The Room Of The Lost Child – Escaperooms.pl
Pierwszy raz w escaperoomie. Gdzie iść? Tu wybór był dla mnie prosty: do Escaperooms, bo to pierwsze tego typu miejsce w Gdańsku. Kolejne pytanie: jaki pokój wybrać? No i tutaj zaczęły się schody. Do wyboru mamy aż sześć pokoi. W zasadzie, to dość szybko podjęłam decyzję. Pokój 4 – The Room Of The Lost Child . Co mną kierowało? Pierwsza myśl: „pokój dziecka, czyli zapewne dużo zabawek, będzie przyjemnie, łatwo, w sam raz na początek”. Przyjemnie było, to prawda. Łatwo? Nie ma mowy. Widać mój wybór nie był trafny, pod tym względem.
Jest jeszcze jeden argument, który skłonił mnie do podjęcia takiej decyzji. Grafika na stronie. Upiorna dziewczynka z zakrytą włosami twarzą, urywająca głowę pluszowego misia. Wyglądem przypominająca Samarę z „The Ring”. Graficznie był to dla mnie zdecydowany faworyt. Jako miłośniczka horroru napaliłam się na ideę przerażającego pokoju. Czy było strasznie? Niestety nie. Ale nie znaczy to, że mi się nie podobało.
Wybór pokoju, wybór terminu, godziny, ilości osób. Kilka kliknięć i rezerwacja załatwiona. Szybko, sprawnie, bezproblemowo. Niestety dojazd przysporzył trochę problemów. Nie spóźniam się, nienawidzę się spóźniać, nie cierpię gdy ktoś się spóźnia. Ale autobus postanowił nie przyjechać, w ostatniej chwili kombinowaliśmy jak dostać się w inny sposób na miejsce. W międzyczasie zadzwoniłam dowiedzieć się, czy godzinna gra ma rezerwację na półtorej godziny, bo pół godziny to „zapas dla spóźnialskich”. Niestety nie. Pół godziny jest: „na sprzątanie”.
– Na sprzątanie? Zwariowali? Co oni niby będą sprzątać przez pół godziny? – powiedziałam do mojego towarzysza ze zdziwieniem. Później dowiedzieliśmy się co.
Dlaczego piszę o naszej przygodzie z dojazdem? Dlatego, że jak wspomniałam, nienawidzę się spóźniać. Byłam wściekła na komunikację miejską, zła na siebie, że nie wyjechałam z domu pięć godzin wcześniej, aby być punktualnie. I obawiałam się, że te negatywne uczucia wpłyną niekorzystnie na moją grę. Obawiałam się, że będę cały czas myślami w okolicach mojego aż 6-cio minutowego spóźnienia i nie będę w stanie skupić się w pełni na rozgrywce.
Nic takiego nie miało miejsca. Gdy już wejdzie się do pokoju, za zamkniętymi drzwiami zostaje wszystko. I spóźnienia i problemy, choroby, niezapłacone rachunki, rzeczy do zrobienia i te, które zrobiliśmy, ale źle. Nic takiego nie ma wstępu do pokoju, w którym odbywa się rozgrywka. Pełne skupienie, koncentracja i dążenie do celu, jakim jest odnalezienie rozwiązania/ wyjścia.
Oczywiście zanim nas zamkną, jest małe wprowadzenie. Czyli standardowo: nie psujemy rzeczy, nie robimy nic na siłę itd. O tym, że nie robimy zdjęć nawet nie trzeba było nam mówić. Telefony wrzuciliśmy do plecaków i zostawiliśmy. Jeden minus: brak szatni. Nie wiem czy to problem przejściowy, tymczasowy, czy w ogóle szatnia nie jest przewidziana, ale to jest coś, co zdecydowanie przydałoby się w takim miejscu. Kanapa na kurtki co prawda wystarczyła, ale wieszaki czy szafki nie zaszkodziłyby, a z pewnością podniosłyby komfort graczy.
