Dr House- Całkowicie bez autoryzacji – Leah Wilson

House Całkowicie Bez Autoryzacji
Zdarza się, że Prószyński ma mega wyprzedaże na książki. Pewnego dnia, gdy kompletowałam zamówienie na stronie wydawnictwa, zajrzałam do działu promocji. Tam siedział On. „Dr House – Całkowicie bez autoryzacji”. Skusił mnie ładną okładką. No dobra, wcale nie. Skusił mnie ceną, bo 5 złotych za książkę to nie dużo za chociażby samo zaspokojenie ciekawości, czym ona jest. (Ale okładka też ładna, naprawdę!) Kupiłam.

Książka jest niczym innym, jak zbiorem artykułów dotyczących głównie tytułowego bohatera serialu. Czytając niektóre z nich, zaczęłam zastanawiać się, czy Ci ludzie się nudzą? Bo kto normalny zagłębia się i analizuje postać tak dokładnie? Jakie było moje zdziwienie, gdy odkryłam, że kilka kolejnych tekstów zostało stworzonych przez psychologów, którzy uznali, że genialne będzie grzebanie w psychice fikcyjnej postaci.

Aczkolwiek trzeba przyznać, że niektórzy z nich doszli do ciekawych wniosków. Jedna z teorii głosiła iż Wilson nie istnieje, jest zmyślonym przyjacielem. Bo w końcu kto chciałby zadawać się z…
Chciałam napisać, „ze skurwielem”, jednak coś mnie powstrzymało. A konkretniej to powstrzymał mnie esej pt. „Natura prawdziwego skurwiela” , w którym autorka udowadnia, że House, wbrew powszechnie panującej opinii, skurwielem nie jest.

Za to często jest on porównywany do Sherlocka Holmes’a. Wiele artykułów nawiązywało do słynnego z powieści detektywa. Jak się okazuje, są do siebie bardzo podobni. Obaj uzależnieni, posiadający wiernych kompanów, mieszkający pod tym samym numerem. Niestety można odnieść wrażenie, że mnóstwo porównań było wyszukiwanych czy wręcz wymyślanych na siłę, aby uwypuklić podobieństwo postaci, które tak prawdę mówiąc, powalające nie jest.

Niby każdy artykuł miał być inny. Niby miał ukazywać inną perspektywę. Jednak niemal we wszystkich była jedna stała. W prawie każdym tekście House był nazywany mizantropem. Nie jest to słowo często i nagminnie używane w codziennym życiu, dlatego szczególnie zwraca na siebie uwagę. Mało tego, czytając je kilkadziesiąt razy podczas około 300 stronicowej lektury, staje się to dość irytujące. Może tylko dla mnie. I może tylko na mnie zadziałało to tak, że poziom mizantropii gwałtownie się u mnie podniósł po przeczytaniu tych mizantropijnych tekstów.

Jednak jeden esej zasługuje na moje wyróżnienie, ale tylko dlatego, że się wyróżniał. A wyróżniał się bardzo, niestety nie w sensie pozytywnym. Jeden z autorów postanowił rozmawiać w nim sam ze sobą. Nie bardzo wiem po co. Nie bardzo rozumiem dlaczego. Chyba chciał przywołać swojego „wewnętrznego House’a”, co wg. mnie, wyszło beznadziejnie. Może w oryginale ten zabieg wyglądał lepiej, tego nie wiem. Jednak facet sam nie do końca chyba wiedział co robi i zagubił się w tym totalnie. Nie wiem ile razy jego magiczna postać omyłkowo zmieniała płeć. Naprawdę ciężko mi określić co to było, kim to było i po co to było. Fajnie, że miał „oryginalną” wizję, szkoda, że czytelnik musiał się z nią męczyć.

W tekstach pojawił się także zarzut do twórców serialu, którzy niektóre sytuacje tłumaczyli zbyt dosadnie, traktując przy tym swoich widzów jak idiotów. To ciekawe spostrzeżenie, jednak podążając tym tropem i zaznajamiając się z książką, możemy uznać, że ona także została napisana dla idiotów. Wszystko wytłumaczone, podane na tacy w dodatku przyprawione (za mocno) nadinterpretacją i naciąganymi teoriami.
Ale spokojnie, autorzy nie wszystko wymyślali sami. Wielu z nich ma sporo odwołań i dość obszerną bibliografię z jakiej korzystali. Szkoda tylko, że większość znajdujących się tam odnośników prowadzi do Wikipedii.

Oczywiście, jak przystało na książki wydawane w ostatnim czasie, nie mogło się obejść bez sporej ilości błędów, głównie literówek. Dlatego czytając, niech nikogo nie zdziwi na przykład „boża laska”.

Wypadałoby podsumować, jakoś zakończyć. Tak teraz patrzę, i myślę, że tekst ten wypadł dość negatywnie. Właściwie poza piękną okładką i ceną nie było tu żadnych pozytywów. Artykuły nie są zachwycające, jednak zdarzają się w nich elementy dość ciekawe. Zdarza się, że podczas czytania przebiega nam przez głowę myśl: „ha, o tym nie pomyślałam…”. Jednak dla tych kilku myśli, nie warto czytać. Nie warto, jeśli nie jesteś fanem serialu. Z kolei jeśli oglądałeś House’a – spróbuj. Nie mówię, o nałogowym oglądaniu. Po prostu jeśli z własnej woli, zdarzało Ci się śledzić poczynania tego MIZANTROPA, książka może Cię zainteresować. A przynajmniej zaspokoić Twoją ciekawość. I tak też było w moim przypadku. Nie jestem nią zachwycona. Nawet nie powiem, że mi się podobała. Ale mimo tych kilku, irytujących mnie rzeczy, przebrnęłam przez nią. I tak, moja ciekawość została zaspokojona. Za taką cenę, to mi wystarczy.