Cienie spoza czasu

Cienie Spoza Czasu


Nowiutka książka, świeżego, dobrze rokującego (w moim subiektywnym odczuciu), albo raczej mam nadzieję, że dobrze rokującego wydawnictwa. Oczywiście mowa o Wydawnictwie Dobre Historie

Normalnie byłaby tutaj recenzja, ale jej nie ma. Dlaczego? Bo postanowiła udać się na konkurs do Carpe Noctem. Jak postanowiła, tak też zrobiła. Zbytnio nie miałam nic do gadania. Powiedziała co miała do powiedzenia, wyszła i trzasnęła drzwiami. Do tej pory nie wróciła. Zaczynam się martwić. Mam nadzieję, że nic jej się nie stało…

Edit:

Recenzja cała i zdrowa. Wróciła do mnie szczęśliwa. Powiedziała, że jakieś wyróżnienie w konkursie dostała czy coś… Pogratulowałam. Najgorsze jest to, że oznajmiła mi, że się wyprowadza ode mnie i teraz tam, u Carpe Noctem będzie mieszkać… Ale niewdzięczna… Ale co zrobić. Jak ktoś chce ją odwiedzić, to jest tutaj:

www.carpenoctem.pl/recenzje/cienie-spoza-czasu-4

Edit2:

Recenzja jednak mnie kocha. Posiadła niesamowitą umiejętność klonowania i powiedziała, że chce zostać ze mną, będąc jednocześnie z dala ode mnie. Nie wiem o co jej chodzi, ale jak chce tu mieszkać, niech sobie mieszka:

H. P. Love­craft jest uzna­wany za kla­syka w dzie­dzi­nie hor­roru. Jego utwory od lat są inspi­ra­cją dla innych twór­ców, nie tylko w tym gatunku. Anto­lo­gia „Cie­nie spoza czasu” wydana przez świeże, dopiero racz­ku­jące wydaw­nic­two Dobre Histo­rie jest hoł­dem odda­nym samot­ni­kowi z Providence.

Wstęp został napi­sany przez S. T Joshi’ego, kry­tyka lite­rac­kiego, sły­ną­cego wła­śnie z fascy­na­cji Love­cra­ftem. W swoim dorobku ma wiele tek­stów na jego temat, jest także auto­rem bio­gra­fii. Dla­tego nie wyobra­żam sobie, by ktoś inny lepiej nada­wałby się do tej roli. Chyba nikt inny nie posiadł takiej wie­dzy na jego temat, jak Joshi. Zatem nikt inny nie mógł tak dobrze napi­sać wstępu do tej wła­śnie książki.

Pierw­sze opo­wia­da­nie jest o detek­ty­wie, który pró­buje odna­leźć nie­ty­powy i nie­zwy­kle popu­larny nar­ko­tyk, jakim jest Aklo. Mimo iż jest ono dość krót­kie, to za sprawą Alana Moore’a, jeste­śmy w sta­nie odczuć nie­wąt­pliwą inspi­ra­cję samot­ni­kiem z Pro­vi­dence. Ów nar­ko­tyk, do zwy­kłych nie należy. Aklo z „Dzie­dzińca” jest czymś zde­cy­do­wa­nie więcej.

F. Paul Wil­son, lau­reat Bram Sto­ker Award mówi o Sosna­kach, cho­ciaż nie do końca. Główny boha­ter opo­wia­da­nia „Pust­ko­wia”, prosi swą byłą dziew­czynę o pomoc w zba­da­niu histo­rii Dia­bła z Jer­sey. Co oczy­wi­ście tro­chę mija się z prawdą, gdyż cho­dzi mu o inne nad­przy­ro­dzone rze­czy. Jest to jeden z lep­szych tek­stów w anto­lo­gii. Jako, że jest długi, pozwala dogłęb­nie wczuć się w panu­jący tam kli­mat. Uka­zuje jak zja­wi­ska nad­przy­ro­dzone z początku są wyśmie­wane. Pod­cho­dzi się do nich scep­tycz­nie, jed­nak cie­ka­wość jest sil­niej­sza. Pra­gnie się pozna­wać to, co nie­znane, z cza­sem coraz bar­dziej. Do tego stop­nia, że staje się to prio­ry­te­tem, obse­sją, rze­czą naj­waż­niej­szą w życiu. Naj­waż­niej­szą i wła­ści­wie jedyną, jaka ma zna­cze­nie, bo po pew­nym cza­sie, nawet życie samo w sobie, prze­staje mieć jaką­kol­wiek wartość…

