Honolulu wise food – Gdynia
W czwartek pojawiło się w Trójmieście nowe, fajne coś. Tzn. pojawiło się już trochę wcześniej, ale dopiero od czwartku zaczęło działać na pełnych obrotach i karmić tych, którzy przybędą by być karmieni.
To fajne coś ma kółka. Dużo jest takich rzeczy z kółkami i jeżdżą sobie to tu, to tam, karmiąc przy tym wygłodniałych imprezowiczów czy takich, którym włączyła się gastrofaza. Karmią też tych, którzy zwyczajnie są głodni, a nie chce im się robić jedzenia samodzielnie. No i jeżdżą tak sobie w miejsca, gdzie jest dużo ludzi, sporo potencjalnych klientów. Ten Food Truck póki co nie jeździ. Może kiedyś będzie, ale teraz jest zbyt leniwy i stoi sobie w miejscu. Z resztą, po co ma się ruszać gdziekolwiek, skoro stoi w tak urokliwej scenerii? Po co ma gdzieś jechać, jeśli tu może wpatrywać się w wodę i podziwiać zacumowane obok jachty? Tak, Honolulu wise food, jak sama nazwa wskazuje, nie jest głupi, umiejscowił się w Marinie w Gdyni i tam czeka na klientów.
Tak, dobrze przeczytaliście: w Gdyni. To chyba największa wada tego food truck’a. Cały czas zadawałam sobie pytania: a czemu tam? A dlaczego tak daleko? No, bo przecież w Gdyni jest zawsze zimno, wieje i daleko do domu. „Dlaczego nie w Gdańsku?!” – krzyczałam, wkurzałam się, do czasu, aż sama wybrałam się by go odwiedzić.
Sobota. Trzeci dzień działalności. Piękna pogoda. Ciepło, słonecznie, choć trochę wietrznie. Idealny dzień na rodzinny spacer połączony z testowaniem nowego żarciodajka na kółkach. Pojechałam z rodzicami do Gdyni. Z daleka widać było piękny pojazd, machający do nas zalotnie Hawajską spódniczką. Plus testowania nowych miejsc w więcej osób jest taki, że można sprawdzić każde danie, ocenić, najeść się, ale nie przejeść. I tak też uczyniliśmy. Na pierwszy ogień poszła Zupa Tajska. Jadłam ją co prawda wcześniej, ale w warunkach domowych. I jest to zupa, która zauroczyła mnie od pierwszego jedzenia i do tej pory śni mi się po nocach. Tutaj opcja w wersji wege. Wegetariańskie mamy także danie z serem Halloumi, który jadłam po raz pierwszy, lecz z pewnością nie ostatni. No i to co lubię najbardziej: krewetki oraz kalmary. Nie jest to podane zwyczajnie na talerzu. Wszystko serwowane jest w… chlebie. Bread shelle z tymi dodatkami w dość niecodziennych kompozycjach smakują znakomicie. Czy ktoś z Was wpadł na to, by w jednej potrawie łączyć masło orzechowe i hummus? Ja nie. Na szczęście właściciele Honolulu Wise Food wymyślili taką kompozycję i dzięki nim mogłam się tym delektować.
Tak, Honolulu ma bardzo specyficzne menu. Póki co w repertuarze mamy zupę i trzy dania główne. Przetestowałam wszystko i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że polecam! Ale nie polecam każdemu. Są osoby, które nie wyobrażają sobie jedzenia bez krwistego kawałka mięcha. Są też tacy, którzy nie znoszą owoców morza. To nie jest miejsce dla nich. Ale jak się okazuje, istnieje jeszcze sporo ludzi, którzy nie wiedzą czy owoce morza kochają czy ich nienawidzą. Są tacy, którzy dotąd nie mieli okazji, by spróbować i wydać werdykt. Jeśli do nich należysz to mówię Ci: Honolulu to miejsce, gdzie powinieneś stracić swe kulinarne dziewictwo. To miejsce, gdzie możesz przeżyć swój niezapomniany, pierwszy raz. A dlaczego tam? A dlatego, że owoce morza robione są tam perfekcyjnie. Uwielbiam takie jedzenie i poza tym, że je pochłaniam to także je robię w domowym zaciszu. Doskonale wiem, jak niewiele potrzeba, aby skopać krewetki. Zdaję sobie sprawę z tego, że chwila nieuwagi wystarczy, by kalmary były gumiaste i paskudne. Niestety nie raz zdarzyło mi się totalnie spieprzyć tego typu posiłek. Dlatego też tym bardziej jestem pełna uznania i zachwycona tym, jak doskonałe i idealne są te potrawy. Nie miałam się do czego przyczepić.