Przywitaliśmy się z obsługą i poznaliśmy naszego Mistrza Gry, który pokrótce wprowadził nas w klimat rozgrywki. Tak jak wspominałam: The Room Of The Lost Child. Krótko mówiąc, wchodzimy do dziecięcego pokoiku i szukamy wskazówek, aby dowiedzieć się kto porwał dzieciaka i wyjść z pokoju. Brzmi banalnie? Na szczęście banalne nie jest.
Weszliśmy do niewielkiego pokoiku. W rogu wisiał monitor, na którym odliczany będzie czas: 60 minut. Powyżej kamera, przez którą Mistrz Gry nas obserwuje. W razie czego może dawać nam wskazówki, wyświetlając je na monitorze. Jest też „Panic button”, na wypadek gdyby ktoś musiał na chwilę wyjść. Od początku wiedziałam, że nie będę chciała go używać. „No to powodzenia!”. Zostaliśmy zamknięci. Zegar ruszył. Odliczanie rozpoczęte. Mamy godzinę!
Oboje pierwszy raz byliśmy w miejscu tego typu. Nie do końca wiedzieliśmy czego się spodziewać. Niczego nie ustalaliśmy przed przyjściem. Gdy tylko zegar ruszył, rzuciliśmy się i po kolei badaliśmy poszczególne elementy pokoiku. A było co badać, sprawdzać i nawet podziwiać. Wystrój był rewelacyjny. Świetnie oddany pokoik dziecka. Poczułam się, jakbym znów była mała. Pewnie w innych okolicznościach chętnie pobawiłabym się zabawkami, ale przecież czas ucieka, trzeba szukać rozwiązania. Na początku szło nam dobrze, albo tak mi się wydaje. Były momenty, że zwalnialiśmy, mieliśmy chwilę zastoju, ale po jakimś czasie zastanowienia znów ruszaliśmy do przodu. Tak jak wspominałam, byłam tylko „tu i teraz”, skupiona na grze, nic innego się nie liczyło w danej chwili.
Dopracowany wygląd pomieszczenia pozwalał na oderwanie się od rzeczywistego świata. Można było uwierzyć w to, że naprawdę znajdujemy się w dziecięcym pokoju i szukamy dzieciaka. Dodatkowo z głośników leciała muzyczka, która momentami była irytująca. A po pewnym czasie tak się wryła w mózg, że chciało się jej słuchać non stop. Z kolei później można było się uodpornić, albo też wpaść w wir poszukiwań do tego stopnia, że w ogóle nie było jej słychać. To mniej więcej tak, jakby puścić sobie zapętlone, godzinne nagranie czołówki z Happy Three Friends. Po jakimś czasie już nie zwraca się na to uwagi. Zabieg z muzyką tego typu, bardzo dobry. Po pierwsze, pomagał nam jeszcze bardziej wkręcić się w klimat pomieszczenia. A po drugie, izolował nas od dźwięków z zewnątrz. Mimo wszystko, zdarzało mi się słyszeć dźwięki z poza pokoju. Choć nie jestem pewna, czy to moja wyobraźnia, czy sygnał przebijał się z za ściany. Kilka razy złapałam się na tym, że słyszałam dźwięk i biegłam do monitora sprawdzić czy nie ma tam wskazówki. Ale nic nie było. Dźwięk ten był przytłumiony, myślę, że pochodził z innego pokoju. Wniosek? Albo mam za dobry słuch, albo chorobę psychiczną, albo po prostu pokoje nie są za dobrze wygłuszone. [Edit: Mój towarzysz niczego takiego nie słyszał. Rozmawiałam też z obsługą, w tym czasie nikogo poza nami nie było. To znaczy, że jednak coś ze mną jest nie tak.]
Dwa razy zostaliśmy zapytani czy nie chcemy otrzymać wskazówki. Zgodnie stwierdziliśmy, że nie. Niecałe dziesięć minut przed końcem uznaliśmy, że potrzebujemy pomocy, bo chyba utknęliśmy w martwym punkcie. Otrzymaliśmy wskazówkę, ruszyliśmy do przodu, niestety, czas się skończył. Nie udało nam się wydostać.
