13 Ran – antologia
13 Ran to już trzecia książka z tej makabrycznej serii wydawanej przez Replikę. Poprzednie antologie: 11 cięć i 15 blizn cieszyły się taką popularnością, że zasłużyły na kontynuację. Wstyd przyznać, ale to pierwsza książka z tego zbioru, którą przeczytałam. Pierwsza, ale już teraz wiem, że na pewno nie będzie ona ostatnia.
Muszę przyznać, że do lektury nie podeszłam zbyt entuzjastycznie. Nie spodziewałam się po niej jakiejś rewelacji. Jedna z antologii jaką czytałam ostatnio: „Cienie spoza czasu”, była wychwalana czy nawet wielbiona, a mi nie specjalnie przypadła do gustu. Dlatego też obawiałam się, że i tym razem się zawiodę. Moje obawy nie były słuszne.
Nie powiem, że całość jest świetna, bo nie jest. Z resztą nie może być, bo to zbiór opowiadań w dodatku różnych autorów. A jeśli autorzy są różni, to wiadomo, mają zupełnie inny styl pisania i postrzegania świata. Niemożliwością jest, aby każde z opowiadań zachwyciło lub zaciekawiło czytelnika w tym samym stopniu. Cudowna natomiast jest ta różnorodność, która dostarczona jest w trzynastu tekstach.
Jedne opowiadania są dobre, inne trochę gorsze. Jednakże przez wszystkie płynie się szybko. Przez jedne szybko, gdyż są napisane lekko, w sposób ciekawy i intrygujący. Przez inne szybko, gdyż nie wciągają na tyle, aby chciało się im poświęcić więcej czasu, bo i takie się zdarzały. Niestety, albo na szczęście, nawet nie pamiętam kto napisał te z drugiej grupy, bo szkoda mi było czasu na zajmowanie się bzdurami, gdy miałam przed sobą perspektywę dalszej, ciekawszej lektury.
Całość była raczej przeciętna, ale dwa teksty utkwiły mi w pamięci. „Pan Kadłubek” Edwarda Lee już samym tytułem przywodzi mi na myśl tekst, który kiedyś zdarzyło mi się popełnić na Niedobrych Literkach. Ale to co było dla mnie najważniejsze po jego lekturze, to odczucia jakie mi towarzyszyły. A konkretniej myśl krążąca mi po głowie: „Jak dobrze, że są tacy autorzy, tacy ludzie, teraz wiem, że nie tylko ja jestem tak pieprznięta.” Treść ta jak najbardziej do mnie przemówiła. I mimo iż zakończenie nie było dla mnie ani trochę zaskakujące, świetnie bawiłam się czytając o „laleczkach”.
Carlton Mellick III zachwycił mnie swoim opowiadaniem o uroczym tytule: „Uszatek”. Ten prekursor gatunku bizarro stworzył świat z jednej strony tak pokręcony i nieprawdopodobny, z drugiej natomiast tak realny i podobny do naszego, że niemal zapragnęłam się w nim znaleźć (mimo iż nie lubię kotów). Bo to właśnie koty odgrywają w nim istotną rolę. Lęki, frustracje, terapie i „kotek miesiąca” to genialne połączenie. Jestem zachwycona tym opowiadaniem i powiem szczerze, że tylko dla niego warto byłoby sięgnąć po tę antologię. I myślę, że właśnie ze względu na nie i na Kadłubka, tak wysoko oceniam książkę. Bez nich byłaby najwyżej ciekawa. Z kolei z nimi, jestem w stanie powiedzieć, że warto ją przeczytać.