Rick and Morty – Tom 7 – Starks – Cannon – Ellerby – Farina – Visaggio – Ribon – Howard – Hayes – Strejlau – Stern
Rick and Morty w formie komiksowej już po raz siódmy! Po raz siódmy piszę Wam o przygodach w tym multiwersum, które możemy śledzić na kartach komiksu. Czy warto je śledzić? Czy warto to czytać? Oglądać? Wąchać? Przeglądać?
Myślę, że na wszystkie te pytania można powiedzieć krótko: warto. Aczkolwiek jakby tak się zastanowić, to ta część chyba najmniej przypadła mi do gustu. Nie wiem czy wynika to z genialnej, poprzedzającej ją części szóstej, czy po prostu siódemka nie urzekła mnie aż tak. Nie wiem w czym rzecz, ale nadal, mimo iż w moim mniemaniu jest to najgorsza z dotychczasowych części, to w dalszym ciągu jest to bardzo dobra lektura.
Humor niezmiennie absurdalny, ostry, wciągający. Fabuła także nie odbiega poziomem od tego co znamy z animowanej serii. To kolejny tom w którym nie mamy głównej opowieści rozbitej na trzy mniejsze części/ rozdziały. Tu każdy rozdział, to osobna historia. I wydaje mi się, że jednak w tej formie o wiele bardziej mi to odpowiada.
Mamy opowieść o wakacjach, która nie specjalnie mnie porwała, niemniej nieudacznik Jerry znów był tu bardzo ładnie zjeżdżany. Z kolei historia o lesbijskiej wersji Summer rozwaliła mnie na łopatki. Nie będę Wam spoilerować, ale wytłumaczenie dlaczego tak się dzieje i co to za uniwersum sprawiło, że wybuchł mi mózg. A na deser jeszcze wspaniałe podsumowanie Ricka: „W nastolatkach najbardziej lubię obserwować, jak upadają na duchu.” Czyż może być piękniejsze zdanie na koniec?
I teraz, pisząc Wam o swoich doświadczeniach z tym tomem, znów zaczęłam zastanawiać się nad tym, dlaczego wydaje mi się on najgorszy? Co w nim jest takiego? Bo historie są ok, może nie chwytają mnie za serce jak to czasem było, ale są w porządku. Myślę, myślę i… już wiem! Wychodzi na to, że jednak rozmiar ma znaczenie!
Jeśli dobrze liczę, mamy tu 7 opowieści. Przez to, że jest ich aż tyle, są one stosunkowo krótkie. Według mnie, za krótkie. Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że kilka akapitów wcześniej napisałam o tym, że nie przepadam za tymi dłużącymi się przygodami rozciągniętymi na trzy rozdziały jak to bywało wcześniej. Ale tu chyba bardziej chodzi o podział, o to, że są one pocięte, a nie długie. Nie do końca przepadam też za tymi shortami, co czasem pojawiają się na końcu, niekiedy są tak krótkie, że mieszczą się na jednej stronie. Najlepiej jest znaleźć złoty środek, coś pomiędzy. I mam wrażenie, że tu ten środek miał być odnaleziony, ale nie do końca pokrywa się z tym środkiem, który ja sobie wymarzyłam. Według mnie opowiastki były odrobinę za krótkie, nie miałam szansy wsiąknąć, wtopić się w historię na tyle, by ją mocniej odczuć, pobyć w niej, delektować się nią. Kończyła się za szybko, byłam wyrzucana do kolejnej, nim tak naprawdę na dobre się zadomowiłam.
Tak, myślę, że to to. Zabrakło mi tutaj dłużej fabuły. I choć jest to ciekawe, cały czas trzyma odpowiedni poziom, wciąga, zachwyca graficznie, to jednak wciąga na zbyt krótko. I później znów wciąga, i znów na zbyt krótko. Niemniej jak już wspomniałam, i tak warto sięgnąć po ten komiks. Zwłaszcza, jeśli wolicie krótsze formy, a przypuszczam, że sporo jest osób, dla których właśnie to będzie olbrzymią zaletą tej pozycji.
Za komiks dziękuję wydawnictwu: