Escape Quest: Sam w Salem

Escape Quest to kolejna alternatywa dla typowych escape roomów. Z całej serii to właśnie Sam w Salem była przeze mnie najbardziej wyczekiwaną pozycją. Czy słusznie?

Tytuł, okładka i opis bardzo podsycił moje oczekiwania nie koniecznie względem zagadek, ale z pewnością pod kątem fabuły. Spodziewałam się mroku, czarownic i generalnie lekko horrorowych wątków. Tak to jest z oczekiwaniami, że im są większe, bardziej wybujałe, tym trudniej je zaspokoić. Ja oczekiwałam bardzo dużo, ale myślę, że nawet bez takiej zachłanności względem historii jaka mnie tu czeka, mogłabym się czuć zawiedziona.

Oczywiście owej historii Wam nie opowiem, nie będę spoilerować. Choć powiem szczerze, że nawet jakbym chciała, miałabym trudność by tego dokonać. Momentami zastanawiałam się czy gdzieś między stronami nie zgubiła się logika. Momentami treść według mnie nie miała sensu. Były chwile, że chciałam odłożyć książkę, ale ratowało mnie to, że grałam wspólnie z moim eskejpowym towarzyszem, więc poza tym, że czytaliśmy, rozwiązywaliśmy zagadki, to jeszcze znakomicie bawiliśmy się nabijając się z fabuły. Myślę, że samodzielna gra w moim przypadku nie miałaby tu szans – odpuściłabym.

Gdy zobaczyłam informację, że w Sam w Salem można potraktować jako zwykłą historię i po prostu ją przeczytać wspomagać się odpowiedziami (to wariant dla tych, co nie chcą rozwiązywać zagadek), to dostałam takiego ataku śmiechu, że prawie się udusiłam. Wyobraziłam sobie osobę, która z zapartym tchem czyta tę niespójną historię, podczas gdy ja z każdą kolejną stroną miałam nadzieję, że to koniec. I w momencie gdy już myśleliśmy, że nasze fabularne cierpienie się zakończy to wkraczał nowy wątek – wątek „z dupy”, bo inaczej nie umiem go nazwać – a my dalej tkwiliśmy w tej „fascynującej” przygodzie.

Na szczęście poza nabijaniem się z opowiastki było coś jeszcze co mnie tu trzymało. Pamiętajmy, że to nie jest typowa książka, to jest Escape Quest! Mamy tu zagadki. Czyli trzeba trochę pomyśleć, pokombinować, pogłówkować. Generalnie to co lubię. I trzeba przyznać, że tych zagadek jest tu całe mnóstwo.

Zaczynając od mało wymagających, typowych dla gier paragrafowych, zwyczajnie ukrytych na stronach cyfrach, poprzez jakieś dziwaczne obliczenia, szyfry i kombinacje, na elementach wyrywanych z książki kończąc. Zatem jest tu pełen pakiet różnych opcji, także bardzo zróżnicowanych poziomem trudności. Jest sporo łatwych zagadek, wręcz banalnych, ale zdarzyła się też taka na której polegliśmy i musieliśmy się wspomóc podpowiedziami.

Nienawidzę brać podpowiedzi, strzegę się przed tym na maxa, ale już nie było szans – sprawdziliśmy. Okazało się, że cóż, to nie z nami jest źle, tylko Sam w Salem ma błąd w druku. Bez podpowiedzi nie sposób było rozwiązać jednej części. Info dla tych co zamierzają grać: błąd jest na stronie 21 – także nie męczcie się, od razu sprawdźcie odpowiedź.

Poza tym irytującym błędem, na który zmarnowaliśmy mnóstwo czasu (bo przecież mnie trzeba długo przekonywać do wzięcia podpowiedzi – czasem trwa to nie godziny, ale dni lub nawet tygodnie, nim wrócę do gry), zagadkowo wydaje się akceptowalnie, choć nie idealnie.

Jeśli ktoś by mnie spytał czy polecam tę konkretną część, pewnie przez chwilę bym się zawahała. Poleciłabym ze względu na piękne wydanie, fajne grafiki i cudowny zapach papieru. Poleciłabym komuś kto chce kilka szybkich zagadek na wieczór. Ale jeśli wiedziałabym, że potencjalny odbiorca tak jak ja przywiązuje wagę do fabuły – odradziłabym. Albo dałabym info na okładce: „rób tylko zagadki, nie czytaj tych bredni!” I gdyby mnie ktoś tak uprzedził, byłabym mu wdzięczna . Aczkolwiek i tak musiałabym zapoznać się z treścią, by móc napisać rzetelną recenzję. Więc podsumowując: jeśli nie musisz pisać recenzji, to po prostu zagraj, zrób zagadki i nie czytaj treści. No, chyba że chcesz wiedzieć o czym mówię i pośmiać się wraz ze mną, wtedy zachęcam, zapoznaj się z tą pokręconą historią!

Za książkę dziękuję wydawnictwu:

egmontlogo