Szczęśliwa Ziemia – Łukasz Orbitowski

Każdy z nas ma marzenia. Każdy dąży do czegoś, poświęcając swym celom inne rzeczy, wartości. Są tacy, co do swego celu, pójdą po trupach. Są i tacy, którzy nie mają skrupułów i egoistycznie prą do przodu. Nie zatrzymają się przed niczym. Przed nikim. Byleby osiągnąć to, co postanowili. A Ty, jak realizujesz swoje marzenia? Jak daleko jesteś skłonny się posunąć? Czy starczy Ci odwagi, by zdobyć wyznaczony cel?

„Szczęśliwa Ziemia” zaczyna się od przedstawienia nam grupki dzieciaków. Opowiastka o kilku przyjaciołach, którzy powoli, nieubłaganie wchodzą w dorosłość. Czas, który każdy z nas przeżył. Problemy, które świetnie pamiętamy. Rozterki, które sami również mieliśmy. Dzięki temu, dzięki wspaniałej narracji, bez problemu wchodzimy w tę rzeczywistość. Poniekąd cofamy się w czasie, częściowo jesteśmy w świecie wyobraźni. Jednakże świat Szymka i jego kumpli, jest nam bardzo bliski, przez co tak mocno go odczuwamy.

Pojawia się kolejny etap powieści. Etap rozłąki bohaterów, a co za tym idzie zmiany miejsca akcji oraz narracji. Każdy z bohaterów znajduje się teraz w innym mieście. Sporo czasu minęło. To nie są już chłopcy, dzieciaki grające w Quake’a i popijające piwo. To są już dorośli mężczyźni, którzy postanowili ułożyć sobie życie, według swojego planu. Faceci, którzy dążyli do osiągnięcia swych marzeń i w mniejszym lub większym stopniu im się to udało. Nie ważne czy śledzimy losy bohatera z Warszawy, Krakowa, Kopenhagi czy tego pozostałego w rodzinnym Rykusmyku. Życie każdego z nich, jest życiem, jakie łatwo nam sobie wyobrazić. Bez problemu rozumiemy realia i uczucia, jakie towarzyszą bohaterom. Sposób snucia opowieści, jaki posiada Orbitowski, jest przejrzysty, ale też wciągający. Dodatkową łatwość w rozumieniu bohaterów zyskujemy, dzięki prostocie, pospolitości ich życiowych scenariuszy. Albo przeżyliśmy już to co oni, albo znamy kogoś, kto miał podobne perypetie. Doświadczenie własne lub zaczerpnięte od innych, to bez wątpienia aspekt, który pozwala nam jeszcze bardziej zagłębić się w opowieść. Opowieść o tych, którzy uciekli, choć uciec nigdy nie będą w stanie.

Rykusmyku, to mieścina na Dolnym Śląsku. Dziura jakich mało. Zadupie pełną gębą. Miasteczko, od którego nie ma ucieczki. Każdy do niego wraca, bez znaczenia, dokąd uda mu się wyjechać, co zdoła osiągnąć. Rykusmyku skrywa w sobie wspomnienia, nie pozwala o sobie zapomnieć. Metaforyczna przeszłość – tym właśnie jest. Dlatego tak trudno się od niej uwolnić, niemożliwością jest odciąć się od niej, zostawić na zawsze. Rykusmyku to cierpienie, młodość, odrobina nadziei, ale i bezsens egzystencji, smutek, żal po utracie bliskich. Rykusmyku, to zwykłe życie. Dawne życie.

szczesliwa ziemia

Nie ma tu podziału na dobro i zło. Orbitowski nie rozgranicza tego, nie ocenia. To my sami, musimy wybrać. My – czytelnicy, ale także bohaterowie. Autor nie skupia się na podziale, natomiast my powinniśmy pomyśleć o wyborach. Wybory są ważne. Decyzje są istotne. Czy w końcu: marzenia. Lektura zmusza do refleksji. Każe nam myśleć, zastanowić się, czego tak naprawdę chcemy. Rozważyć jakimi kierujemy się wartościami i czy aby na pewno kroczymy w tym kierunku, w który obraliśmy.

Poza wspaniałą narracją i mocną, realną i poruszającą historią ludzi, autor przemyca nam coś jeszcze – muzykę. Pojawia się tu mnóstwo utworów. Czasem są to tylko tytuły, czasem wymienieni sami wykonawcy. Jednakże czytając to, znając je, jesteśmy w stanie głębiej zanurzyć się w tym klimacie, bardziej wsiąknąć w historię i czerpać z niej jeszcze więcej.

Wszystko można kupić, zdobyć. Jedyne, czego nie możemy zyskać to czas. Czas jest ograniczony, kończy się. Możemy kupić czyjś, ale nie możemy dokupić go więcej, do swojego „pakietu”. Za to miłość, rodzina, pieniądze – to rzeczy, które pragnie wiele osób. Standardowe marzenia, cele, oczekiwania od życia. Niektórzy, aby je zdobyć, będą tańczyć tak, jak im zagrają. Nie zwracając uwagi na cierpienie innych. Brnąc do celu, egoistycznie, szybko. Orbitowski uświadamia nam to wszystko dość dobitnie. Czytając, rozmyślając o życiu bohaterów, ale także swoim, dochodzimy do najróżniejszych wniosków. Czy naprawdę robię to, co chcę? Czy warto poświęcić to, dla tego? W końcu dochodzimy do myśli egzystencjalnych i zastanawiamy się: o co chodzi w życiu? Czego tak właściwie pragnę? Jaki jest jego cel? Czy w końcu, najłatwiejsze i najtrudniejsze zarazem: po co?

„Szczęśliwa Ziemia” to powieść, na którą można spojrzeć różnorako. Orbitowskiego w dalszym ciągu można tu traktować jak twórcę fantastyki, elementy grozy są tu widoczne. Horror nachodzi nas podczas lektury. Ale horror jest też w codzienności. Groza jest w zwyczajnym życiu, co autor z wprawą nam ukazuje. Ta zwyczajność z reguły jest najstraszniejsza, to ona spędza nam sen z powiek. Dlatego też, bliżej mi do stwierdzenia, że to powieść obyczajowa, dramat, przesiąknięty metaforami tak mocno, że gdy ich nie zinterpretujemy, możemy uznać tekst, za pospolitą fantastykę. Szkoda by było. Co jak co, ale „Szczęśliwa Ziemia”, do pospolitych nie należy.


Za książkę dziękuję wydawnictwu:

Wydawnictwo SQN