Gdybyśmy wcześniej skorzystali z pomocy, gdybyśmy zrobili to, zrobili tamto, mogłoby się udać. Ale nie zamierzam tutaj gdybać. Nie uważam, że to, że nie udało nam się wyjść jest porażką i niczym więcej. Dla mnie było to świetne, nowe doświadczenie i genialna zabawa. Nie pamiętam kiedy mój mózg pracował na pełnych obrotach przez całą godzinę bez żadnej przerwy. Chyba limit myślenia wykorzystałam już na najbliższy tydzień.
Podczas gry ukazała się nasza wielka wada. Jesteśmy strasznymi bałaganiarzami. Pod presją czasu, w ferworze walki, tego nie dało się ukryć. Po pokoju rozrzuciliśmy wszystko, co tylko można było rozrzucić. Nawet te rzeczy, które w ogóle nie były nam potrzebne. Z pewnością nie ułatwiło nam to gry. Były momenty, że szukałam jakiejś potrzebnej rzeczy, która okazała się leżeć tuż obok, ale była przykryta stertą innych śmieci. Do kolejnej rozgrywki powinniśmy wynająć sprzątaczkę, albo zabrać ze sobą jakiegoś pedanta, choć wtedy gra może zakończyć się kłótnią. Nie wiem czy taki bałagan zostawiają wszystkie grupy czy my zrobiliśmy wyjątkowy rozgardiasz. Pod koniec widząc ten syf, aż zrobiło mi się głupio i zastanawiałam się czy tego nie pozbierać. Gdy skończyliśmy grę, spojrzeliśmy na stan do jakiego doprowadziliśmy piękny, schludny pokoik dziecięcy i zrozumieliśmy o co chodziło z tym „pół godziny na posprzątanie”. Mam nadzieję, że pół godziny wystarczyło w tym przypadku.
Podobno The Room Of The Lost Child to jeden z trudniejszych pokoi w Escaperooms. Nie wiem czy tak jest, czy chcieli nas pocieszyć. Ale mimo wszystko, uważam, że jak na pierwsze doświadczenie z tego typu grami, poszło nam nieźle. Tym bardziej, że byliśmy tylko we dwójkę. Dodatkowa jedna, dwie osoby mogłyby znacznie usprawnić nasze poszukiwania. Wiadomo, co cztery głowy to nie dwie, a co osiem rąk to nie cztery, czy jakoś tak.
Myślę, że następnym razem będzie trzeba pomyśleć o większej ekipie. A nawet jeśli nie, to kolejna rozgrywka, jakakolwiek by nie była, będzie trochę łatwiejsza. Już wiemy jak to wygląda od środka, jak taka gra działa. Kto nigdy nie był w żadnym Escapie, ma trudniej.
Bawiłam się wyśmienicie i zamierzam bawić się jeszcze nie raz. Oczywiście nie w tym samym pomieszczeniu. Cóż, wiadomo, że pierwszy raz nie zawsze jest tak bajkowy, jak się tego spodziewamy. Nie udało nam się uciec, co nie znaczy, że było mi źle. Następnym razem, może pobawimy się w trójkącie i uda nam się dojść… do rozwiązania.
Miasto: Gdańsk
Miejsce: Escaperooms.pl
Pokój: The Room Of The Lost Child
Termin: 03.11.2015
Godzina: 13.00
Ilość osób: 2
Czas ucieczki: Nie uciekliśmy
Jeśli podoba się Pani taka rozrywka to w całym Trójmieście jest ponad 40 pokoi, w których można się bawić. Sama zwiedziłam już wszystkie z nich i zaczynam jeździć coraz dalej. Na pewno zachęcam do zapoznania się z wydarzeniem, które trwa cały listopad i łączy w jedną ligę aż 6 takich pokoi – Liga Uciekinierów. Polecam też skorzystanie z portalu lockme.pl gdzie znajdzie Pani informacje o tych pokojach, można się też zapoznać z opiniami, choć te, jak wiadomo, bywają wyjątkowo nieobiektywne.