„Prawdziwa” zupa Meksykańska…

Przejeżdżałam nieopodal restauracji, bistro czy czegoś tam. Jak zwał tak zwał. Ważne, że dają jedzenie. I jak to często bywa, jedzenie mają też promocyjne. W sensie danie dnia i zupa dnia. Było zimno, miałam ochotę na zupę. Patrzę, dziś meksykańska. To usiadłam sobie przy jakimś małym, najmniej obleganym stoliku i zamówiłam meksykańską za piątaka.

I czekam. A jak czekam, to albo coś czytam, albo coś piszę, albo tylko czekam. Zatem tak czekając przeglądałam wszystko, co było na stole. Jakieś solniczki, pieprzniczki i inne pierdolniczki. Ale co najważniejsze, było tam także takie małe pseudo menu na podstawce. Takie z miejscem na tylko jedną kartkę. Wkładają tam informację dotyczącą tego, jakie danie jest dostępne w promocji konkretnego dnia. Więc przeglądam.

Mówiłam już, że usiadłam przy najmniej popularnym stoliku? Tak? Jak wiadomo, przy takich stolikach czasem zapomną czegoś zrobić, coś zabrać, przynieść podmienić. Różnie bywa. Tutaj owszem, włożyli nowa kartkę z informacją, ale zapomnieli wyjąć poprzednią. Zgadnijcie jaka wczoraj była zupa. Tak, zgadza się, pomidorowa.

Zatem już wiedziałam jak wyglądać będzie moja potrawa. Pomidorowa, a do tego trochę czerwonej fasoli i kukurydzy z puszki. Odrobina cebuli i papryki. Dużo się nie pomyliłam. Właściwie to chyba wcale się nie pomyliłam. Przyszła do mnie podrasowana, wczorajsza zupa pomidorowa. Dobra, bo ciepła. W sumie w smaku też nie była tragiczna. Pewnie dlatego, że byłam głodna.