Rick and Morty – Tom 12 – Starks – Blas – Ellerby – Dewey – Stern
Rick and Morty – Tom 12 – zatem niezwykła podróż trwa dalej.
I tu po raz kolejny doceniam fakt, że na strony komiksu wpada Pan Kupka z Dupki aby streścić nam co było w poprzednich tomach, coś tam przypomnieć, zwrócić na coś uwagę. To bardzo fajny, pomocny i przydatny zabieg, zwłaszcza jak się ma taką pamięć jak ja. Aczkolwiek irytujący, gdy akurat coś się pamięta. Wtedy postać ta mnie wkurza, co też jest jej charakterystycznym elementem, także i to spełnia swoje zadanie.
Z tego tomu, mam wrażenie, że najmocniej wybija dystans do siebie. Jest to coś co cenię w całym multiwersum, natomiast tutaj stało się to jeszcze wyraźniejsze i – w moim odczuciu – aż zachwycające. To jak twórcy komiksowi umieścili siebie na konwencie dotyczącym R&M i dosłownie po sobie pojechali. Postawili się w gorszym świetle niż twórców serialu, bo przecież wiadomo, że komiks to ta „gorsza opcja”.
Trochę to przykre, ale też prawdziwe i co za tym idzie: całkiem zabawne. Ogólnie konwent Ricka i Morty’ego, na którym są oni sami i wmieszają się gdzieś w tłum to pole do wygrzebania sporej ilości emocji, co też uczynili ze mną. Bawiłam się wyśmienicie.
Zresztą nie trudno bawić się wyśmienicie, jak jest tu tyle nawiązań popkulturowych i różnych atrakcji upchanych w długą, pięcioczęściową historię o uroczym tytule: „Rickunek sumienia„.
Za komiks dziękuję wydawnictwu: