Wróżenie z wnętrzności – Wit Szostak
„Wróżenie z wnętrzności” swoim tytułem przywodzi na myśl krwawy obraz. Ludzie, którzy widzieli co czytam, nie byli zbytnio zaskoczeni, znając mój gust, moje zamiłowanie do masakry w książkach. Myślę natomiast, że zaskoczeni byliby, gdyby zobaczyli co faktycznie skrywa najnowsza powieść Wita Szostaka. Jest ona zupełnie czymś innym, niż możemy spodziewać się po tytule. Czymś, po co z chęcią mogłyby sięgnąć osoby, które typowego horroru nie lubią, gdyby nie zmylił i nie odstraszył ich wprowadzający w błąd tytuł.
Czy to źle, że jest czym innym? Czy to źle, że nie jest to horror, że krew się nie leje? Nie. Wręcz przeciwnie. Najstraszniejsze, najokropniejsze rzeczy, nie są nierealne, fikcyjne. To co najbardziej przerażające, jest realne, zwykłe, pospolite. Normalni ludzie, zwyczajne sytuacje. Życie. Życie jest tym, co wywołuje najwięcej lęku. I właśnie o życiu, opowiada nam autor.
Wit Szostak to pseudonim, pod którym pewien filozof z Krakowa tworzy, przełamując gatunkowe schematy. A tworzy bardzo dobrze, o czym świadczyć mogą liczne nominacje, a także zdobyte nagrody literackie jak chociażby Nagroda im. Janusza A. Zajdla. Na temat wcześniejszej twórczości autora nie wypowiem się, gdyż nie miałam z nią do czynienia na większą skalę. Jednakże „Wróżenie z wnętrzności” bardzo dobitnie uświadomiło mi, że to wielki błąd, który jak najszybciej trzeba będzie naprawić.
To co rzuca się w oczy jako pierwsze, to przepiękna okładka. Myślę, że Powergraph jest na dobrej drodze, do przekonania mnie, że jednak twarda oprawa to nie taka wielka tragedia, jak zawsze uważałam. Wspaniała, czarna okładka z kontrastującymi, białymi napisami. Na środku rzeźba kucającej kobiety, bez głowy. Prostota i minimalizm. To jedna z tych okładek, jedno z takich wydań, obok których nie jestem w stanie przejść obojętnie. Z okładki dowiadujemy się także, że jest to książka z serii Kontrapunkty.
Gdy już skończyłam zachwycać się wydaniem i postanowiłam rozpocząć lekturę, wystarczyło pierwsze zdanie, bym zakochała się w tej książce. Oficjalnie mogę stwierdzić, że wierzę w miłość od pierwszego zdania. I taka miłość przytrafiła mi się właśnie tutaj. Narracja mnie powaliła swą prostotą, niekiedy chaosem. Zauroczyła sobą, sprawiła, że czytałam zafascynowana nie chcąc odrywać się od lektury. Jednakże wielokrotnie zmuszałam się do odłożenia książki, rozwlekałam czytanie w czasie, bo nie chciałam, by przygoda za szybko się skończyła.
Narratorem jest tutaj Błażej – głupi brat, swojego mądrego brata Mateusza. Tak to określa, tak mówi. A w zasadzie to nie mówi, tylko szepcze. Błażej wyszeptuje nam całą opowieść. Opowieść o życiu jego – głupiego Błażeja, tylko Błażeja. O życiu swego brata Bliźniaka, mądrego Mateusza. O życiu żony jego mądrego brata, równie mądrej i pięknej Marty – Bogini. O życiu ich ojca, matki, osób, które ich odwiedzają. O życiu. O życiu ogólnie, o życiu w Poświatowie na dworcu, gdzie teraz mieszkają. O życiu jakie było, jakie przeminęło, jakie jest i jakie być by mogło. Życie, życie jest tu kluczowe.
Nasi bohaterowie mieszkają z dala od wszystkich. Daleko, w wyremontowanym dworcu. Ich życie wydaje się być idealne, sielankowe, możemy go zazdrościć. Ale to tylko pozory. Ich codzienność, różni się od codzienności jaką znamy. Wydaje się być taka beztroska, że czytając, ma się chęć także zostawić wszystko i uciec przed rzeczywistością. Bo ucieczka jest tu istotna. To rzecz, która jest wspólna dla bohaterów. Ale każdy uskutecznia ją na własny sposób. Niektórzy uciekają z kraju, inni chowają się przed zwyczajnością, codziennością. A jeszcze inni, jak Błażej, uciekają i chowają się wewnątrz siebie, gdzie nikt nie ma do nich dostępu. Wtedy pozostaje już tylko wróżenie z tytułowych wnętrzności. Rozpamiętywanie, rozgrzebywanie ich, wracanie do przeszłości i mierzenie się z rzeczami, które gryzły nas dawno temu. Bo one tam są, zawsze będą. Gdyż tak naprawdę, przed niektórymi rzeczami, po prostu nie da się uciec.
„Wróżenie z wnętrzności” to publikacja bardzo melancholijna. Wciąga, choć fabuła nie jest bardzo skomplikowana. Można wręcz powiedzieć, że w książce nie wiele się dzieje. Nie ma tu wartkiej akcji, a ludzie żądni wrażeń mogą na nie czekać z utęsknieniem i nigdy się ich nie doczekają. Ale ten spokój jaki serwuje nam Szostak, ta cisza, ta melancholia i wszechogarniający smutek są tak dotkliwe, że zatapiamy się w lekturze. Zatapiamy się w opowieści snutej, szeptanej przez Błażeja i choć z pewnością nie jest to podróż łatwa, nie chcemy jej kończyć. Choć nie jest to przygoda dająca ukojenie, tkwimy w niej, zyskując coraz większą dozę lęku przed światem. Ogrom niedopowiedzeń zmusza nas do myślenia, do rozważań o przemijaniu, utracie czy też o ucieczce. I w pewnej chwili dochodzimy do momentu, że sami też chcielibyśmy uciec. Może nawet rozważamy jak to zrobić. A gdy w końcu dotrze do nas, że jest to niemożliwe, smutek pogłębia się jeszcze bardziej. Ale to jeden z najprzyjemniejszych smutków, jakie w życiu doświadczyłam. I to jedna z lepszych książek, jakie w ostatnim czasie przeczytałam.
Za książkę dziękuję wydawnictwu:
