ESKA Bikini SummeRUN – Run Trophy – Gdynia – 18.08.2018
ESKA Bikini SummeRUN czyli kolejny nietypowy, porąbany bieg organizowany przez Big Yellow Foot. W dodatku kolejny bieg, który wchodzi w skład cyklu: run trophy!
Powiem szczerze, że zapisując się na to wydarzenie, nie spodziewałam się, że będzie tak ciężko. 2 km? Co to jest! Limit czasu 20 minut? W takim czasie zmieściłam się nawet na piwnej mili, przebiegając ponad 2 km (1609 + karne okrążenie za rzyganie) i do tego wypijając cztery piwka. Także bieg bikini wydawał mi się rzeczą banalną.
Fakt, była informacja o tym, że będzie trzeba skakać przez parawany na trasie. Ale jako, że nigdy przez parawany nie skakałam, to chyba nie rozumiałam jak wielkie to będzie wyzwanie. Te cholerstwa są wysokie. Wyższe niż się tego spodziewałam.
Dotarłam na miejsce, odebrałam pakiet startowy. Okularki przeciwsłoneczne od radia Eska, kawał totalnie niezrozumiałej dla mnie szmaty również od Eski (później zobaczyłam, że ludzie zakładają to na ręce – czyli, że to taka bransoletka chyba), klasycznie ulotki, chip do pomiaru czasu i to co ucieszyło mnie najbardziej: Mentos. I to nie byle jaki, bo cytrynowy. Nie wiem czy wszyscy mieli cytrynowe, czy ja tak trafiłam, ale byłam wniebowzięta, bo jeśli chodzi o tego typu rzeczy, to cytryna jest zawsze numerem jeden dla mnie. Może to mało istotny fakt, ale o tym piszę teraz głośno i wyraźnie, by wszyscy wiedzieli, że jak chcą mnie ugościć jakimś żelkiem, dropsem, cukierkiem czy innym badziewiem, to najlepiej by to była cytryna. Dziękuję za uwagę, wracam do biegu.
Pakiet odebrany. Ubrałam co miałam ubrać, oczywiście nie bikini, bo takich atrakcji nawet nie posiadam. Ale mój strój do pływania przyodziałam. Fakt, nie wygląda on jak strój, ale żeby nie było, że nie ubrałam się w klimacie biegu, to mówię, że tak, to co miałam na sobie to jest to w czym pływam. Do tego założyłam moją „kaburę” z mocowaniem na GoPro, bo stwierdziłam, że dziś jest ten dzień, że czas sprawdzić jak się biegnie z czymś takim na „zawodach”. Nie był to raczej film spektakularny, ale trudno.
Jeden dmuchaniec Big Yellow Foot – tzw. biuro zawodów + depozyt na zasadzie: „można zostawić”. Drugi dmuchaniec radio Eska z całą DJownią itd. Miała być wielka, super plażowa impreza. No i było super, było plażowo (jak mogło nie być plażowo, skoro to wszystko działo się na plaży?). Ale czy było to wielkie? Niestety, pogoda trochę pokrzyżowała plany i nie było tam takich tłumów, jakich można by oczekiwać. Po pakiet startowy przyszłam w kurtce przeciwdeszczowej. Później padać przestało, ale raczej nie było to to, czego oczekiwali organizatorzy. Osobiście cieszyło mnie to, że nie było tego potwornego, palącego słońca. W zasadzie to był powód dla którego zapisałam się na pierwszą falę startową (mimo iż wiązało się to z wcześniejszym wstawaniem!) Chciałam mało słońca i możliwie jak najchłodniej. Mało słońca było, choć z czasem zaczęło ono wyglądać coraz bardziej. A co z tym chłodem? No tu niestety się nie udało. Parne, ciężkie powietrze, zdecydowanie nic co ułatwia bieg.
Godzina 10, z lekkim poślizgiem, pierwsza tura – w tym ja – została zaproszona na start. Zasady były jasne, ale zostały nam powtórzone jeszcze raz. Biegniemy prosto, plażą, trzymając się prawej strony. Gdy na naszej drodze pojawi się parawan, przeskakujemy nad nim, w żadnym wypadku nie omijamy. Nawrotka i powrót, oczywiście znów nad parawanami. Łatwe, nie? Niestety, nie dla wszystkich.
Nie powiem, żeby moje skoki przez parawany były jakieś super, bo nie były. Powiem więcej: to chyba nawet nie przypominało skoku. To były takie nieudolne próby przejścia nad rozwieszoną szmatą na kijkach, w taki sposób, by owej szmaty nie uszkodzić. Początkowo myślałam o tym, by skakać tak pięknie, z gracją. Ale wiem, że taki skok nie byłby ani piękny, ani z gracją, ani też bezpieczny dla tych pomarańczowych parawaników. No i dla mnie też nie byłby bezpieczny, bo zapewne zaryłabym zębami w piach. No, ale jakoś przemierzałam przez te parawanowe fale, regulaminowo, nad nimi, nie bokiem. Niestety, jak to zazwyczaj bywa, są tacy, którzy nawet nie udają, że chcą przeskoczyć, tylko jawnie, oficjalnie idą sobie bokiem. Ja rozumiem, że jak się ma dziwny strój nie sprzyjający takim aktywnościom, to się tych aktywności wykonywać nie chce. Ale wiadomo było jaka to będzie aktywność, a takowe stroje nie były przymusowe. Przyjechałam z bojką ratowniczą, ale uznałam, że no nie, nie dam z nią rady, więc zostawiłam ją w samochodzie. Nie ma zapisu w regulaminie mówiącego o tym, że jeśli masz ze sobą rekwizyty czy strój, który utrudnia ruch, to możesz łamać regulamin. Nie ma nigdzie takiej informacji. Dlatego też, tradycyjnie już, wkurzam się, że ludzie zwyczajnie mają gdzieś zasady. Wiem, że impreza była dla funu i fun był niezły, ale w takim razie po co w ogóle tworzyć regulamin, skoro nikt go nie egzekwuje?
