. Coś z pogranicza. Twór dziwny. Skrawki. Szczątki. I te szczątki właśnie, są niejako kontynuacją mitu o Odysie. Szostak tworzy różnorakie, alternatywne wersje mitu. Bawi się wymyślając najróżniejsze opcje, dzieląc lekturę na dziewięć rozdziałów. Każdy z nich zawiera inny etap życia bohatera i jego najbliższych.
Zabieg intrygujący. Pomysł dość nietypowy. Wykonanie – jak to w przypadku Szostaka bywa – bardzo dobre. Z pewnością dla tych, którzy chłonęli mitologię z zapartym tchem, zachwycali się każdym jej calem i do tej pory znają fragmenty na pamięć, będzie to przygoda przyjemniejsza, barwniejsza, zawierająca więcej smaczków. Dla mnie, osoby, która Odysa pamięta jak przez mgłę, pewne aspekty i nawiązania były mniej istotne, bo mniej dostrzegalne, nie tak żywe. Jednakże nie znaczy to, że takie osoby jak ja, nie będą czerpać radości z lektury.
Dla mnie przekroczenie Zagrody Zębów i zatopienie się w tym niecodziennym świecie, było niesamowitą przygodą. Metaforyczną podróżą, pełną różnorakich emocji i przemyśleń. Szostak w swoich tekstach często lubi się łapać tematu przemijania. Zrobił to także tym razem. Choć możliwe, że ów wątek widzę tylko ja, bo chcę go widzieć. Nie wykluczone, że podróżując z Odysem, każdy widzi go takim, jakim chce go widzieć. Choć wersji jest dużo, są różnorodne, to czytelnik wybiera sobie, którego zapamięta najbardziej. To on decyduje, jakie emocje i przemyślenia będą mu w tej podróży towarzyszyć. Ja dostrzegłam przemijanie. Przemijanie, które tak bardzo kojarzy mi się z twórczością Szostaka. Przemijanie, które tak bardzo urzekło mnie w jego dziełach. To, które dotyczy każdego z nas i niestety także każdej lektury, z jaką w życiu się zetkniemy. Zagrody Zębów także. Bardzo tego żałuję.
Za książkę dziękuję wydawnictwu:
