The Walking Dead. Żywe Trupy. Narodziny Gubernatora – Robert Kirkman, Jay Bonansinga
Sięgając po „Narodziny Gubernatora” – pierwszą część cyklu The Walking Dead, postanowiłam skupić się tylko na książce. Odrzuciłam z pamięci serial. Nie myślałam o komiksach, które były powodem tego całego zamieszania z TWD. Dla mnie istniała tylko książka. I myśląc wyłącznie o książce zamierzałam przebrnąć przez te cztery tomy, które na mnie czekały.
Myślę, że słowo „przebrnąć” niestety jest tutaj adekwatne. Faktem jest, że fabuła nie była zła. Można by powiedzieć, że była dość ciekawa. Jednakże liczne błędy w książce sprawiły, że po lekturę sięgałam z niechęcią. Cały czas wierzyłam, że w końcu osoba odpowiedzialna za korektę się ocknie, obudzi i zacznie wykonywać swoją pracę należycie. Niestety, wiara ta w niczym nie pomogła, bo błędy były do samego końca.
O czym mówię? Może przytoczę kilka przykładów.
„Fala pożądania niesie Philipa Blake’a z prądem. […] Nic jednak nie jest w stanie przebić się przez barierę z pożądania, samotności, bólu i rozpaczliwej próby poczucia czegoś, którą Brian odgrodził swój umysł.”
„Philip daje broń Philipowi i każe korzystać z niej mądrze.”
Autorzy ewidentnie mylą imiona. Może wynika to z tego, że te imiona powtarzają się w kółko. Zamiast określić kogoś inaczej, nazwać jakoś, opisać, nie wiem… Zamiast zrobić cokolwiek, leci imię za imieniem. A żeby było „ciekawiej” to pojawiają się nie te imiona które powinny. Taka „imionowa” plątanina, która mnie osobiście doprowadzała do szału przez ponad 350 stron.
W książce bywały momenty interesujące, wywołujące sporo emocji. Czasem nawet wzruszające czy budujące napięcie. Emocje były, intrygowanie czytelnika było, jednakże ta tragiczna korekta przysłaniała mi wszystko. Dlatego też, gdy dobrnęłam do końca tomu, odetchnęłam z ulgą.