Anatomia depresji. Demon w środku dnia. – Andrew Solomon

„Anatomia depresji. Demon w środku dnia.” nie jest zwykłym, naukowym bełkotem, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Jednakże nie brak w niej wielu informacji, dzięki którym możemy znacząco poszerzyć wiedzę na temat tej choroby.

Andrew Solomon z zawodu jest pisarzem. Choć fikcja literacka nie jest mu obca, nie znajdziemy jej w owej książce (przynajmniej tak mówi). Choć czasem wydaje się, że treść została wyolbrzymiona, podkoloryzowana, podobno tak nie jest. Przez te barwne opisy, widzimy jak potężna jest to choroba i z jaką mocą uderza w swą ofiarę i jej bliskich. Jakie spustoszenie sieje w ich życiu.

Kto jak kto, ale autor wie to najlepiej. Andrew sam stał się ofiarą depresji, dlatego też zna ją od podszewki. Ma potężną wiedzę, wynikającą głównie z doświadczenia, które zyskał podczas ciężkich lat zmagania się z nią. Opisuje swoją przeszłość, wspomnienia, ale nie jest to książka autobiograficzna. Swoją historię przemyca, kawałek po kawałku, w sposób intrygujący, ale też wzbudzający współczucie.
Treść podzielona jest na dwanaście rozdziałów. Ale choć tematy bardzo od siebie odbiegają, nie czuć tej przepaści między nimi. Są jedną, spójną historią. Jest ta ciągłość, dzięki czemu płyniemy lekko przez całość, dowiadując się więcej i więcej, zarówno o chorobie jak i o samym autorze. Uzyskujemy też informacje o innych chorych, z którymi Solomon miał okazję porozmawiać. Są to opowieści smutne, ale także dające wiele nadziei.

„Anatomię depresji” znalazłam po latach, pośród moich książek. Wydana w 2004 roku, czyli prawdopodobnie dziesięć lat czekała, aż skończę ją czytać. Kartka- zakładka znajdująca się w okolicach pierwszego rozdziału, świadczy o tym, że kiedyś ją zaczęłam, ale najwyraźniej coś mnie rozproszyło. Teraz tam wróciłam. Zaczęłam od początku i z niesłabnącą ciekawością, dotarłam do samego końca. Było warto.