Coldplay. Życie w trasie – Matt McGinn
„Coldplay. Życie w trasie.” Wbrew temu co wydawało mi się na początku, nie jest to biografia zespołu. To jakby opowieść Matt’a o jego pracy dla grupy Coldplay. Historia pewnego roadie, który postanowił przybliżyć czytelnikom swoje codzienne zmagania.
Tak jak postanowił, tak też uczynił. Dokładnie dowiadujemy się jak wygląda jego życie na trasie. Z jednej strony możemy zazdrościć mu pracy, która jak sam mówi, jest najlepsza na świecie. Z drugiej jednak, możemy współczuć mu tego stresu i odpowiedzialności jaka nad nim ciąży. Poznając jego życie, dowiadujemy się także o intrygujących wydarzeniach, w których brał udział tytułowy, brytyjski zespół. Mnóstwo tu anegdotek, dzięki którym lektura jest niesamowicie przyjemna i lekka, w sam raz do przeczytania po męczącym dniu.
Całość jest ciekawa, czyta się płynnie, przeskakując z jednego rozdziału na kolejny. Niestety więcej dowiadujemy się o autorze, niż o zespole. Ale takie chyba było założenie. Matt McGinn chciał napisać książkę o sobie. O sobie, jako o człowieku od samego początku związanym z grupą Coldplay. O sobie, jako o tzw. roadie czyli uproszczając i spolszczając: „technicznym”. Tak chciał napisać i tak napisał. Tak się to sprzedaje i tak się to czyta. I jak już mówiłam, czyta się dobrze, choć muszę przyznać, że jest to książka dość nietypowa. Spodziewamy się tekstu o znanym zespole, a dostajemy treść dotyczącą jakiegoś „byle” technika. „Byle” gościa, który biega rozstawiając sprzęt. Jak się okazuje, to wcale nie jest ktoś „byle”. To jest „AŻ”! AŻ roadie. AŻ Matt McGinn, który po pierwsze kocha to co robi, a po drugie, robi to niesamowicie dobrze. Właściwy człowiek na właściwym miejscu, po prostu.
Jednakże to co jest rażące, to częstotliwość wspominania piwa Beck. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy browar nie zapłacił tutaj za reklamę. Zachwycanie się tym wątpliwym jakościowo trunkiem jest niesamowite. A mówienie o tym, jaki on jest ważny, średnio co kilka stron jest wręcz śmieszne. Po lekturze można stwierdzić, że roadie to alkoholik. To wydaje mi się być najkrótszą i najłatwiejszą definicją owego słowa. Jak ktoś chce, niech pije, tak dużo jak ma ochotę. Ale pisanie o tym w kółko i chwalenie się w książce, na każdym kroku, jest dla mnie zachowaniem nie zrozumiałym i dość szczeniackim. Momentami miałam ochotę rzucić książkę w kąt i odpuścić sobie czytanie. Niestety, nie mogłam, bo jak już wspomniałam, lektura była na tyle ciekawa, że chciałam dobrnąć do końca i przymykałam oko na te alkoholowe ekscesy.
Dodatkowo na uznanie zasługuje słowniczek pojęć, który znajduje się na końcu. Pomysł świetny, wykonanie trochę gorsze. Napisany jest dość nierówno. Niektóre słowa mają bardzo obszerne wytłumaczenie, chyba nawet zbyt dokładne, jakby traktowało się czytelnika jak idiotę. Inne z kolei są krótkie, potraktowane po macoszemu lub zupełnie nie wyjaśniające o co chodzi. Czasem trzeba się domyślać co autor miał na myśli, a jak już się załapie, że był to żart, to aż robi się przykro, że ktoś ma takie poczucie humoru.
Jest jedna rzecz, która zasługuje na niezaprzeczalne uznanie. To jak książka została wydana, jest niepodważalną zaletą publikacji. Tłoczona, kolorowa okładka. Przejrzysty podział na rozdziały z dużą, wyraźną czcionką. Do tego wkładki z kolorowymi, wyrazistymi zdjęciami. W zasadzie nie wiem po co tak to zachwalam. Wystarczy spojrzeć na wydawcę. Tego typu porządna oprawa graficzna, to przecież standard w wydawnictwie SQN, powinnam się już do tego przyzwyczaić.
Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej o pracy roadie – to książka dla Ciebie. Jeśli chcesz wiedzieć czegoś więcej na temat grupy Coldplay – to też książka dla Ciebie, choć nie uzyskasz z niej tylu informacji, ile wycisnąłbyś z typowej biografii. Nie mniej uważam, że jest to lektura godna polecenia, nie tylko dla fanów, ale także dla osób zainteresowanych tytułowym „życiem w trasie”.
Za książkę dziękuję wydawnictwu:
