Rick and Morty – Tom 4 – Starks, Cannon, Ellerby, Hill, Farina
To już czwarty tom Ricka i Morty’ego od wydawnictwa Egmont. Albo raczej: dopiero czwarty. Bowiem komiksy z tego uniwersum są tak dobre, że chciałoby się dostawać takie świeżynki częściej, szybciej, więcej!
I jeśli chodzi o ten komiks, póki co przypadł mi do gustu najbardziej. Aczkolwiek ciężko mi jednoznacznie stwierdzić, czy wpływ na taki stan rzeczy miała jego treść czy nastawienie podczas czytania. Wiadomo, że początkowe nastawienie w wielu kwestiach może zdziałać cuda. W przypadku czytania również. No i tu nastawienie było nadzwyczaj dobre. Ale co do treści także nie mam zarzutów, zatem mój odbiór może wynikać z obu tych rzeczy, funkcjonujących osobno lub w komitywie.
Wspomniałam o dobrej treści – mamy dobrą treść. W zasadzie to tematyka tym razem nie tylko mnie rozwaliła, ale też urzekła, bo absolutnie trafia w mój gust i „zakres zainteresowań”, jeśli tak mogę to określić. Pierwsze trzy rozdziały, jak to zazwyczaj w tej serii bywa, są jedną, spójną historią. Historią, która pięknie rozwija się, a z każdym rozdziałem jest „co raz bardziej”. „Co raz bardziej” jakaś. W tym przypadku: intrygująca, wciągająca i rozwalająca mózg. No i jak już wspomniałam, fabularnie jest to mój ideał.
Otóż w tej historii Rick chce zarobić trochę kasy, więc uderza w handel. Ale nie byle jaki handel, bo rozprowadza po wszechświecie dragi. W dodatku ma bardzo dobry pomysł na dystrybucję narkotyków, więc dilerka w jego wykonaniu jest fascynująca. I tak, myślę, że tym wątkiem mnie kupili i gdyby to była moja pierwsza styczność z tym multiwersum, to wsiąknęłabym jeszcze bardziej niż to się zadziało w standardowej wersji mojego wsiąkania w temat.
Jest sporo fajnych tekstów. Są fajno – głupie tzn. klasycznie: prześmiewcze, szydercze, idealnie wpisujące się w klimat jaki tu panuje. Ale zdarzają się też takie fajne – mądre, jak chociażby rozmowa Morty’ego z dziadkiem odnośnie uprzedzeń. Przytoczę Wam kawałek.
– No nie wiem, Rick! Na Ziemi policja co rusz kogoś zatrzymuje tylko za inny kolor skóry, wiesz?
– Takie coś zdarza się tylko na Ziemi. Reszta Wszechświata wie, że uprzedzenia warto mieć tylko wobec głupoty…
Oczywiście ta historia nie jest wolna od wad. Kilka rzeczy mnie zabolało w tym komiksie, a mają one związek z tłumaczeniem, jak to zwykle bywa. To co sprawiło mi największe cierpienie to Mr. Meeseeks. Otóż tutaj po raz pierwszy w życiu (tak mi się przynajmniej wydaje) spotkałam się z Polską nazwą tych uroczych kreaturek. I w momencie jak po raz pierwszy przeczytałam tekst: „Jestem Pan Miszuk” to poczułam jak coś we mnie umarło. Według mnie, niektóre rzeczy po prostu nigdy, przenigdy nie powinny być tłumaczone. I to jest właśnie jedna z tych rzeczy.
W trakcie pojawił się także żarcik z kategorii „That’s what she said”, co jest bardzo fajną kategorią żartów i jako fanka serialu The Office szaleję za tym specyficznym poczuciem humoru. Niestety tu także po raz pierwszy zetknęłam się ze spolszczoną wersją. I jak przeczytałam „Ona też tak mówi” to gapiłam się w kadr dobre dwie minuty aż w końcu załapałam o co chodzi. I może powinno być mi głupio, że nie łapię od razu takich rzeczy, ale chyba głupiej by mi było, gdybym łapała je od razu. Prawda jest taka, że większość rzeczy brzmi lepiej po angielsku i co do tego nie mam już najmniejszych wątpliwości.
Czwarty rozdział to już osobna historyjka, która nie tylko pokazuje jakby to było gdyby maszyny posiadały świadomość, ale też zgrabnie uderza w antyszczepionkowców czy też „ekspertów od wszystkiego”. No i hej, mamy tu kolejne mądre i ważne przesłanie: żeby zawsze używać gumek!
W piątym rozdziale też pojawia się niezły tekst czy raczej informacja na górze strony, że mamy sobie puścić do tego fragmentu jakiś hip hopowy kawałek, do jakiego jeszcze nie udało im się załatwić praw. I w sumie to jedyna godna uwagi rzecz którą udało mi się zapamiętać. Fabularnie może i było to dobre, ale niestety wizualnie mnie odrzucało, przez co nie do końca mogłam się skupić na treści. Zupełnie inna, nie odpowiadająca mi kreska. Kyle Starks według mnie powinien poprzestać na scenariuszach, bo te tworzył do każdego w tych komiksów. Tu niestety wziął się także za rysunki i myślę, że to był błąd.
Na samym końcu mamy standardowo kilka króciutkich komiksów. Jedne lepsze, inne gorsze. Zdecydowanie wolę dłuższe fabuły, niemniej są one fajnym urozmaiceniem, dodatkiem, narysowanym w trochę innym, bardziej surowym stylu.
Jest o tym jak dilować dragami by nie dać złapać się psiarni. O tym, że rasizm i inne uprzedzenia są głupie. Mamy wzmiankę o szczepionkach. No i ważny fragment przypominający o tym, by zawsze używać gumek! Myślę, że to wszystko zebrane do kupy to świetny dowód na to, że czwarty tom Ricka i Morty’ego od Egmonta to najlepszy z dotychczasowych zeszytów. Niemniej jedna rzecz nie przestanie mnie tu denerwować, mianowicie: brak numerów stron. Gdyby je dodać, byłby to niemal ideał. Aczkolwiek i bez nich jest to bardzo, ale to bardzo dobra pozycja. Zatem jeśli ktoś jeszcze nie ma tej części, to zdecydowanie czas na to, by nadrobić to niedopatrzenie!
Za komiks dziękuję wydawnictwu: