Adventure Time – Tom 1 – North, Paroline, Lamb, Holmes
Gdy tylko wpadł mi w ręce komiks Adventure Time, ciężko mi powiedzieć, co było większe. Moje zafascynowane oczy czy uśmiech wywołany lśniącą, kolorową okładką? Tego nie wiem. Ale wiem, że od razu rzuciłam się do przeglądania.
Na początku wydawało mi się, że te żywe kolory mnie tak omamiły i przez to zdaje mi się, że jest to tak pięknie wydane. To było bardzo błędne założenie. Piękna kolorystyka nie ma tu nic do rzeczy. Całość wydrukowana jest na dobrym jakościowo papierze. Ja to nazywam „ciężkim” papierem. Całość jest masywna, sporo waży, a ten ciężar tak przyjemnie układa się w ręce podczas czytania, że żal odkładać, gdy już się skończy. A niestety, kończy się szybko, nie ze względu na długość, a raczej z powodu tego, że bardzo trudno jest się oderwać i odłożyć lekturę zanim przeczyta się całość.
Jak już przy długości jesteśmy, to tutaj jest problem. Brak numeracji stron. Nie lubię, gdy nie ma numeracji stron. Nie tylko dlatego, że nie wiem ile ich jest, ile już przeczytałam. Zwyczajnie lubię wiedzieć, ile coś ma stron. I zanim zacznę coś czytać – sprawdzam to. Tutaj niestety nie sprawdzę i to mnie zdenerwowało na początku. Gdy już zaakceptowałam ten fakt, zdenerwowałam się po raz kolejny. Na samym końcu jest odniesienie do czterdziestej którejś strony. Numerka nie ma, trzeba liczyć, albo szukać po obrazkach. Nie polecam takiej zabawy.
Wyżej wspomniane odniesienie, też jest ciekawym zabiegiem. O co chodzi? Ryan North wybrał jedną stronę komiksową, po czym pokazał nam, jak ona powstawała. Krok po kroku wytłumaczył i pokazał nam, jak napisał scenariusz do tej strony, czego oczekiwał. Mamy przedstawione poszczególne etapy produkcji tej kartki. Od scenariusza, poprzez szkice, aż do efektu końcowego. Bardzo dobry pomysł, świetnie wykonany i w dodatku dobry przekaz: „praca w zespole daje dobre rezultaty!”
Mniej więcej taki przekaz miał także sam komiks. Pierwszy tom Adventure Time, to oczywiście miejsce na niesamowite przygody Finna i Jake’a. Ale przygody nie zawsze są proste i bez zagrożeń. Czasem, aby przetrwać i uratować świat, potrzebna jest pomoc z zewnątrz. Nasi bohaterowie pokazują potęgę współpracy, walcząc ze złem. I jakby tak streścić, wyciągnąć esencję z tego tomu, to stawiałabym właśnie na tę współpracę. Zatem wbrew pozorom, komiks ten nie jest bezmyślnym i absurdalnym tworem – ma pointę, element edukacyjny i uświadamiający, nie tylko najmłodszych czytelników.
Oczywiście absurdu tu nie zabraknie. Poziom tego niekiedy głupkowatego poczucia humoru, wykracza tu ponad wszelkie skale. I dobrze, bo właśnie o to chodzi. Ci, którzy znają serial, poznali bohaterów, wiedzą, że nie jest to produkcja dla każdego. Dość specyficzny humor nie każdemu odpowiada, a czy odpowiada, najlepiej przekonać się na własnej skórze. Jednakże najfajniejsze jest to, że nie trzeba znać kreskówki, aby móc czytać komiks. Na samym początku mamy piękne przedstawienie i opisanie postaci. W razie wątpliwości, podczas lektury, czujny narrator dopowiada nam różne rzeczy, na samym spodzie strony.
