Gdzie szukać zgubionej rzeczy?

Niedawno idąc sobie chodnikiem, obserwowałam płyty po których stąpam. Nie wiem, czy to takie przyzwyczajenie z dzieciństwa. Nie wiem czy próbowałam ominąć te pęknięte, czy uważałam, aby nie nadepnąć w łączenia. W tej chwili to nie ważne. Istotne jest to, co leżało na nich. Rękawiczka. Zwykła, zabłąkana rękawiczka. Jedna. Samotna. Opuszczona. Bez pary. „Ktoś zgubił” – pomyślałam. I przeszło mi przez myśl, żeby ją podnieść i położyć na murku obok, tudzież powiesić na pobliskim płocie. Jednak nie zrobiłam tego. Trochę z lenistwa, a trochę dlatego, że zaczęłam się nad tym zastanawiać.

Ludzie często odkładają zagubione części garderoby na jakiś „wyższy punkt”. Dlaczego? Może chcą pokazać, że dana rzecz nie jest im obojętna, że ja szanują? Bo jak tak się wala po ziemi, to nie specjalnie okazujemy jej szacunek. Dopiero jak ją podniesiemy i położymy gdzieś wyżej – nie na ziemi, to tak jakby coś dla nas znaczyła? Nie, to bez sensu… Ludzie nie mogą być aż tak głupi. Chyba.

Bardziej prawdopodobna wydaje mi się: widoczność. Ktoś sobie myśli, że jak powiesi szalik na drzewie, to właścicielowi będzie łatwiej go odnaleźć. Jak nadzieje czapkę na płot, to z pewnością odnajdzie ona prawowitego właściciela. Brzmi logicznie? Owszem. Ale teraz postawmy się z drugiej strony. Czy jeśli coś zgubisz i idziesz tego szukać, to obserwujesz trasę którą podążałeś wcześniej, patrząc się pod nogi, czy może wypatrujesz najwyższych punktów w okolicy? Ja osobiście bacznie obserwuję kafle, nie tylko w poszukiwaniu pęknięć, ale i przedmiotu, jaki mi się zapodział. Jak ktoś coś szuka, to patrzy w miejsce, w którym daną rzecz zgubił, a nie w przestrzeń, z nadzieją, że jego chusta nagle nauczyła się latać i poszybowała na parapet pobliskiej kamiennicy.

Może jestem nie normalna. Ale poważnie. Jak coś zgubię, to szukam tam, gdzie to zgubiłam. Nie tam, gdzie ktoś pragnie, abym to odnalazła. Nie odnajdę. No, chyba, że przez przypadek.