Pełzająca Śmierć – Tomasz MordumX Siwiec

Pełzająca Śmierć to już druga pozycja od Phantom Books Horror. Za to pierwsza z serii, którą przeczytałam. Ta opowiastka Tomasza Siwca to animal horror. Prosty, niewymagający za wiele myślenia. Typowy, lekki odmóżdżacz. I jako taki sprawuje się bardzo dobrze.

Jako dziecko byłam częstym gościem pobliskiego antykwariatu. W zasadzie to nie tylko gościem, ale i klientem. Większość czasu spędzałam tam przy dziale z horrorami. Kupowałam książkę za książką i pochłaniałam je zarywając kolejne noce. W tamtych czasach nie zawsze zatrzymywałam przeczytane książki, jak to robię teraz. Niejednokrotnie wędrowały one, często nawet z powrotem do antykwariatu, gdzie były wymieniane na kolejne pozycje. Szczególnie upodobałam sobie niewielkie czytadełka od Phantom Pressu. Krabia seria Guy N. Smitha gościła w moim domu wielokrotnie. Teraz mogę stwierdzić, że to było udane dzieciństwo.

Gdy dowiedziałam się, że Sebastian Sokołowski planuje w pewnym sensie reanimować serię, zaczęłam cieszyć się jak dzieciak, wspominając tamte czasy. Niesamowitym przeżyciem było trzymanie w rękach pierwszego tomu od Phantom Books. Jeszcze większą radość sprawiło mi oglądanie pięknej okładki Pełzającej Śmierci, której patronuję, a także podziwianie znajdującego się na niej, własnego logotypu.

pelzajaca

Niewielki, kieszonkowy rozmiar, czego na ogół nie toleruję, ale w przypadku tej serii nie może być inaczej. Pomimo mikro rozmiaru, litery odpowiedniej wielkości, nie za małe, wygodne do czytania. Skład, łamanie i opracowanie graficzne to dzieło Krzysztofa „Korsarza” Bilińskiego, któremu za tę robotę należy się piątka z plusem. Okładka błyszcząca, z wystającą z ziemi ręką, oblezioną przez tytułowe larwy. Piękna, zielona poświata. Kolorystycznie i wizualnie – bardzo zachęcająca. Według mnie Dawid „Blodek” Boldys ze Shred Perspectives Works wykonał świetną robotę.

Jeśli chodzi o treść, to niestety, nie ma jej zbyt wiele. Miałam nadzieję, na trochę dłuższą lekturę. W momencie, gdy już się wkręciłam, zaciekawiłam – skończyło się. Choć z drugiej strony, ile można pisać o tym jak larwy kogoś wżerają? (O tym wspomina także autor w swoim króciutkim wstępie.) Niemniej zakończenie powieści (opowiastki?) nie oznacza końca lektury. Wydawca „dopchał” tę pozycję opowiadaniami Siwca, które wybrał z jego wcześniejszych publikacji. Jest to pewnego rodzaju bonus, choć wydaje mi się, że dorzucony trochę na siłę, gdyż gwóźdź programu pod postacią pełzaczy okazał się zbyt krótki i trzeba było czymś rozepchać dzieło.

Pełzająca Śmierć w wykonaniu Siwca nawet nie próbuje udawać, że ma być czymś ambitnym. Dlaczego? Bo nie ma być czymś ambitnym. To prosta, głupkowata i absurdalna lektura. I w moim mniemaniu taka właśnie powinna być. Tego typu bzdurami zaczytywałam się kilkanaście lat temu i od czasu do czasu miło jest powrócić w tak bezmózgie rejony, dać się im ponieść. Było miło powrócić, udać się w tę sentymentalną podróż. Zarówno treść jak i wydanie, przywodzi na myśl tamte czasy.

Niestety, jeszcze jeden element nawiązuje do przeszłości: korekta i redakcja. Nie wiem czy był to zabieg celowy, w co wątpię, ale sporo błędów raziło mnie po oczach, przez co lektura nie była aż tak przyjemna, jak mogłaby być, gdyby poświęcono więcej czasu na ogarnięcie treści.

Pomimo tych niedociągnięć, uważam, że Pełzającą Śmierć warto mieć. Nawet jeśli nie zamierzacie jej czytać, to warto mieć ją dla samej okładki i po to, by skompletować powstającą serię i cieszyć się tym, jak pięknie prezentuje się na półce. (Lub po to, by mieć w domu coś co ma tytuł, jak jeden z cudownych obrazów Beksińskiego :P) Ja z pewnością pozostanę jej wierna i uzbieram wszystkie tomy, jakie się ukażą. Wam polecam to samo.


Za książkę dziękuję wydawnictwu:
pbhorror