Kim New­man i jego „Gruba ryba” wprost powa­lają… ilo­ścią przy­pi­sów. Przy­pis na przy­pi­sie, w mię­dzy­cza­sie jesz­cze przy­pis. Szkoda, że nie ma przy­pisu do przy­pisu, może wtedy czy­ta­łoby się lepiej. Ale poważ­nie, zasta­na­wia­łam się czy moja praca dyplo­mowa nie miała ich mniej. Przez to czyta się potwor­nie. Ciężko zagłę­bić się w fabułę, co chwilę prze­no­sząc wzrok na dół strony, by zasię­gnąć tam wie­dzę odno­śnie poru­sza­nego wątku.

Gra­ham Master­ton – autor, któ­rego prozę znam dość dobrze. Wła­ści­wie to ośmielę się rzec, że jedyny w anto­lo­gii, z któ­rego utwo­rami jestem dobrze zazna­jo­miona. Już jako dziecko zaczy­ty­wa­łam się w jego powie­ściach, dla­tego teraz wycze­ki­wa­łam momentu aż dobrnę do opo­wia­da­nia „Will”. Z przy­kro­ścią stwier­dzam, że się zawio­dłam. Nie powiem, że opo­wia­da­nie było tra­giczne, jed­nakże nie powa­liło mnie na łopatki. Może dla­tego, że mia­łam zbyt wygó­ro­wane ocze­ki­wa­nia, a może po pro­stu było słabe. To, że miało zale­d­wie kil­ka­na­ście stron, na początku wyda­wało mi się być wadą. Po prze­czy­ta­niu, uzna­łam to za jego zaletę.

„Pier­wia­stek zła” Edwarda Lee, krót­kie, jed­nakże wystar­cza­jąco dłu­gie, aby zdą­żyły się wylać wnętrz­no­ści. Jest to nie­wąt­pli­wie plu­sem w tym przy­padku, podob­nie jak cie­kawa sce­ne­ria i cha­rak­ter głów­nego bohatera.

„W labi­ryn­cie Cthulhu” Ian Wat­son pre­zen­tuję pew­nego rodzaju walkę o prze­trwa­nie pod­czas inwa­zji. Całość w porządku, ale na szcze­gólne uzna­nie zasłu­guje zakończenie.

O życiu i śmierci. O miło­ści, stra­cie, nauce i poszu­ki­wa­niach. Świetna, wcią­ga­jąca nar­ra­cja w pierw­szej oso­bie liczby poje­dyn­czej to zaofe­ro­wał nam Mort Castle w tek­ście „Sekret noszony w sercu”. Jeden z lep­szych tek­stów w anto­lo­gii. A przy­naj­mniej taki, który nie zanu­dza czytelnika.

Spo­tka­łam się z wie­loma kry­tycz­nymi opi­niami odno­śnie opo­wia­da­nia Alana Deana Fostera „Wystą­pił błąd kry­tyczny pod adre­sem…”, jed­nakże mi oso­bi­ście przy­pa­dło do gustu. Jest zde­cy­do­wa­nie bar­dziej nowo­cze­sne. Jak widać, Wielcy Przed­wieczni mogą ist­nieć rów­nież, w rze­czy­wi­sto­ści wir­tu­al­nej, co oka­zało się dość nie­ty­po­wym i cie­ka­wym zabiegiem.

