Sto dni bez słońca – Wit Szostak

„Sto dni bez słońca” to opowieść, którą snuje Lesław Srebroń, będący na wysepce, podczas wymiany uniwersyteckiej. Opowieść snuta wzniośle, poważnie, bo właśnie za takiego człowieka, jej autor pragnie uchodzić.

Mówiąc autor, mam tu na myśli Lesława, który to opisuje starannie swój pobyt na Finneganach. Jednakże twórcą tej postaci, osobą, która wykreowała świat, w którym Srebroń żyje, życie w któym uczestniczy, jest Wit Szostak. I trzeba przyznać, że ów świat, ową rzeczywistość wykreował starannie, z dbałością o szczegóły. I choć w dużej mierze jest to fikcja literacka, to tak ściśle zakorzeniona w naszej codzienności, że bez problemu możemy się tam odnaleźć i traktować dzieło niemal jak zwyczajną obyczajówkę. Z pewnością jest to zaleta dla tych, którzy nie przepadają za fantastyką i daleko idące odstępstwa od rzeczywistości nie są im po drodze.

100dni

Lesław Srebroń zafascynowany jest powieściami polskiego fantasty Filipa Włócznika. Twórczość Włócznika towarzyszy mu bez przerwy. Odnajduje go wszędzie i we wszystkim, wciąż wychwalając jego wielkość. Srebroń zachwyca się także wykładowcami, którzy wraz z nim przekazują swą wiedzę na niewielkiej wysepce. A co najważniejsze, zachwyca się też sobą.

„Sto dni bez słońca” to książka pełna zachwytów. Jednakże nie zawsze są one adekwatne. Często przesadzone, przerysowane, niekiedy nawet nie zrozumiałe. Wszystko przez to, że na cały świat skonstruowany przez Szostaka, patrzymy oczami Srebronia. Ten z kolei, jakby oderwany od rzeczywistości, nie do końca postrzegający świat takim, jakim jest.

Lesław jest postacią barwną, wyrazistą. Jego zbyt wysokie poczucie własnej wartości sprawia, że wielu rzeczy nie widzi. Wiele z nich widzi przeinaczone, co oczywiście jest świetnym powodem do drwin, które także są dla niego niedostrzegalne.

Szostak stworzył bohatera, który wzbudza multum emocji. Z jednej strony mi go żal, podczas lektury niejednokrotnie ogarniało mnie współczucie. Z drugiej natomiast, jest on dla mnie irytujący. Denerwuje mnie jego naiwność, która osiąga tu kolosalne rozmiary. Irytuje mnie jego pewność siebie. A jednocześnie nie mogę wyjść z podziwu, widząc jak dobrze działa u niego mechanizm wyparcia, jak pielęgnuje go w sobie, dba, aby nigdy się nie zepsuł. Postać Srebronia wyzwalała we mnie olbrzymią ambiwalencję. Człowiek mądry, w jego mniemaniu wręcz genialny. A z drugiej strony tak głupi i nieporadny życiowo, że momentami przykro było się temu przyglądać.

Jeśli jest tyle emocji, można uznać, że książka jest dobra. Oddziałuje na czytelnika, sprawia, że ten coś czuje, a nie tylko bezmyślnie przewraca strony. Sam główny bohater, a zarazem narrator byłby wystarczający, by zachwycić się powieścią. Ale dostajemy tu coś więcej. Szostak pokazuje nam życie pracowników naukowych. Oczywiście jest to obraz przejaskrawiony. Taka akademicka satyra, wyśmiewająca zarówno wykładowców jak i studentów. Obrywają tutaj nie tylko oni, ale także system kształcenia oraz pisarze fantastyki.

Wszystko to opisane jest w sposób niezwykle ciekawy. Bardzo krótkie rozdziały, sprawiają, że czyta się szybko i sprawnie. Po zakończeniu jednego, momentalnie ma się ochotę na kolejne, aby nie przerywać tej fascynującej historii. Zatem czytamy dalej, po kolei chłonąc tę opowieść, wczytując się w karty pamiętnika Lesława, obserwując jego życie.

„Sto dni bez słońca”, może się wydawać zabawną opowiastką, wyśmiewającą wszystko wokół. Może trochę w tym prawdy, jednakże już zdążyłam zaobserwować, że Szostak nie pozostawia swych powieści bez czegoś głębszego, poważniejszego, wręcz melancholijnego. Tak jest i tutaj. Są momenty, gdy czyta się ciężko, z powodu ogarniającego nas smutku. I choć podczas lektury czujemy się źle, brniemy dalej, z wielkim zaciekawieniem. Brniemy, brniemy, a ten smutek otula nas coraz bardziej. Tak bardzo, że w końcu możemy dostrzec, jak przerażające może być życie, które wydaje się być idealne. Tak bardzo, że na pewnym etapie rozumiemy, jak dużą rolę odgrywa tu samotność. Samotność, która gdy już złapie w swoje sidła, to tak łatwo nie puszcza.


Za książkę dziękuję wydawnictwu:
powergraph logo