Rick and Morty – Tom 6 – Starks – Cannon – Ellerby – Vanaman – Moss – Dewey – Farina – Sygh
To już 6. tom Ricka i Morty’ego wydany przez Egmonta. Chciałam powiedzieć, że mają niezłe tempo i mega szybko to leci, ale teraz sobie myślę, że nie mogę tego powiedzieć, bo na stole obok mnie leży jeszcze #7 i #8, które za moment będę czytać i o nich pisać, więc jak teraz będę mówić, że wow, już 6. to co powiem przy kolejnych dwóch tomach? A no właśnie, też nie wiem…
Niemniej w moje łapy wpadła 6. I jak tak wpadła, jak zaczęłam ją czytać, to ledwo przewróciłam kilka stron, a już niemal płakałam ze śmiechu. Humor pozostaje taki jaki był, a z tomu na tom mam wrażenie, że co raz bardziej mi odpowiada. Chyba sytuacja komiksowa jest tu analogiczna do tej serialowej. Im więcej oglądam, tym bardziej się wkręcam. Im więcej czytam, tym bardziej pożądam tego multiuniwersum. Aż się boję, co będzie dalej.
Z odcinka na odcinek, z komiksu na komiks postać Jerry’ego wydaje się jeszcze bardziej głupkowata, a jednocześnie co raz bardziej mi tego faceta szkoda. Już nie tylko Rick nim pomiata, ale już nawet żona Beth ma go serdecznie dosyć odpowiadając mu wspaniałymi tekstami jak np.: ” Mamy dzieci, bo pewien nastoletni ktoś sądził, że stosunek przerywany to prawdziwa antykoncepcja, Jerry!” Tekstów tego typu pojawia się więcej i więcej, a ten nieudacznik staje się jeszcze bardziej nieudacznikowaty i duża część fabuł skupia się właśnie na tym.
W #6 nie ma historii podzielonej na kilka rozdziałów, co mnie cieszy. Tutaj mamy osobne opowieści, zamknięte w całości, taką formę preferuję. Mamy kilka odrębnych historyjek, jedna lepsza od drugiej. Aczkolwiek wiadomo, że nie są one dla wszystkich. Dość brutalna (i niezwykle śmieszna) opowieść o Hitlerach może nie być do przyjęcia dla niektórych, bardziej wrażliwych czytelników. Niemniej nie wiem czy takowi w ogóle sięgają po komiksy o przygodach Rick’a i Moty’ego? Wydaje mi się, że nie. No, chyba że zabłądzą.
Nie oszukujmy się, humor przedstawiony tu jest tak specyficzny, że to trzeba czuć. Autorzy, mam wrażenie, co raz mocniej jadą po bandzie, pozwalają sobie na dużo więcej i momentami całkowicie puszczają im hamulce. Do tego stopnia, że nawet ja czytam i siedzę z rozdziawioną gębą i zastanawiam się: „WTF?!” I to jest bardzo przyjemny stan, który w tym numerze towarzyszył mi dość często. Stan, który bardzo lubię. Jeśli też lubicie się tak czuć, to już wiecie co powinniście zamówić i przeczytać!
Za komiks dziękuję wydawnictwu: