Wiza do Nowego Jorku – Anna Strzelec
Wiza do Nowego Jorku rozpoczyna się słowami Michaela Viewegh’a: „Tylko pisarz jest w stanie powiedzieć, ile prawdy jest w jego pisaniu…” Już to jedno zdanie zasugerowało mi, że książka Anny Strzelec nie do końca jest fikcją. Ale ile jest w niej prawdy? Jak dużo zostało wymyślone? To wie tylko autorka swej trzeciej powieści.
Czytając w dalszym ciągu wydawało mi się, że autorka pisze o sobie. Główna bohaterka Leonia, także jest pisarką. Bez przerwy chwali się, że teraz przygotowuje trzecią powieść. Non stop napomina o tym, że musi coś napisać. Co chwilę przytacza jakieś wierszyki, które rzekomo wysyła do bliskich jej osób. Podczas ich lektury, szczerze współczuję bliskim Leonii. Osobiście nie chciałabym dostać takiego prezentu.
Mam wrażenie, że książka miała być pewnego rodzaju autobiografią, ale nie do końca. Raczej taka lekka fikcja, z wplatanymi motywami biograficznymi. Trochę za daleko to poszło, gdyż autorka najzwyczajniej się zagubiła. Świetnym przykładem jest tutaj klimatyzacja. Otóż fikcyjna pisarka raz mówi, że nie znosi klimatyzacji. Innym razem cieszy się, że znajduje się w miejscu gdzie jest ona włączona, że będzie mogła się schłodzić. Książka jest bardzo niespójna i niektóre wydarzenia są wręcz nielogiczne. Jak Widać Michael Viewegh nie do końca miał rację. Czasem nawet autor nie wie co jest prawdą. Czasem nawet autor nie ma pojęcia o czym w ogóle pisze.
Anna Strzelec najwyraźniej chciała także pochwalić się znajomością języka. Niestety, nie za dobrze jej to wyszło. Wtrącone po angielsku zdania mają liczne błędy. I nawet nie czepiam się tu jakichś słówek fachowych, górnolotnych (bo takich nawet tu nie ma), tylko totalnych podstaw, które są znane nawet przez osoby nie znające owego języka, jak chociażby T-shirt.
To co mnie zniszczyło całkowicie to słowo „murzyn” pisane wielką literą. Na początku myślałam, że to błąd w tekście Leonii, bo takowy akurat był przytaczany. Jednakże „Murzynów” pojawiało się tam mnóstwo, w całej książce. Za każdym razem pisany wielką. No cóż, przynajmniej jest tu zachowana jakaś konsekwencja. Ale zastanawia mnie, skąd to się wzięło? Raz, że to określenie uważane jest za obraźliwe. Nie wiem, może autorka myśli, że „Murzyn” to narodowość? Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć. Tym bardziej, że w dalszej części książki są prezentowane jakieś antyrasistowskie poglądy, które w tym kontekście prezentują się po prostu zabawnie. (A jednak, to ja nie miałam racji. Przyznam, że mój światopogląd w tym momencie został ostro zachwiany. W życiu nie widziałam „Murzyna” wielką literą i byłam święcie przekonana, że to błąd. Dobrze, że przed publikacją coś mnie podkusiło aby to sprawdzić, inaczej wyszłabym na idiotkę. W związku z powyższym, cieszę się, że jednak ową książkę przemęczyłam, przynajmniej nauczyłam się czegoś nowego, yeah! 😉 Ok, wracamy do recenzji…)
Ogólnie cała książka jest najzwyczajniej nudna. Od początku wiedziałam, że to będzie tragedia, ale chciałam ją skończyć. I przyznaję, końcówka trochę się rozkręca. W końcu zaczyna się jakaś akcja. Coś nagle zaczyna się dziać. Po co? Odpowiedź jest prosta: po to żeby na szybko wszystko zakończyć, urwać i oddać tekst do publikacji. Innego powodu nie widzę. Bo końcówkę spokojnie można by rozciągnąć. Aczkolwiek może dobrze, że nie zostało to zrobione, bo po co dalej katować czytelnika?
Właściwa recenzja, bardzo kiepskiej książki. Szkoda tylko, że kącik czerwonych beretów faworyzuje swoją ulubioną autorkę w internecie, oszukując tym samym innych czytelników. Żal, że na wydanie takich słabizn idą pieniądze.
Gusta są różne, może komuś się ta książka spodoba, mi osobiście nie podchodzi. Aczkolwiek fakt, nie jestem pewna czy widziałam gdzieś negatywną opinię w sieci na temat tej powieści. Chyba muszę bardziej poszukać 😉