Polska na cztery ręce – Ignacy Karpowicz, Jerzy Maksymiuk, Leszek Mądzik, Tomasz Różycki
„Polska na cztery ręce”, to coś dziwnego wydanego przez Charaktery. Czyli w sumie zlepek felietonów, publikowanych wcześniej w tym niezwykle popularnym magazynie.
Gdy tylko wyjęłam ją z koperty w której została przysłana, od razu przypomniały mi się felietony z pisma. Felietony nad których sensem wielokrotnie się zastanawiałam. Nigdy nie specjalnie rozumiałam, co w czasopiśmie psychologicznym robią teksty osób, zupełnie nie związanych z psychologią. Ich treść też tematycznie nie specjalnie się komponowała i wpasowywała w tematykę pisma. Pamiętam jak kiedyś, jadąc tramwajem, czytałam felieton w którym facet opowiadał o swoim psie. Nie pamiętam już nawet czyj był to pies, w sensie kto był autorem tekstu. Ale pamiętam za to, że po lekturze na bardzo długi czas pożegnałam się z owym miesięcznikiem. W zasadzie to już od dobrych kilku lat, jestem z nim pożegnana na dobre. Sporadycznie kupię, przejrzę, ale nic więcej. Między innymi właśnie przez te felietony.
A książka jest zlepkiem takich, a wręcz: TYCH tekstów. Z tą różnicą, że tutaj one pasują, bo po to właśnie lektura ta została wydana, żeby one w niej były. No i są. Ale czy to dobrze?
Powiem tak, zależy od tekstu. Jeśli mamy czterech autorów to mamy też cztery różne style pisania. Różne perspektywy, różny sposób patrzenia na świat.
Jerzy Maksymiuk, Leszek Mądzik, Ignacy Karpowicz, Tomasz Różycki. Odpowiednio: muzyk, plastyk, pisarz i poeta. Mogłoby się wydawać (przynajmniej mi się tak wydawało), że to Karpowicz będzie miał teksty najlepsze, ze względu na swą profesję. W końcu pisarz, teoretycznie pisać potrafi. Ewentualnie Różycki, bo jakby nie patrzeć, to i poeta powinien sprawnie posługiwać się słowem. Mądzik poza malarstwem zajmuje się też scenografią, zatem i on ma sporo wspólnego ze słowem pisanym. Jak na ironię, to właśnie teksty muzyka, przypadły mi do gustu najbardziej. Może dlatego, że nie były nawymyślane, nawydziwiane na siłę. Były proste, ale i sensowne. Maksymiuk pisał w taki sposób, że od razu dało się wyczuć jego zamiłowanie do muzyki, o której często wspominał. Był jedynym autorem, którego teksty byłam w stanie rozpoznać, nie sprawdzając wcześniej kto je napisał. Charakterystyczne, pełne ciepła, momentami intrygujące. Teksty, które czytało się dobrze, z zainteresowaniem.
Reszta autorów jak dla mnie była praktycznie nie do rozróżnienia. Momentami zastanawiałam się, czy nie czytałam już przed chwilą tego samego tekstu, albo nie zauważałam, że już czytam treść która wypłynęła spod pióra innej osoby. Fragmenty owszem, ciekawe. Jednak całość mnie nie zachwyciła. Momentami wręcz zniechęciła.
Książka podzielona jest na pięć rozdziałów tematycznych. Polska, miejsca, ludzie, zachowania i błoto… Świetnie, że jest podział. Szkoda tylko, że na przykład na temat Polski wypowiada się wyłącznie jeden autor w kilku felietonach. Ponadto rozdziały są bardzo nie równe. I szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia kto dobierał te teksty i czym się kierował? Kto ustalał jakie będą podziały tematyczne? Czym się kierował przy ich wyborze? Nie wiem i właściwie to nie chcę wiedzieć. Rozumiem jeszcze, jakby w każdym temacie, znalazły się felietony każdego z autorów. Aby móc poznać różne opinie, porównać perspektywy. Wtedy byłoby ciekawie. Wtedy miałoby to sens. Teraz sensu nie ma, a i za ciekawe też niestety nie jest. Wtedy ta Polska, na temat której wypowiada się tylko jedna osoba, może faktycznie byłaby na cztery ręce, jak głosi tytuł.
I do samego tytułu tez mam zastrzeżenia. Nie wiem czy wynika on z inspiracji sztuką Paula Barza a może zbiorem opowiadań Agathy Christie? A może jeszcze czym innym? Bez znaczenia, aczkolwiek zawsze wydawało mi się, że ludzie mają po dwie ręce (w większości przypadków). Jeśli miała być czwórka, aby zaznaczyć ilość osób, to mogły to być cztery głowy. W końcu co cztery głowy, to nie jedna. Albo cztery ch… w sensie te drugie, męskie głowy. Albo nie wiem co.
W zasadzie to nic już nie wiem. Poza tym, że Jerzy Maksymiuk uratował całą tą dziwną publikację. Bo gdyby nie on i jego teksty, to lektura byłaby już kompletną stratą czasu. A tak chociaż co kilkanaście stron, zdarzało się coś, co czytało się lepiej niż resztę i dzięki temu można było dotrwać do samego końca.