Gigant – Na wakacje: Przygoda na balkonie
Pamiętam czasy podstawówki (a może nawet przedpodstawówki?) kiedy to nałogowo czytałam Kaczora Donalda. Pamiętam, że nie mogłam doczekać się środy, bowiem tego właśnie dnia, zmierzając do szkoły, po drodze był kiosk. Podchodziłam do niego i tydzień w tydzień wypowiadałam niezmiennie to samo zdanie: „Dzień dobry, czy jest nowy numer Kaczora Donalda? To poproszę!”
Gadżety dodawane do każdego numeru rozprzestrzeniały się po mieszkaniu, z kolei sterty komiksów rosły w zatrważającym tempie. Komiksowe stosy (podobnie jak książkowe), stawały się tak duże, że pewnej nocy, obudziłam się z olbrzymim lękiem. „A co jak kiedyś zabraknie mi na nie miejsca?!” Pamiętam, że mama musiała mnie uspokoić, zapewnić, że komiksy mogą ze mną zostać, a jak miejsce na nie się skończy, to ona jakieś miejsce znajdzie. I dopiero gdy otworzyła swoją szafę, pokazała, że jest tam dużo miejsca, a jak będzie trzeba to zrobi go więcej, aby Kaczor miał gdzie mieszkać, to się uspokoiłam. Dopiero po tym zapewnieniu, obejrzeniu dokładnie szafy, wyliczeniu czegoś w głowie i stwierdzeniu, że w sumie przez jeszcze dobre kilka lat jestem bezpieczna, a wraz ze mną komiksy, uspokoiłam się na tyle, że mogłam wrócić do łóżka by ponownie zasnąć.
Tak, niewątpliwie Kaczor Donald był dla mnie ważny. Do tej pory pamiętam niektóre z komiksów czy gadżetów. Całkiem niedawno odkryłam jeszcze jakieś pozostałości z tamtej kolekcji i po przejrzeniu jej po raz kolejny, przekazałam ją dalej. U mnie zostały „Poradniki Młodego Skauta”, komiksów już nie ma.
Do tego uniwersum należał jeszcze „Gigant”. Czyli taki Kaczor Donald, ale grubszy, jak łatwo się domyślić po nazwie. Również cena była większa, więc rzadko go kupowałam, bo jednak wolałam zbierać większe kwoty i wydawać kieszonkowe na książki, które również domagały się co raz więcej miejsca. Jednakże od czasu do czasu zdarzało mi się kupić Giganta, choć częściej były to wersje używane, starsze (co nie miało dla mnie znaczenia), zakupione na rynku za jakieś 2 zł. Także całkiem dobry deal jak na tamte czasy.
No dobrze, ale o co tutaj chodzi? Po co ten wielgachny wstęp? Dokąd to zmierza? Myślę, że wiedząc jak istotną rolę w moim życiu odgrywały przygody Donalda, łatwiej będzie zrozumieć Wam co czułam, gdy zobaczyłam propozycję zrecenzowania Giganta.
Najpierw lekki szok. Odrobinę niedowierzania, bo chyba nie do końca byłam świadoma, że Gigant wciąż jest tak żywy. Gdy zobaczyłam tytuł wakacyjnego wydania specjalnego, to już wiedziałam, że to opcja dla mnie. „Przygoda na balkonie” – to przecież jak pisane specjalnie dla mnie! No i do tego nr 100! Ta setka ostatecznie pomogła mi podjąć decyzję. Jak można by się nie skusić? Byłam mega ciekawa jak to będzie wyglądało po tylu latach. Zafascynowana wręcz. Nie mogłam się doczekać przesyłki. A gdy w końcu nadeszła, to oczywiście wybrałam się na balkon, by tam w spokoju przy odpowiednich warunkach, pogrążyć się w kaczej lekturze!
