Sekretna mechanika rzeczywistości – Krzysztof Bielecki
Wróciłam z pracy, otworzyłam skrzynkę na listy. Tam czekała na mnie niewielka koperta z zawartością, której od razu się domyśliłam. Żadna inna zawartość nie podziałałaby na mnie tak, jak książka nasączona LSD (zgodnie z informacją na wewnętrznej stronie okładki). Dlatego też mój plan na wieczór uległ zmianie. Nie zrobiłam obiadu. Zaparzyłam kawę i usadowiłam się na kanapie z piękną, biało – błękitną książeczką.
Ów wstęp może wydawać się zbędny, jednakże chciałam tu przedstawić siłę, jaką ta niewielka, bo niespełna 120 stronicowa lektura posiada. Moc z jaką działa „Sekretna mechanika rzeczywistości”, potrafi zmusić człowieka do radykalnej zmiany planów i sprawić, że zamiast obijać się i odpoczywać, bierze się za robotę, w dodatku na głodniaka. Krzysztof Bielecki ma to do siebie, że w swych krótkich opowiastkach przyciąga czytelnika od pierwszych zdań, sprawiając, że nie sposób oderwać się szybciej, niż przed ukończeniem całości. Tak też było i tym razem.
Nie bezpodstawnie Krzysiek mówi, że jego książki mogą zastąpić substancje psychoaktywne. Myślę, że nie chodzi tu wyłącznie o uzależnienie, siłę z jaką wciągają nas do treści. Chodzi tu także o świat, jaki prezentuje nam autor. Bo świat ten, jak zwykle jest dość zakręcony. Rzeczywistość jaką tworzy, rządzi się swoimi prawami. I choć niejednokrotnie jest ona odrealniona i bardzo oddalona od tej „prawdziwej”, tej którą znamy, to jednak zawsze w pamięci mamy jakąś „normę”. Istnieje pewna matryca, do której się odwołujemy, porównując oba światy. Robimy to zarówno my – czytelnicy, jak i bohaterowie książki. Jednakże i jedni i drudzy niejednokrotnie stawiani są w sytuacjach, które są trudne do zrozumienia, niemożliwe do wytłumaczenia, ale przede wszystkim intrygujące i sprawiające, że MUSIMY iść/ czytać dalej. Tak, niewątpliwie Krzysiek zna się na tworzeniu mentalnych substancji psychoaktywnych. Każda kolejna książka, która wyszła spod jego pióra, utwierdza mnie w tym przekonaniu, przez co mam chęć ćpać jeszcze więcej i więcej jego tworów. Jestem uzależniona – przyznaję się do tego otwarcie.
„Sekretna mechanika rzeczywistości” ma jakby dwie płaszczyzny. Tę teoretycznie realną, choć nie do końca prawdopodobną. Oraz strefę marzeń i rozważań, głównego, bezimiennego bohatera. Przeplatają się one, choć nie są proporcjonalne. „Rzeczywistości” jest znacznie więcej. I o niej właśnie, opowiada nam ów bezimienny, który jest zarazem narratorem w pierwszej osobie. Jest równie zagubiony jak czytelnik. Szuka rozwiązań, myśli nad sensem, rozważa jak powinien postępować w tym dziwnym, niby idealnym, ale jednak uszkodzonym świecie. Kombinuje, a czytelnik razem z nim.
Mi to kombinowanie przypadło do gustu. Bielecki ma styl pisania, który jest idealny po ciężkim dniu. Lekki, prosty język, dzięki któremu lecimy przez historię niewiarygodnie szybko, jakbyśmy naprawdę się czegoś naćpali. Rzeczywisty czas przestaje istnieć, świat ginie, nie liczy się nic poza lekturą. I to jest rodzaj lektury, jaką lubię. Taką, w której można się zatracić, co też uczyniłam przed chwilą.
Trochę żałuję, że to już koniec, ale ma to swoje plusy. Skończyłam, zatem mogę zamknąć książkę. A gdy ją zamknę, mogę w końcu podziwiać okładkę. Piękną, minimalistyczną, przejrzystą. Jej autorką jest Koka Skowrońska. Zaczęłam zastanawiać się, czy aby na pewno jest to imię, czy kolejna nazwa wykorzystanej tu substancji, ale w tym przypadku nie ma to dla mnie znaczenia. Liczy się efekt, a ten, jest piorunujący. „Sekretna mechanika rzeczywistości” ląduję na półce obok innych tworów Bieleckiego. Teraz wspólnie będą czekać, na uzupełnienie całej kolekcji autora, bo po tej lekturze, zdecydowanie mam taki plan.
Za książkę bardzo dziękuję:
Krzysztofowi Bieleckiemu