Pełzłam dalej, uczciwie, nad parawanami. I przyznaję bez bicia, więcej szłam niż biegłam, bo zwyczajnie nie dawałam rady. Przed startem miałam dylemat: „biec w butach czy bez?”. Gdy zobaczyłam, że są chipy do pomiaru czasu, poprzestałam jednak na butach, by nie kombinować jak uczepić do siebie to ustrojstwo. Myślę, że mógł to być błąd, przy kolejnej tego typu imprezie jednak odpuszczę sobie obuwie. Moje Asicsy z każdym krokiem robiły się coraz cięższe, nabierały coraz więcej piachu. Na szczęście to cierpienie nie było dłuższe niż dwadzieścia minut, więc jakoś to przetrwałam.
Człap, człap, parawan, człap, człap, parawan. Z każdym parawanem, z każdym metrem człapanie coraz wolniejsze. Kolejne osoby mnie wyprzedzały, aż zostałam na końcu. Ostatnia. Nikogo za mną. Przede mną ludzie, ale dobre kilka, kilkanaście metrów przewagi. I co? I nic. Nie wiem dlaczego, ale zawsze obawiałam się tego, że będę ostatnia. Do tej pory nigdy mi się to nie zdarzyło (jakieś głosy podpowiadają mi, że zdarzyło się na Piwnej Mili, ale musicie mi wybaczyć, tego nie pamiętam). I teraz już wiem, że ten lęk był absurdalny, nie do końca zasadny. Wbiegając na samym końcu ma się super doping, wielki aplauz, a jak Cię znają, to jeszcze po imieniu nawołują. Zawsze myślałam, że źle się będę czuć, wbiegając na metę jako ostatnia. Nie było tak. Dlaczego mam się źle czuć? Dlatego, że trasę przemierzałam uczciwie, nad parawanami? Dlatego, że nie skracałam sobie drogi? Dlatego, że mam takie, a nie inne ograniczenia zdrowotne? Może powinnam wstydzić się tego, że postanowiłam wstać wcześnie rano, pojechać na start i podjąć wyzwanie biegając po plaży? Nie, nie i jeszcze raz nie. Piszę o tym tak długo i tak obszernie gdyż wiem, że są osoby, które boją się tego, że będą na mecie pierwsze… od końca. Nie ma czego się bać. Szczególnie podczas takich imprez, które głównie nastawione są na zabawę.
Także gdy już w końcu przekroczyłam tę cholerną linię mety, czekały mnie nie tylko gratulacje, medal, woda, ale też lody. Tak, w ramach pakietu startowego były lody. Nie wiem jakie, bo były zapakowane bezimiennie, chyba żadna firma nie chciała zasponsorować imprezy, a szkoda.
Jeśli chodzi o medal, nie jest on taki zwykły. Tzn. zwykły jest, ten tradycyjny, metalowy, lekki z nadrukiem, który szybko odpada (już mam odpryśnięty w dwóch miejscach). Za to na uwagę zasługuje zastąpienie tradycyjnej tasiemki, kwiatami w stylu Hawajskim.
Kolejni ludzie przygotowywali się do biegu. Inni siedzieli, leżeli na leżaczkach lub tańczyli w rytm tego co puszczali ludzie z Eski. Klimat fajny, przyjemny, choć frekwencja nie tak duża, jakiej można by się spodziewać. Pogoda trochę przepłoszyła uczestników.
Co więcej? Więcej nie mam nic do dodania. Fajny pomysł, fajna impreza, niezła realizacja no i tradycyjnie już: nie przestrzegany regulamin. Obecnie czekam na oficjalne wyniki, jak tylko się pojawią, to zobaczycie ten wpis, bo wtedy go opublikuję.
Miesiąc później…
Minął miesiąc od biegu. Wbrew głośnym zapowiedziom, ani na stronie organizatora, ani na stronie wydarzenia nie ma wyników biegu. Organizator nie odpowiada na zapytania odnośnie wyników. Nie wiem co jest tego przyczyną i nie wiem kiedy otrzymam mój czas, ale bardzo nie lubię jak mi tu stare teksty w szkicach zalegają. Trudno, publikuję wpis niekompletny. Jak w końcu zdobędę brakujące informacje to je tutaj dodam.
Za wydarzenie dziękuję:
Gratuluję uczciwości! Mnie też mierzi „obchodzenie” regulaminów…. U Ciebie dość dosłowne.
Dzięki, nie wyobrażam sobie jak można inaczej. Po co komu regulamin, skoro ludzie nie zamierzają go przestrzegać? 😀
Żeby był, bo taki wymóg 😉
Na to wygląda… Trochę to przykre.