Niewidzialne granice – Kilian Jornet

Niewidzialne granice to druga książka, którą napisał sportowiec Kilian Jornet. Przyznam się bez bicia, że tytuł poprzedniej publikacji („Biec albo umrzeć”), a także okładka tej pozycji, trochę mnie zmyliły. Bardziej byłam nastawiona na biegową opowieść, a tej było tu najmniej.

Autor kojarzy się głównie z biegami długodystansowymi, co też dodatkowo mnie zmyliło. Tutaj, granice, które przekracza, wydają się być o wiele trudniejsze i bardziej niebezpieczne do przejścia.

Tak, myślę, że niebezpieczeństwo najlepiej oddaje akcję książki. Kilian i jego dwóch kompanów przemierzają góry, przekraczając tytułowe granice. To co robią, w jaki sposób to robią, może wydawać się niepoważne. Mała ilość żywności, przedmiotów codziennego użytku. Złe warunki atmosferyczne, kiepski nastrój, ogólne zmęczenie. Te rzeczy nie sprzyjają podróżom po górach. Te rzeczy nie ułatwiają ich dalekiej wędrówki. Jednakże z pewnością wystawiają na próbę ich charakter. Dzięki nim, Ci mężczyźni mogą się sprawdzić, przekonać się, że żyją.

Cała wyprawa wydaje się być nie tylko niebezpieczna, ale wręcz samobójcza. Czytając, zastanawiałam się, po co ludzie tam idą? Dlaczego tak ryzykują? Czy nie lepiej siedzieć bezpiecznie w domu? Po czym czytałam dalej, o przeżyciach jakie im towarzyszyły. O satysfakcji, po zrealizowaniu kolejnego celu. O szczęściu, które to dawała im jazda na nartach. O radości, jaką czerpali z wędrówki. Multum różnorodnych uczuć. Cała masa wspaniałych emocji, którymi dzielili się, które doświadczali wspólnie. Do tego piękne zdjęcia, dołączone do książki. Nie wiele, ale tak piękne, że poczułam ukłucie zazdrości. Tak, w pewnym momencie pożałowałam, że nie ja jestem na samobójczej wędrówce, na której przekracza się własne bariery.

granice

Jornet mówi sporo o wolności, opowiada, kiedy ją odczuwa. Opowiada też o tym, że dzięki górom czuje, że żyje. Sporo opowiada. Niekiedy wywody są tak długie, że trochę zaczynają nudzić. Nieraz zapominamy, że mają one adresata. Ale to nie my jesteśmy jej adresatem. Historia, którą snuje, nie jest kierowana do nas. Opowieść ta, przeznaczona jest dla pewnej kobiety. Można przypuszczać, że ukochanej autora. Niestety przypuszczenia nie mają tu racji bytu. We wstępie dowiadujemy się, że kobieta ta, jest zmyślona. Podobnie jak podróżnicy, ich życie, wszystko to jest tworem wyobraźni. Wyłącznie dwa pierwsze rozdziały są oparte na faktach. Kolejne to fikcja inspirowana przygodami.

I właśnie ta fikcja, jest tu największą wadą publikacji. Niesamowite, niebezpieczne sytuacje, są niesamowitymi i niebezpiecznymi tylko wtedy, gdy są prawdziwe. W momencie, gdy stają się fikcją, w dużej mierze przestają już takie być. Są tylko tworem wyobraźni. Nie mam nic przeciwko tworom wyobraźni, ale one powinny coś wnosić, jakąś ciekawą fabułę, może jakiś morał? Tutaj tego brak. Jest tylko górska opowieść. Opowieść, która owszem, zapiera dech w piersi, niepokoi, ciekawi, wywołuje skrajne emocje… po czym przypominamy sobie, że to wszystko nie prawda. Że tylko początek książki był autentyczny. Reszta to tylko bajka, snuta przez sportowca. Gdy sobie to przypomnimy, gdy sobie to uświadomimy, czar pryska. Przekraczanie granic istnieje w dalszym ciągu, ale jest już nie rzeczywiste, mało atrakcyjne.

Wydanie ładne, jak na SQN przystało. Lekkość, zarówno papieru jak i treści. Dobre tłumaczenie Barbary Bardadyn. Ładna wstawka ze zdjęciami. Ciekawa narracja, intrygująca historia. Głębokie, filozoficzne przemyślenia. Pragnienia i marzenia. Opowieść o nieodpowiedzialnych, samobójczych ludziach, którzy są w stanie poświęcić życie, dla swej pasji. Taka pasja jest, lecz niestety ci ludzie, nie istnieją. Nie ci, opisywani przez Kiliana.


Za książkę dziękuję wydawnictwu:
Wydawnictwo SQN