„Przy­cią­ga­nie” Ram­seya Camp­bella wyda­wało mi się być nie­sa­mo­wite. A dokład­niej: nie­sa­mo­wi­cie naiwne. Może to jakaś róż­nica kul­tu­rowa, acz­kol­wiek trudno mi uwie­rzyć, że można sobie wejść do sklepu z meblami i popro­sić wła­ści­ciela, żeby wpu­ścił nad do jakie­goś nie­odwie­dza­nego pomiesz­cze­nia, bo rze­komo mogą być tam dawne zapi­ski. Ode­bra­łam to opo­wia­da­nie nega­tyw­nie, wła­śnie przez to i przez to, że autor (tudzież tłu­macz) sam nie do końca mógł się zde­cy­do­wać jak nazywa się główny boha­ter. Raz Ingles, innym razem Ingels. To wystar­czyło, aby znie­chę­cić mnie do lek­tury i spra­wić, abym czy­tała szybko i do końca uważ­nie, byleby tylko dotrzeć do końca.

Z kolei „Pan tej ziemi” które napi­sał Gene Wolfe to opo­wia­da­nie w któ­rym posta­cie są dobrze dopra­co­wane. Spe­cy­ficzny, dość iry­tu­jący, spo­sób mówie­nia dziadka, łatwo wyło­wić spo­śród dia­lo­gów. Każda z postaci ma ele­gancko dosto­so­wany język, co nadaje opo­wia­da­niu kli­mat. Kli­mat, w któ­rym można się zato­pić i być świad­kiem dziw­nych zja­wisk, jakie mają tam miejsce.

Opo­wia­da­nie naj­gor­sze z całej anto­lo­gii, ale wyłącz­nie dla­tego, że total­nie nie odpo­wiada mi jego temat to „Iran Poli­ti­cal Fic­tion” które Tomasz Dra­ba­rek naszpi­ko­wał poli­tyką, histo­rią i jaki­miś wojen­nymi roz­gryw­kami. Pisane zręcz­nie, cie­ka­wie, jed­nakże zupeł­nie tego nie kupuję i naprawdę, bar­dzo ciężko było mi przez to prze­brnąć, lecz tak jak mówię, wyłącz­nie przez wybraną tematykę.

Anto­lo­gia wydaje mi się dość nie­równa, zróż­ni­co­wana. Jed­nakże jak anto­lo­gia mogłaby być równa? Prze­cież inni auto­rzy, inny styl pisa­nia, inny wątek. Jed­nemu to się spodoba, dru­giemu tamto. Jed­nak mi nie spodo­bała się głów­nie jedna rzecz: błędy. O mylo­nym w opo­wia­da­niu nazwi­sku już wspo­mi­na­łam, ale wystę­puje tu też naj­róż­niej­sze błędy języ­kowe czy też „sło­wo­twór­stwo” potocz­nie nazy­wane lite­rów­kami. I tak na przy­kład możemy się zetknąć z takim ewe­ne­men­tem jak: „pra­wie­dli­wość”. Ciężko okre­ślić kto zawi­nił: autor, czy tłu­macz. Obser­wo­wa­łam gor­li­wie etapy powsta­wa­nia anto­lo­gii, śledzi­łam postępy prac. Mam wra­że­nie, że skła­da­nie wszyst­kiego do kupy, było robione w pośpie­chu, na ostat­nią chwilę. Przy­pusz­czam, że stąd te perełki języ­kowe, co nie­stety działa bar­dzo na nie­ko­rzyść całej lek­tury. Ale jeden frag­ment mnie tak zauro­czył, że wprost nie jestem w sta­nie się mu oprzeć, muszę go zacy­to­wać: „Wzrok Ingelsa wypeł­niały miga­jące świa­tełka roz­siane wokół, towa­rzy­szyły im orszaki punk­ci­ków roz­pro­szo­nych wokół mniej­szych, przy­wo­dzą­cych na myśl paso­żyty. Ingels obra­cał się, a jarzące się wszę­dzie wokół widoki zapi­sy­wały się w jego pamięci jak ryte dłutem.”

I to by było na tyle. Czas zakoń­czyć tą recen­zję, gdyż WOKÓŁ robi się już ciemno. Pora na inną lek­turę, mam nadzieję, że tym razem lep­szą i wcią­ga­jącą nie co kil­ka­dzie­siąt stron, a jed­no­li­cie pasjo­nu­jącą na każ­dym kroku…