Nie, poważnie mówię. Chciałam znaleźć tu coś, czego mogłabym się przyczepić w tym jedzeniu, ale jeszcze mi się nie udało. Zarówno menu jest świetne, bo nie pospolite i oryginalne, ale także wykonanie jest bez zarzutów. Obawiałam się, że krewetki będą z ogonkami, zastanawiałam się jak to będę jeść. Ogonków nie ma, wszystko jest pięknie oczyszczone. Idealnie wysmażone, świeże i pachnące. O właśnie, pachnące! Smrodu też się obawiałam. Z pewnością niejednokrotnie przechodziliście koło jakiejś budy z jedzeniem (nie ważne czy z kółkami czy bez), te budy lubią śmierdzieć. Przeważnie jest to smród jedzenia, nie zawsze udanego. Ale nawet jeśli jest udane, nawet jeśli jest smaczne, to też śmierdzi. Obawiałam się o woń Honolulu. No, bo przecież morskie specjały wydzielają dość intensywną woń, podczas przyrządzania. Myślałam, że smród będzie się wydobywać z food truck’a. Jak się okazało, jedyne co z niego wyłazi, to świeże, pachnące zioła, które wychylają swoje zielone łebki i wyglądają przez okienko. Smrodu brak!
Klasycznym zarzutem, jeśli chodzi o miejsce z jedzeniem jest cena. I zarówno cena jak i miejsce dały mi do myślenia. Już nie denerwuję się, że Honolulu pojechało do Gdyni. Rozumiem czemu tam jest. Jedzenie jest pyszne, ale specyficzne. Szybkie, łatwo dostępne, ale ekskluzywne. Marina przepełniona jest nie tylko spacerowiczami weekendowymi i turystami, którzy przyjechali, aby pożreć rybkę lub coś rybopodobnego. Jest tam też sporo bogatych ludzi, którzy siedzą na jachtach lub przyprowadzają swoje dzieciaki do szkółki żeglarskiej. Tych ludzi stać na wszystko, a także mają wysokie wymagania kulinarne. Kto jak kto, ale Honolulu tym wymaganiom może sprostać bez problemu. Jeśli chodzi o cenę, to porównując do zwykłego burgera, może wydawać się wysoka. Ale znając ceny chociażby krewetek, zaglądając głębiej, patrząc jakie składniki zostały wykorzystane, jak to wszystko jest doprawione, dopracowane, to aż zaczęłam się zastanawiać: „Czy oni w ogóle na tym zarabiają?!” Najeść możemy się już od 10 zł i to najeść czymś dobrym, nie byle czym.
I też nie w byle czym. To co mi się podobało, to podanie tego wszystkiego. Właściciele Honolulu nie wybrali najtańszych najpaskudniejszych sztućców, które często się łamią i chwila nieuwagi wystarczy, aby połknąć pół widelca. Sztućce choć plastikowe, to są dobrej jakości, solidne. Danka, choć wsadzone w chleb, nie są zawinięte w byle jaki papier, lecz podane w papierowym tacko- talerzu, idealnie dopasowanym i sprawiającym, że nic nie ma prawa nam wypaść. Lemoniada, świeża i co najważniejsze: nie przesłodzona, jak to w niektórych miejscach bywa, w świetnych, zamykanych, przezroczystych kubeczkach, dzięki czemu możemy ją zabrać na wynos. No i nie zapominajmy o zupie, która mieszka w styropianowej miseczce. Rzadko kiedy jest tak, że jedząc zupę, dochodząc do dna, jeszcze jest ona ciepła. Nawet w restauracjach zdarza się, że zdąży wystygnąć nim dobrniemy do końca. Tu, pomimo iż porcja jest spora, możemy bez problemu zjeść całość, nie śpiesząc się i nie martwiąc, że wystygnie. Trzyma ciepło do ostatniej kropli, do ostatniej kropli też zachwyca smakiem.
Honolulu wise food, choć z założenia jest food truck’iem, póki co odpoczywa na miejscu. Ale nie jest tak, że tylko on odpoczywa, a my nie możemy. Obok wystawione są leżaczki, stoliki i bardzo oryginalne i specyficzne siedziska, na których możemy rozpłaszczyć swoje cztery litery. Nigdy nie myślałam, że paleta i worek po kawie, okażą się być jedną z najwygodniejszych rzeczy, na jakich mój tyłek miał przyjemność zasiąść. A może to kwestia tego, że obok było tak dobre jedzenie? Dla takiego żarcia, to mogłabym nawet zasiąść na łóżku fakira, albo pojechać do Gdyni, co z resztą uczyniłam. To dopiero początek działalności, ale za to bardzo udany. Mam nadzieję, że jeśli nastąpią jakieś zmiany, to tylko na lepsze. Choć w chwili obecnej zastanawiam się: czy coś tu może być jeszcze lepsze?
Zapraszam na Fanpag: Honolulu wise food
PS Ha!! Wiem! Wynalazłam wadę, której mogę się uczepić! Brak strony internetowej. Z założenia nie ufam biznesom, które nie mają własnego WyWyWy! Honolulu, ogarnij się! 😉
PS2 Zdjęcie kradzione od właścicieli.
Jedna myśl na “Honolulu wise food – Gdynia”