Ten narrator też jest dość specyficzny. Dyskutuje z czytelnikiem, wtrąca dziwne wątki. Niekiedy ma świadomość, że coś jest straszliwie głupie, potłuczone do tego stopnia, że trzeba to wytłumaczyć, sprostować. A to jego sprostowanie sprawia, że fabuła staje się jeszcze bardziej absurdalna a zachowania postaci idiotyczne. Ma to swój urok. Ubóstwiam ten sposób narracji i wprowadzania jeszcze większego zamętu.
Zdarza się, że na dole, zamiast komentarzy narratora, pojawiają się komentarze i uwagi od postaci. Na przykład, po zmianie kadru, Marceline zarzucała nam, czytelnikom, że zostawiliśmy ją na poprzedniej stronie, gdy potrzebowała naszej pomocy. Wzbudzanie poczucia winy i ogólne granie na emocjach jest tu bardzo rozbudowane. Czytając, z zapartym tchem, czekałam na dalszą akcję, śmiejąc się co chwilę, lub chwytając za głowę, nie mogąc się nadziwić niektórym sytuacjom.
To co było dla mnie najtrudniejsze podczas lektury, to zmiana języka. Oglądając serial, mam wszystko po angielsku. Tu, z racji tego, że komiks jest Polski i przetłumaczony na nasz język, czasem trudno mi się odnaleźć. Sama treść jest w porządku i żarty mnie nie irytują, choć tego się obawiałam. Tłumaczenie jest świetne, dobrze przełożone na nasz ojczysty język, co widać dzięki grze słów. Gra słów odwala tu kawał poważnej, „żartowej” roboty. Ma swój urok, jest dobrze dobrana, dopasowana do naszych realiów. Zatem dlaczego trudno mi się odnaleźć? Chodzi o imiona postaci. Nie wszystkie, ale jednak część z nich została przetłumaczona. Część z nich jest zrozumiała i wybaczalna, ale pingwinek Gieniu to dla mnie strzał w kolano… Jednakże paskudne tłumaczenie imion, to nie wina wydawnictwa. Komiksy wydane są na licencji Cartoon Network, więc obowiązuje tu oficjalna nomenklatura. Sądząc po całej treści, myślę, że gdyby Studio JG mogło w nią zaingerować, miało wybór, zostałoby przy imionach oryginalnych. Z resztą już samym, anglojęzycznym tytułem, udowodnili, że są świadomi, iż brak tłumaczenia to najlepsze wyjście w niektórych przypadkach.
Co jakiś czas pojawiają się też całe strony, bez żadnej treści, z samymi grafikami. Absolutnie mi to nie przeszkadzało. Grafika jest tak piękna, dopracowana, żywa, kolorowa, że każda ilość tego typu obrazków by mnie satysfakcjonowała. Sheri Paroline, Braden Lamb i Mike Holmes, graficznie wykonują świetną robotę. Do tego Ryan North ze swoim scenariuszem i już możemy wkraczać w niezwykłą przygodę, na którą właśnie nadeszła pora.
Na samym końcu, poza wspomnianym już pokazem etapów pracy, mamy wykaz okładek. Jest tam kilkanaście najróżniejszych propozycji okładek, wykonanych przez dużą grupę utalentowanych ludzi. Każda jest inna, bo ma innego autora. Ale też każda, ma w sobie coś, co każe nam się zastanowić, czy może nie wyglądałaby lepiej niż okładka główna? Znalazłam co prawda kilka, które nie przypadły mi do gustu, ale te zdecydowanie były w mniejszości.
Adventure Time – Tom 1, to świetna publikacja, którą wydało Studio JG. Choć jest to wydawnictwo mangowe, Porę na przygodę czytamy normalnie, klasycznie, po Europejsku. Nie tylko przez sposób czytania, ale i przez treść, lektura ta jest bardzo przyjemna. Kto wie, może momentami nawet lepsza niż animacja? Pierwszy tom, był świetnym „debiutem” komiksowym Finna i Jake’a. Miejmy nadzieję, że kolejne tomy z serii, będą równie udane.
Za komiks dziękuję wydawnictwu:
