Lato z komarami

Lato z komarami to prosta karcianka z niezbyt oryginalną mechaniką. Gołym okiem widać tu inspirację popularną niegdyś grą o niecenzuralnej nazwie. Tzw. „Pan”, kilkanaście lat temu, był moją ulubioną grą w karty nie tylko z powodu swojej nazwy. Niemal całe czasy gimnazjum spędziłam tłukąc na przerwach w karty, wykładając co raz wyższe figury, blefując i ogrywając rówieśników. Ach, to były czasy… A teraz przychodzi cieplejszy okres (niestety tylko z nazwy) i wkraczają komary!

O co w tym wszystkim chodzi?

Chodzi o to, by jak najszybciej pozbyć się wszystkich kart z ręki. Na początku mamy ich po 6, możemy wyrzucać je tylko pojedynczo. Możemy wyrzucać kartę taką samą lub wyższą o jeden od tej na stosie. Tak, tylko o jeden. To mnie trochę denerwowało na początku, bo moją taktyką było nie tylko wygranie, ale też uwalenie innych i zasypanie ich stosem niepotrzebnych kart. Tutaj nie możemy zrobić takiego manewru, bo jak się nie ma co położyć, to nie bierze się kart karnych, a jedynie ciągnie się jedną dodatkową kartę ze stosu.

No i kolejna różnica jest taka, że można kłaść karty tylko pojedynczo, co spowalnia rozgrywkę, ale też uniemożliwia chamskie oszukiwanie, jakie miało miejsce w przypadku karcianej inspiracji.

komary rozlozone

Tak, ciężko mi spojrzeć na tę grę tak na świeżo, nie przez pryzmat swoich karcianych doświadczeń sprzed lat. Trudno to zrobić, gdyż ta gra nie jest świeża. Dla mnie jest to odgrzebany pomysł, odgrzany kotlecik, który został poddany kilku modyfikacjom (nie wszystkie są korzystne), ale za to ładnie oprawiony graficznie i przystosowany do młodszych graczy.

Tytułowe komary, choć jest ich niewiele, prezentują się zaskakująco dobrze. Dobrze w takim sensie, że są przedstawione w tak dziwny, pokraczny i momentami obrzydliwy sposób, że jest to na swój sposób urocze. Grając ze współpracownikami, mogliśmy dopasować ludzi z pracy, odpowiadającym komarom z obrazków. Tak więc nie było już przykładowo numeru dwa, tylko był „Łukasz”. Jedynka nie istniała, bo była „Marta tłumacząca marsz na orientację”. To, że graliśmy w lesie, było dodatkowym urozmaiceniem. A byłoby jeszcze ciekawiej, gdybyśmy mieli już sezon komarowy w pełni. Według instrukcji, grę rozpoczyna osoba, którą ostatnio użarł komar. Więc siedząc w tych warunkach, oblepieni komarami, trzaskając partię za partią, każdą musiałby rozpocząć kto inny. To by dopiero było ciekawe!

Co mamy w pudle?
– 62 karty
– 70 karnych żetonów
– instrukcję

Zalety:

– jasna instrukcja
– prosta mechanika gry
– dobra regrywalność
– trzeba myśleć
– ładne pudełko
– małe pudełko
– zabawne grafiki
– dobrze się skaluje

Wady:

– „jednostronne” karty
– brzydkie grafiki

Czy w ogóle warto być gryzionym przez komary?

Warto, bo wtedy rozpoczyna się grę. A gra jest całkiem spoko, pomimo paru uproszczeń względem gry-matki-ispiracji. Choć jest to wersja ugrzeczniona, uproszczona i dostosowana do młodszych graczy, nadal jest dobrą grą. Choć grafiki mi się nie podobają, to mnie śmieszą. I ta ich brzydota jest bardzo urokliwa. Co prawda irytowały mnie „jednostronne” karty (w sensie, że normalne karty do gry, zawsze ustawione są dobrze, bo mają dwie strony, odbicie lustrzane, tu tego brakuje), ale jakoś to przeżyłam i bawiłam się nieźle.

komary

Jeśli lubicie coś prostego, z minimalną ilością taktyki, można spróbować. Z pewnością jest to dobra gra do wprowadzenia dzieciaków w świat kart, jeśli nie chcemy aby grały w typowe, „dorosłe” karty, a jednak liznęły trochę rozrywki tego typu. No i małe pudełko i potrzebna niewielka ilość miejsca do rozegrania partii, z pewnością czynią to dobrą grą na wakacje.

Seria: Gry do plecaka
Liczba graczy: 2 – 6 osób
Wiek: 7+
Wydawca: Egmont
Autor: Reiner Knizia
Ilustracje: Tomasz Samojlik

Za grę dziękuję wydawnictwu:
egmontlogo