Tak ogólnie to ja nie wiem czego się spodziewałam. Ale często jest tak, że jak wracamy do czegoś po latach – niezależnie od tego czy jest to film, książka, czy jakieś miejsce – to wydaje nam się ono inne, nie takie jak pamiętaliśmy. Obawiałam się, że czytając Giganta poczuję jakiś zawód. Że pomyślę sobie: „ojej, jak ja mogłam takie coś czytać?!” Co ciekawe, nie było tak. Pewnie trochę dlatego, że nie nastawiałam się na nie wiadomo co. Miałam tę świadomość, że minęło 20 kilka lat. Ale też zaczęłam patrzeć na pewne sprawy inaczej.
No i przykładowo, w pierwszym komiksie Donald pojechał z siostrzeńcami na wakacje, zasnął na plaży a młode kaczory prowadzą dialog. I jeden mówi, że wujek poszedł spać i pyta pozostałych czy nie chcą się czegoś napić. „No jasne! Chodźmy do hotelowego baru!” sugeruje kolejny. No i lecą do baru, tacy podekscytowani! Byle szybko, by wujek się nie obudził. I co się dzieje dalej? Zamawiają SOK! Jakież było moje zaskoczenie, jaki zawód gdy przeczytałam, że pod nieobecność opiekuna, będą pić w barze SOK. Niemniej przypomniałam sobie, że czytam komiks dla dzieci i pomyślałam sobie „hahaha, tak, z pewnością pijecie sok!”
Takie „dorosłe” odnośniki tam się przytrafiają. Niemniej i tak najlepszy był moment, jak w komiksie pojawiło się pierwsze „kwa”, bowiem te kaczki tak właśnie kwaczą za każdym razem, gdy coś się dzieje. No i to pierwsze kwaknięcie wprowadziło mnie w osłupienie. Trzymam w rękach komiks dla dzieci. Czytam komiks dla dzieci. Widzę rozzłoszczonego kaczora. Patrzę na to co krzyczy, bo widzę, że krzyczy, widzę, że jest zły. I co czytam? „Kurwa!” Myślę sobie, że no chyba coś nie tak, chyba jakiś błąd, bo nie zapominajmy, to komiks dla dzieci. I dopiero po chwili gdy sobie to uświadomiłam, gdy dokładnie, bardzo dokładnie przyjrzałam się treści, dosłownie przeliterowałam widniejące tam słówko, okazało się, że jednak żadnej kurwy tam nie ma. Jest tylko pospolite, złowieszcze kwaknięcie. „Aga, co Ty masz z głową?!” – pomyślałam, skarciłam się, po czym przypomniałam sobie, że tak właśnie się dzieje gdy czyta się coś takiego po tyyyyyluuuu latach przerwy. I powiem szczerze, że moja wersja o wiele bardziej mi odpowiada, zatem jak czytam, to wiadomo, czytam już teraz po swojemu.

Zaskakujące jest to, że w Gigancie zdarzają się różne fajne smaczki chociażby popkulturowe. Prawie rozpłynęłam się gdy zobaczyłam, że na jednej z wysp ludzie grają w bingo i po kolei losowane są liczby z serialu „Lost”! Są też liczne smaczki językowe, które mogą być niezrozumiałe dla najmłodszych. Utwierdza mnie to w tym, że wbrew temu co próbuje się nam wmówić, Kaczor Donald czy też Gigant nie są stricte dziecinnymi lekturami. Wydawać by się mogło, że dla dorosłych są inne komiksy, a przygody Kaczorów zostawia się gdzieś za sobą na etapach podstawówki. Nic bardziej mylnego. Ja czułam się znakomicie czytając te przygody, wracając do przeszłości. A jeszcze do tego motyw z balkonem – bardzo fajny zabieg. Generalnie cały komiks i dodatkowe „wakacyjne porady” są ewidentnie podyktowane czasem pandemii. Całość przeprowadzona jest w takim tonie, że nie trzeba na wakacje wyjeżdżać nie wiadomo dokąd, aby dobrze się bawić. Czasem wystarczy tylko balkon, albo nawet pokój – daleko od wszystkich. Myślę, że to jest bardzo cenny i bardzo potrzebny komunikat w tych czasach. Zatem specjalne wydanie Giganta uważam za świetną lekturę, niezależnie od wieku czytelnika!
Za komiks dziękuję wydawnictwu: