Być jak Superman. Teoria i praktyka osiągania niemożliwego. – Steven Kotler

Być jak Superman. Teoria i praktyka osiągania niemożliwego. to książka dotycząca przepływu. I nie chodzi tu o spływającą wodę, tylko stan, w którym znajdujący się ludzie, „mogą więcej”.

Muszę przyznać, że od początku straszliwie irytowało mnie to słowo. Można wręcz powiedzieć, że nienawidzę słowa „przepływ”, które to zastępuje tak dobrze znane nam określenie „flow”. Krzywiłam się za każdym razem, gdy pojawiało się słowo na P. A z racji tego, że pojawiało się niemal co chwilę, to moja twarz była wykrzywiona jakbym przez całe popołudnie żuła cytryny.

Gdy jakoś udało mi się zaakceptować niefortunne słówko, uświadomiłam sobie inną rzecz. Po owej książce spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Liczyłam chyba na jakieś krótkie wytłumaczenie zjawiska, a następnie na prosty przepis na flow. Tak mi się wydaje. Choć to dość absurdalne, byłoby realne. Niestety, nie otrzymałam tego. W zamian dostałam coś, co może i było ciekawe, ale nie w takiej ilości.

Steven Kotler przez większość swojej publikacji opowiada o sportach ekstremalnych. Wiadomo, opisywane przez niego zjawisko jest często spotykane w tej dziedzinie. Jednakże autor trochę przesadza z ilością opowieści o kajakarzach snowboarderach czy innych skateboarderach. Streszcza ich historie, śledzi ich przygody, opisuje wydarzenia. Wszystko po to, by pokazać nam, jaki flow jest super. Za wszelką cenę chce przekonać nas do tego, że przepływ jest najwspanialszą rzeczą na świecie. Owszem, udaje mu się to, ale już na początku książki. Już w pierwszej części jestem zachwycona możliwościami jakie oferuje nam ten stan. Jestem zafascynowana, podoba mi się to co i jak mówi autor. Ale już wystarczy tych opowieści, już chce coś więcej, jakiś przepis, receptę, cokolwiek. Nie dostaję tego. W zamian czeka na mnie kolejna porcja historyjek. Te, choć w dalszym ciągu ciekawe, w tak dużych ilościach zaczynają mnie już nużyć a cała publikacja powoli mnie irytuje.

superman

Choć otrzymałam trochę faktów, na które tak czekałam, jest tego zdecydowanie za mało. Proporcje są tutaj zaburzone, autorowi nie udało się wyważyć informacji istotnych i opowiastek po równo. Tych drugich jest za dużo, pierwszych cały czas mi brak.

Zastanawiałam się o co chodzi, dlaczego ta książka ma taką konstrukcję? Multum przypisów znajdujących się na końcu, prowadziło do różnorodnych publikacji. Aż miałam wrażenie, że to coś w stylu pracy dyplomowej, która okazała się być zdecydowanie za krótka, więc rozszerzono ją o opowieści. Bardzo, bardzo długo zastanawiałam się jaki jest tutaj cel, co autor chce osiągnąć, jaki jest target? Odpowiedź nadeszła w Posłowiu. A przynajmniej tak mi się wydaje, że ją znalazłam.

W Posłowiu Kotler odsyła nas na swoją stronę internetową, na swojego Facebook’a. Informuje nas na temat warsztatów jakie prowadzi. W zasadzie to rzeczy o których pisze w tym dziale, zajmującym zaledwie pół strony, informuje na gdzie znaleźć zagadnienia. Zagadnienia, które mnie interesowały i które spodziewałam się zagłębić już w tej lekturze. Niestety, nie było mi to dane. Mogę przegrzebać internet, pójść na warsztaty, poszperać na fejsie. Zatem wychodzi na to, że opowieści w książce nie były bezcelowe. One faktycznie miały zachęcić nas do zaznania przepływu. Przepływu, który będziemy mogli zaznać ucząc się, poznając jego tajniki. Ale nie tutaj. Nie w książce. Gdzieś tam, w internecie, w przestrzeni. To zdecydowanie nie to, o co mi chodziło, gdy sięgałam po tę publikację.

Nie mniej, jeśli jesteście ciekawi wyczynów sportowców. Jeśli fascynują Was sporty ekstremalne i historie o osobach, które je uprawiają, to jest to bardzo dobra książka dla Was. Jeśli sięgnęłabym po nią z takim właśnie nastawieniem, takim założeniem, byłabym zachwycona. Bowiem co jak co, ale Steven Kotler potrafi opowiadać o tych rzeczach w taki sposób, że aż mam chęć sięgnąć po deskę, wziąć rozbieg i ruszyć gdzieś w dal, śmigając po pobliskich ulicach.

Za książkę dziękuję wydawnictwu: